[ Pobierz całość w formacie PDF ]
11 Krzysztof Kogut - Dysonans
w telewizji film dokumentalny o strasznych, silnych truciznach
ukrywających się w najpiękniejszych i najbardziej pachnących
smakołykach. Te bulwy wyglądały tak samo, jak te w filmie.
Owocom na moim głazie ufałem jednak. Zdałem sobie
sprawę, że ryzykowałem. Ale głód pozwolił mi zapomnieć.
Potem już się przyzwyczaiłem.
Brakowało mi kogoś, do kogo mógłbym się odezwać. Ifu nic
nie mówił, ale zawsze to był ktoś. Chomik był mi obojętny
z powodów niewyjaśnionych.
Nie przywiązałem się zbytnio do Ifu, ponieważ przebywałem
z nim stosunkowo krótko. W skali długości życia prawie nic.
Pewnie dlatego nie miałem wielkiej ochoty szukać go
w dżungli.
Zastanowiłem się jednak nad swoim postępowaniem. Czy
rzeczywiście brak przywiązania do kogoś może być powodem
do pozostawienia go samego w wielkim dziko-dzikim lesie?
Miałem wyrzuty sumienia. Sam go tam pogoniłem przecież.
Spadła na mnie kupa. Był to pierwszy dowód na istnienie tu
istot latających. Nie widziałem ani nie słyszałem jednak
żadnego ptactwa oraz innych zwierząt ptakopodobnych
posiadających pióra. W ogóle mało zwierząt tu było. Białe
niewielkich rozmiarów odchody potraktowałem, jako znak.
Moim zadaniem stało się odnalezienie Ifu i gryzonia.
Właściwie powinienem mówić o nich jak o jednostce
scalonej. Traktować tak.
Zapuszczając się nieco dalej, trzeba być bardziej
przygotowanym. Na różne rzeczy. Te złe. Dlatego wróciłem
jeszcze raz na plażę, by dzięki belce dostać się na pokład.
Po drodze słona woda zmyła mi z koszuli ptasie gówno.
Znalazłem maczetę, która prawdopodobnie była własnością
kapitana, szefa, pana statku. Napis na ostrzu sugerował
pochodzenie przedmiotu: Made in China. Uzbroiłem się
12 Krzysztof Kogut - Dysonans
w dodatkowe trzy paczki odpalających się od wszystkiego
zapałek, nieznanego jednak pochodzenia. Lepszych niż te,
które miałem do tej pory.
W lesie napiłem się ze strumienia, ponieważ tam, gdzie
chciałem pójść, mogłoby nie być słodkiej wody rzecznej.
Niczego nie można być pewnym. W trakcie picia wody
ujrzałem zdechłą żabę, ropuchę bądz innego płaza, który był
blisko spokrewniony z nimi. Taki kumak. Stworzenie to miało
wywalone na zewnątrz ślepia oraz posiadało brązowe
zabarwienie w okolicach narządów rozrodczych. %7łałowałem, że
się napiłem.
Szedłem, jedząc po drodze jagody lub porzeczki. Kulki ciemne.
Drzeć mordy nie chciałem, żeby nie przyciągnąć potencjalnego
wroga, toteż nie wołałem kolegi.
Podczas pokonywania gęstych zarośli, zupełnie niechcący
zabiłem maczetą zwierzę futerkowe, przypominające świstaka
górskiego. Nazwałem je więc świstakiem. Obciętą głowę
zostawiłem, resztę wziąłem ze sobą.
Natknąłem się na bardzo głęboką i szeroką przepaść. W dole
pustkowie. Skały, piach, żadnej roślinności. Po drugiej stronie
urwiska istniał blizniaczy gąszcz roślin. Ciąg dalszy dżungli.
Słońce zachodziło, postanowiłem wracać. Zaplanowałem, że
po porannym posiłku, czyli po śniadaniu popłynę na statek
po linę, dzięki której pokonam przeszkodę.
Dobra orientacja w terenie pozwoliła mi na stosunkowo szybki
powrót. Zebrałem chrust i rozpaliłem ognisko. Palona sierść
zwierzęcia cuchnęła. Zwistak był znacznie gorszy w smaku niż
zjadane przeze mnie do tej pory skorupiaki morskie.
Ognia nie gasiłem. Przestawiłem jeden z namiotów bliżej
płomieni, żeby w nocy było cieplej. Zapaliłem papierosa
w skupieniu przeradzającym się w błogi spokój.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]