[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wsadzić do odkrytego auta i przewiezć triumfalnie autostradą numer dziewięć-
dziesiąt, biegnącą wzdłuż wybrzeża, żeby w ten sposób uczcić jego sukces? Osta-
tecznie umieścił Biloxi na mapach, rozsławił je na cały świat. Bo czyż ktokolwiek
inny był na tyle sprytny, żeby zwędzić dziewięćdziesiąt milionów dolarów?
Omal nie roześmiał się w głos z własnej głupoty.
Ciekawe też, gdzie go umieszczą. Pracując w kancelarii, zdążył poznać
wszystkie okoliczne zakłady karne: areszt miejski w Biloxi, więzienie okręgu Har-
rison, a nawet areszt federalny w bazie lotniczej Keeslera. Musiałby mieć jednak
wiele szczęścia, żeby tam się znalezć.
Zaczął się też zastanawiać, czy będzie w celi sam, czy umieszczą go wraz
z pospolitymi złodziejami i bandziorami. Po chwili zaświtał mu pewien pomysł.
Szybko otworzył szarą kopertę i spojrzał na zalecenia lekarskie. Wyróżniało się
wśród nich napisane drukowanymi literami zdanie:
PACJENT POWINIEN POZOSTA W SZPITALU
CO NAJMNIEJ PRZEZ TYDZIEC.
Dzięki Bogu! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? To pewnie przez nar-
kotyki. W ciągu ostatniego tygodnia jego biedny organizm musiał przyjąć wię-
cej środków odurzających niż w całym dotychczasowym życiu. Luki w pamięci
i trudności z kojarzeniem faktów na pewno były efektem działania farmaceuty-
ków.
Należało jak najszybciej przesłać kopię owych zaleceń Sandy emu, aby w Bi-
loxi przygotowano dla niego stosowny pokój, gdzie będą się nim mogły troskliwie
zaopiekować pielęgniarki. Wszak o taki rodzaju aresztu chodziło. Niech sobie gli-
niarze siedzą przed drzwiami, to już nie miało większego znaczenia. Koniecznie
trzeba było wykorzystać okazję zapewnienia sobie w miarę komfortowych warun-
ków, z dala od pospolitych przestępców.
102
 Muszę zadzwonić  oznajmił głośno, pochylając się w stronę kierowcy.
Ten jednak nie odpowiedział.
Zatrzymali się przy olbrzymim hangarze, obok transportowego odrzutowca
stojącego przed otwartymi wrotami. %7łandarmi zostali przy samochodzie, w peł-
nym słońcu, podczas gdy Myers zaprowadził Patricka do niewielkiego pokoiku.
Głośno wyrażał swe wątpliwości, czy powszechnie znane prawo więznia do skon-
taktowania się z adwokatem dotyczy również możliwości przesyłania faksem ja-
kichkolwiek dokumentów.
Wystarczyło jednak, że Lanigan tylko wspomniał o ewentualnej skardze prze-
ciwko łamaniu podstawowych praw obywatelskich, i już kilka minut pózniej spi-
sane na karcie zalecenia lekarza zostały przefaksowane do biura McDermotta
w Nowym Orleanie.
Po dłuższym pobycie w ubikacji Patrick dołączył wreszcie do swojej eskorty
i bez pośpiechu wdrapał się na pokład wojskowego transportowca.
Wylądowali w bazie lotniczej Keeslera dwadzieścia minut przed dwunastą.
Patrick doznał drobnego rozczarowania, nie czekały na nich bowiem tłumy ga-
piów. Nie było ani ekip telewizyjnych, ani rzeszy dziennikarzy. Nie pojawili się
też dawni przyjaciele, żeby zaoferować mu swą pomoc w tej trudnej chwili.
Zgodnie z rozkazem dowódcy bazy lotnisko zostało zamknięte na kilka go-
dzin. Dziennikarzom odmówiono prawa wstępu. Dlatego też grupa fotoreporte-
rów musiała pozostać przed główną bramą, dwa kilometry od pasa startowego,
skąd na wszelki wypadek sfotografowano moment lądowania wojskowego trans-
portowca. Przedstawiciele prasy również doznali zawodu.
W głębi serca Lanigan bardzo liczył na to, że jego pojawienie się w drzwiach
samolotu, ubranego w obszerny kaftan chirurgiczny, i powolne zejście po schod-
kach na ziemię z nogami skrępowanymi łańcuchem oraz rękoma skutymi kaj-
dankami będzie miało wielu uważnych świadków. Sądził, że stosowne fotografie
opublikowane w prasie także zrobią odpowiednie wrażenie na potencjalnych sę-
dziach przysięgłych.
Jak należało się spodziewać, lokalne gazety umieściły wiadomość o jego
pozwie przeciwko FBI na pierwszych kolumnach, okraszając ją reprodukcjami
dwóch kolorowych zdjęć. Tylko w najbardziej zatwardziałych sercach ta publi-
kacja nie obudziła współczucia. Jego przeciwników, czyli przedstawicieli władz,
prokuratury i policji, również musiała nieco ostudzić w zapędach. Lecz mimo to
nadszedł dzień triumfu całego wymiaru sprawiedliwości, oto powracał bowiem
jeden z najsłynniejszych oszustów, w dodatku dyplomowany prawnik! A jednak
w miejscowej siedzibie FBI telefony zostały odłączone, nikt nie chciał rozmawiać
z dziennikarzami. Jedynie Cutter wychylił nos na zewnątrz, choć i tak wymknął
się tylnym wyjściem. Uważał jednak za swój obowiązek osobiście powitać Lani-
103
gana na lotnisku.
Czekał w towarzystwie szeryfa Sweeneya, dwóch oficerów lotnictwa oraz
Sandy ego McDermotta.
 Jak się masz, Patricku. Witaj w domu  rzekł szeryf.
Ten wyciągnął przed siebie skute kajdankami ręce.
 Witaj, Raymondzie  odparł z uśmiechem.
Znali się doskonale, gdyż prowadzenie praktyki adwokackiej zmusza do czę-
stych kontaktów z biurem szeryfa. A przed dziewięcioma laty, kiedy Lanigan roz-
poczynał karierę w Biloxi, Sweeney był już zastępcą szeryfa.
Cutter wystąpił do przodu i przedstawił się uprzejmym tonem, ale na brzmie-
nie skrótu  FBI Patrick natychmiast odwrócił się do Sandy ego. Nieopodal cze-
kała na nich granatowa furgonetka, dokładnie taka sama, jaką podstawiono pod
szpital na Portoryko. Wszyscy wsiedli do środka, Lanigan znalazł się na tylnym
siedzeniu obok swojego adwokata.
 Dokąd jedziemy?  zapytał szeptem.
 Do szpitala na terenie bazy  wyjaśnił Sandy.  Z oczywistych powodów.
 Dobra robota.
Powoli dojechali na skraj lotniska i minęli budkę wartownika, który jedynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl