[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dowiedziałem się, że mam kompleks Edypa. Dowiedziałem się, że kocham swoją matkę.
- Przecież każdy człowiek kocha swoją matkę, synu - odparł Guidry.
- Chodzi o to, że kocham moją matkę fizycznie.
- Nie wierzę w to, synu - rzekł Guidry.
Lee wydało się to zabawne i wybuchnął śmiechem.
- Słyszałem, że Jim Cochan wrócił do Stanów - oznajmił Guidry. - Ma zamiar pracować na Alasce.
- Dzięki Bogu, że jestem dżentelmenem niezależnym finansowo i nie muszę się narażać na bezlitosne warunki
podbiegunowe - oświadczył Lee. - A propos, czy poznałeś żonę Jima, Alice? Mój Boże, to amerykańska kurwa, która
nie popuści. Nigdy jeszcze nie spotkałem kogoś, kto by się z nią równał. Jim nie ma żadnego przyjaciela, którego
mógłby przyprowadzić do domu. Nie trzeba dodawać, że moja chata to dla Jima teren zakazany i zawsze, kiedy do
mnie przychodzi, ma wzrok ściganego dezertera. Nie wiem, dlaczego Amerykanie tolerują takie gówno ze strony
kobiet. Nie jestem oczywiście specjalistą od ciała kobiecego, ale Alice ma wypisane na całej swojej kościstej,
nieapetycznej powłoce:  Beznadziejna w łóżku .
- Wiesz, Lee, jesteś bardzo nieprzyjemny dzisiejszego wieczora - powiedział Guidry.
- Nie bez powodu. Czy opowiadałem ci o facecie imieniem Wigg? To amerykański cwaniak, ćpun, który podobno
gra na skrzypcach. Regularny oszust; pomimo że ma złoto, zawsze ściąga herę i mówi:  Nie, nie chcę kupować. Chcę
tylko pół działki . Ten koleś wyczerpał już u mnie swój kredyt. Jezdzi nowym chryslerem za trzy tysiące dolarów i jest
zbyt skąpy, żeby kupić sobie towar. Kim ja jestem, na miłość boską, puńskim Towarzystwem Dobroczynnym? Ten
Wigg to szczyt ohydy.
- To twój fagas? - spytał Guidry, co najwyrazniej zaszokowało jego młodego przyjaciela.
- Nawet nie. Mam większą rybę do usmażenia - odparł Lee. Spojrzał na Allertona, który śmiał się z czegoś, co
powiedziała Mary.
- Rzeczywiście ryba - zażartował Guidry. - Zimna, śliska i trudna do złapania.
Rozdział 5
Lee umówił się z Allertonem w poniedziałek na jedenastą. Mieli pójść do lombardu i wykupić aparat. Lee
przyszedł do Allertona i obudził go punktualnie o jedenastej. Allerton był ponury. Przez moment wyglądało na to, że
znowu chce zasnąć.
- Wstajesz wreszcie, czy... - zniecierpliwił się w końcu Lee.
Allerton otworzył oczy i zamrugał nimi.
- Wstaję - odparł.
Lee usiadł i zaczął czytać gazetę, zwracając uwagę na to, żeby nie patrzeć, jak Allerton się ubiera. Usiłował
kontrolować swój gniew i złość, a ten wysiłek go wyczerpywał. Coś, jak gdyby ciężka kotwica, zwalniało ruch i myśli.
Jego twarz była sztywna, głos głuchy. Napięcie utrzymywało się przez całe śniadanie. Allerton pił w milczeniu sok
pomidorowy.
Wykupienie aparatu zajęło im cały dzień. Allerton zgubił kwit. Urzędnicy kręcili głowami i czekając, aż znajdzie,
bębnili palcami po stole. Lee wyciągnął dodatkowe dwieście pesos. W sumie zapłacił czterysta pesos plus odsetki i
rozmaite opłaty. Wręczył aparat Allertonowi, który wziął go bez słowa.
19
W milczeniu wrócili do  Ship Ahoy . Lee wszedł i zamówił drinka. Allerton zniknął. Wrócił po godzinie i usiadł
obok Lee.
- Co powiesz na kolację? - spytał Lee.
- Nie. Myślę, że dziś w nocy będę pracował - odparł Allerton. Lee był zgnębiony i rozbity. Ciepło i wesołość
sobotniej nocy przepadły, a on nie wiedział dlaczego. W każdym związku, czy to była miłość, czy przyjazń, Lee starał
się ustawić kontakt na intuicyjnym, niewerbalnym poziomie; cicha wymiana myśli i uczuć. Teraz Allerton raptownie
zerwał tę nić i Lee odczuwał fizyczny ból, jakby część jego ciała, wysunięta na próbę w kierunku drugiego człowieka,
została odrąbana, a on patrzy zszokowany, nie dowierzając, na krwawiący kikut.
- Podobnie jak administracja Wallace'a, będę subsydiował brak produkcji. Zapłacę ci dwadzieścia pesos za to,
żebyś dziś w nocy nie pracował - zaproponował Lee. Już miał zacząć rozbudowywać ten pomysł, kiedy powstrzymał
go chłód ze strony Allertona. Umilkł zaszokowany, patrząc na chłopca oczyma pełnymi bólu.
Allerton był nerwowy i zirytowany, bębnił palcami po stole i rozglądał się dokoła. Nie rozumiał, dlaczego Lee go
denerwuje.
- Co powiesz na drinka? - zaproponował Lee.
- Nie, nie teraz. Poza tym muszę już iść.
Lee wstał gwałtownie.
- No to na razie. Do jutra.
- Tak. Dobranoc.
Allerton zostawił Lee, który stał nieruchomo, próbując ułożyć jakiś plan, powstrzymać go od odejścia, umówić się
na następny dzień, żeby choć trochę złagodzić ból.
Allerton odszedł. Lee wyciągnął rękę i dotknął oparcia krzesła. Oparł się na nim jak człowiek osłabiony chorobą.
Wbił wzrok w stół, jego myśli były powolne, jak gdyby było mu zimno.
Barman postawił przed nim kanapkę.
- Co? - spytał Lee. - Co to jest?
- Kanapka, którą zamówiłeś.
- A, tak. - Lee zjadł kilka kęsów i popił wodą. - Dopisz do mojego rachunku, Joe - krzyknął do barmana.
Wstał i wyszedł. Szedł powoli. Kilkakrotnie opierał się o drzewa, wpatrując się w ziemię, jakby bolał go brzuch.
W domu zdjął płaszcz, buty i usiadł na łóżku. Rozbolało go gardło, oczy mu zwilgotniały i padł na łóżko, szlochając
spazmatycznie. Podciągnął kolana i zakrył twarz dłońmi. Z nadejściem świtu odwrócił się na plecy i wyprostował.
Przestał szlochać, a jego twarz wypogodziła się w świetle poranka.
Lee obudził się koło południa i długo siedział na krawędzi łóżka, trzymając but w dłoni. Potem umył twarz,
założył płaszcz i wyszedł.
Skierował się do Zocalo i spacerował przez kilka godzin. Miał wyschnięte usta. Wszedł do chińskiej restauracji,
usiadł przy stoliku w zacisznym miejscu i zamówił colę. Teraz, kiedy siedział i nic go nie rozpraszało, ogarnął go
smutek i rozgoryczenie. Myślał o tym, co się właściwie stało.
Musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Allerton nie był pedałem na tyle, żeby wejść w związek oparty na wzajemnych
zależnościach. Uczucie, jakim darzył go Lee, irytowało go. Podobnie jak wielu ludzi nie mających nic do roboty, nie
mógł ścierpieć, gdy ktoś rościł sobie prawo do jego czasu. Nie miał bliskich przyjaciół. Nie lubił umawiać się
konkretnie. Nie lubił odczuwać, że ktokolwiek czegoś po nim oczekuje. Chciał, w miarę możliwości, żyć bez nacisków
z zewnątrz. Poczuł się dotknięty tym, że Lee zapłacił za jego aparat, że został  wciągnięty w lewy interes i
zobowiązany do wdzięczności wbrew własnej woli.
Allerton nie uznawał przyjaciół dających prezenty za sześćset pesos i nie czuł się dobrze, wykorzystując Lee. Ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl