[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mijają ją, by obdarować Marię i niemowlę prezen-
tami. Lizzy bezskutecznie próbuje się poruszyć.
Też ma prezent dla dziecka, lecz na łóżku prawie
nie ma miejsca. Złożony na krawędzi, zsuwa się na
podłogę. Matka spogląda na nią surowo i pyta:
- Co tu robisz? Nikt cię nie chce.
Potem matka zasłania łóżko Marii i wypycha
Lizzy na zewnątrz.
Obudziła się przepełniona poczuciem winy, że
wzięła coś, do czego nie miała prawa. Sprawdziła,
że Ben nadal śpi w ich wielkim wspólnym łóżku.
Z bólem pomyślała, że nie jest jej prawdziwym
synem. Teraz zaś dostała coś jeszcze, co jej się nie
należało, na co nie zasłużyła, więc będzie ukarana.
Z zawstydzenia własnym groteskowym małżeń-
stwem zrobiło się jej gorąco.
Ben poruszył się i otworzył oczka. Na buzi
odmalowało mu się zadowolenie, że widzi ją obok.
Dziewczynę zaś przeniknął zimny dreszcz na
myśl, jak niewiele brakowało, a sprawy potoczyły-
S
R
by się inaczej.
Ogarnęło ją poczucie winy wobec księcia, który
uratował małego, lecz został przykuty do niej
węzłem małżeńskim.
- Mamusiu, czas wstawać - powiedział Ben.
- Czy wujek Rico jest tutaj? - Rozejrzał się woko-
ło. - Gdzie jesteśmy? Wrócimy znowu do pałacu?
- Nie, kochanie, nie wrócimy. Chodz, poszuka-
my śniadania. Jestem głodna.
Ogarnęła wzrokiem pokój. Był duży i słonecz-
ny, elegancko, funkcjonalnie umeblowany. Tak
jak wszystkie ekskluzywne wille na włoskim wy-
brzeżu, otoczone rozległymi ogrodami, pięknie
położone nad samym morzem.
Kiedy się ubrali, otworzyła szklane drzwi pro-
wadzące na rozległy taras.
- Mamusiu, zobacz, jakie niebieskie morze!
Do pokoju wpłynęło łagodne, ciepłe śródziem-
nomorskie powietrze. Chłopczyk podbiegł do ba-
lustrady i wpatrywał się w malowniczy krajobraz
tonący w porannym słońcu.
- Myślisz, że jest tu plaża? - spytał podekscy-
towany.
- Oczywiście - rozległ się męski głos dobie-
gający z niższego poziomu tarasu, gdzie przy sto-
liku pod parasolem w niebieskie pasy siedział
książę.
Stół był nakryty do śniadania, lecz Lizzy za-
S
R
trzymała wzrok na mężczyznie, którego wygląd
zapierał dech w piersiach. Rico miał na sobie biały
szlafrok kąpielowy, którego barwa pięknie kontra-
stowała z opaloną skórą. Podwinięte rękawy uka-
zywały podniecająco piękne ręce. Wilgotne włosy
opadały mu na twarz, czyniąc go jeszcze bardziej
atrakcyjnym. Poczuła ucisk w sercu. Dotąd widy-
wała go wyłącznie w garniturze. Teraz, gdy wy-
szedł spod prysznica, robił jeszcze większe wraże-
nie. Inne...
Z twarzy znikło mu napięcie. Wyglądał na bez-
troskiego.
- Wujku, czy pójdziemy na plażę? - dopytywał
się Ben.
Książę roześmiał się. Lizzy uznała, że wygląda
po prostu bosko. Boże, jak sobie z tym poradzę,
pomyślała.
Nieśmiało podeszła do stolika, a on wstał na
powitanie.
- Buon giorno - rzekł z uśmiechem, skinęła
głową, nie patrząc mu w oczy.
Ciągle nie mieściło się jej w głowie, że dziw-
nym zrządzeniem losu została wczoraj jego żoną.
- Dobrze pani spała?
Znowu skinęła, bo nie była w stanie mówić,
i zaczęła nalewać sok do szklanki.
Tymczasem Ben gawędził z wujkiem, a właś-
ciwie już ojczymem, jak sobie uświadomiła. Ten
S
R
ojczym mógł go teraz jej zabrać...
Ta myśl spowodowała ucisk w gardle. Może to
kolejna pułapka?
- Proszę tak nie patrzeć - powiedział. - Wszyst-
ko będzie dobrze. Nie ma się czego bać. Proszę mi
zaufać.
Mówił wolno i spokojnie, jak do dziecka.
- Obiecałem, że zapewnię wam bezpieczeń-
stwo. Dałem słowo, iż nikt was nie rozdzieli.
Dziewczyna stopniowo dochodziła do siebie.
Książę patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a potem
zwrócił się do Bena, który ciągnąc go za rękaw,
próbował ustalić, kiedy pójdą na plażę.
- Najpierw śniadanie, młody człowieku. Potem
sprawdzimy, czy mam jakieś ubranie. - Rico rzucił
okiem w stronę Lizzy. - Posłałem zamówienie
w sprawie nowych strojów. Wkrótce powinny zo-
stać dostarczone. Miejscowe butiki są znakomicie
zaopatrzone. Dla was obojga też z pewnością coś
się tam znajdzie.
- Och, dziękuję. Wystarczy to, co mam - od-
rzekła szybko dziewczyna.
- Nie ma potrzeby się tak ograniczać. Wiem, że
to trudne, lecz teraz wszystko jest inaczej. Dziś
spędzimy dzień bardzo spokojnie, by się oswoić
z nową sytuacją. Myślę, że zasługujemy na relaks
po ostatnich przejściach. Co pani sądzi o willi?
- Bardzo piękna.
S
R
- Tak. Jean-Paul dobrze wybrał. Położona
w ustronnym miejscu. Zresztą tu wszędzie jest
bezpiecznie. Tutejsi mieszkańcy cenią sobie pry-
watność. Nie musi się też pani przejmować służbą.
Wszystkich obowiązuje dyskrecja. Możemy czuć
się całkiem swobodnie. Nawet Gianniego odesła-
łem. Zasłużył na wakacje.
Pojawił się służący z kawą i rogalikami. Ben nie
potrzebował zachęty do jedzenia.
- Myślę, że będzie mu się tu podobało - rzekł
Rico, patrząc z uśmiechem na zajadającego z ape-
tytem malca.
- Dziękuję za wszystko, co pan dla nas uczynił.
- Oboje zrobiliśmy, co musieliśmy. Nie było
wyboru. Teraz odpoczniemy - Uśmiechnął się
promiennie, a ją znowu przeniknął impuls, nad
którym nie była w stanie zapanować, impuls powo-
dowany bliskością niezwykle atrakcyjnego męż-
czyzny.
Postanowiła zrobić wszystko, by jakoś podołać
sytuacji.
- Co... co będziemy dziś robić?
- Same przyjemne rzeczy. Musimy zabrać Be-
na na plażę. Willa ma własną, więc nikt nie będzie
nam przeszkadzał. Jest tam również basen. W do-
mu przewidziano też pokój zabaw dla dzieci. Tak
więc niczego nie brak, by miło spędzać czas.
- Co myślisz o zamkach z piasku? - zwrócił się
S
R
do Bena.
- Fajnie - ucieszył się chłopiec. - W domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl