[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest samo w chacie. Ponieważ czuli lęk przed wilkami, postanowili przede wszystkim
powyb3ać je po kolei za pomocą óirytów.
W pewnej chwili Filip spostrzegł wychylającą się znad ogroóenia głowę i ramiona.
Równocześnie, niby błyskawica, błysnął óiryt, rzucony w grupę wilków. Głowa zniknęła
równie błyskawicznie, jak się ukazała.
Filip odwrócił głowę. Celia stała tuż przy nim, i była świadkiem całej sceny. Ujęła
go mocno za ramię, tłumiąc krzyk przerażenia, jaki wyrwał się jej z piersi. Pobiegła do
swego pokoiku i po chwili wróciła stamtąd, niosąc w ręku jakiś przedmiot, który podała
Filipowi.
Był to miniaturowy rewolwer, prawóiwa zabaweczka, z której tylko śmiałby się w in-
nych okolicznościach. Rewolwer ten, kaliber 22, nabity był kulami tak maleńkimi, że
ledwie można by z nich zabić wróbla na odległość piętnastu do dwuóiestu kroków, o ile
naturalnie wróbel pręóej nie uciekłby. Jednak mimo wszystko i taką bronią nie należało
pogaróać. Narobi przynajmniej huku, a jeżeli kula nawet nie dosięgnie Eskimosa, on,
słysząc wystrzał, przewróci się choćby ze strachu. Wystarczy strzelić parę razy i pokazać
się Eskimosom, aby wióieli, że Celia nie jest sama w chacie, że ma obrońcę i to nawet
uzbrojonego w broń palną.
Dlatego też Filip poóiękował w głębi duszy Bogu za tę pomoc, zesłaną mu niespo-
óiewanie. Trzeci óiryt przeszył na wylot trzeciego wilka. Zwierzę, śmiertelnie ranne,
wlokło się z wysiłkiem po śniegu. Pozostałe siedem wilków w szalonych susach rzucało
się z furią na pale ogroóenia.
Filip podszedł po cichu do drzwi, uchylił je nieznacznie i stanął na czatach. Celia
przystanęła obok niego, jakby domyślając się, o co mu choói. W pewnej chwili trąciła
go lekko w ramię. Oto ponad palisadą, ostrożnie, pomału, wychylała się jakaś czarniawa
twarz.
Szybki jak piorun Filip wypadł zza drzwi, wydając przerazliwy i donośny okrzyk wo-
jenny. W chwili, gdy zabłysnął óiryt, Filip wypalił z rewolweru. Głowa i ramię zniknęły
jak za dotknięciem czaroóiejskiej różdżki. Ale równocześnie też i wściekłe wilki rzuciły
się w stronę Filipa. Jednym susem dopadł drzwi i zamknął je za sobą.
Nie ma co mówić, dostaliśmy się w ładną kabałę mówił ze śmiechem do Celii,
podczas gdy wilki dob3ały się do zamkniętych drzwi.
Objął ją wpół ramieniem i ciągnął dalej:
Jaka szkoda, że ci drunie nie wieóą o tym, iż nam zależy tak samo, jak im, na
unieszkodliwieniu Brama! Gdyby tak oni chcieli nam dopomóc w walce z tym naszym
wspólnym wrogiem to dopiero by było przedstawienie! Wióiałaś, jak ów czarny je-
gomość zmykał z palisady? Jestem pewny, że go nie trafiłem. I daj Boże, aby tak było
rzeczywiście! Bo gdyby te łapserdaki przekonały się, że moje kulki są zaledwie wielko-
ści ziarnka grochu, a rany od nich nie baróiej bolesne niż ukąszenia owada, obsiedliby
wszyscy palisadę, niby stado wron i kpiliby sobie z nas w żywe oczy. Słyszałaś, jakiego
huku narobiłem, prawda?
Pod wpływem zagrażającego im obojgu niebezpieczeństwa, Celia nie zwracała uwagi
na to, że Filip obejmował jej kibić coraz silniejszym i gorętszym uściskiem, podniecony
zarówno czekającą go walką, jak i wzbierającą w sercu miłością.
Chwila jest poważna zaczął mówić głosem tak zmienionym, że Celia na pewno
przestraszyłaby się, gdyby rozumiała, co on mówi. Co się z nami stanie? Jeżeli Bram
ames o i er curwoo Złote sidła 32
już nie żyje, te czarne diabły z małpią gębą wystrzelają wszystkie wilki, a potem wyłamią
furtkę i przypuszczą szturm na chatę. Czuję się na siłach, by stoczyć z nimi walkę, choćby
było ich nawet dwuóiestu. Miłość, jaką czuję do ciebie, podawaja me siły. Ale zanim
do tego dojóie, chciałbym jedno wieóieć: kim jest ów mężczyzna, tu, na tym rysunku?
W tych ostatnich minutach, jakie óielą nas od walnej rozprawy z tymi diabłami, mam
szaloną ochotę przycisnąć cię do mego serca, obsypać pocałunkami, abyś jeszcze wieóiała,
Wiadomość
jakie uczucia żywię do ciebie. Kocham cię całą, od stóp do głowy. Tylko lękam się, czy
nie zanadto wcześnie się z tym wybrałem& czy nie bęóiesz mną pogaróać& ?
Otrząsnął się, odsunął się od Celii i ujął w ręce ów rysunek, który niedawno wziął ze
złością i rzucił na stół. Rozwinął go i wygłaóił starannie.
Co to może być za człowiek? Jeżeli go nie kochasz, czemuż obejmujesz go tak czule
i serdecznie?
Celia z tonu głosu i ze wzroku Filipa domyśliła się, że chce ją o coś pytać. Z ogromnym
wysiłkiem starała się odgadnąć, o co mu choói. W zachowaniu Filipa przeb3ało się jakieś
zażenowanie, którego dotąd nigdy nie zauważyła. Podał jej ów rysunek. Może, myślał
sobie, Celia wroóoną intuicją odgadnie, co go dręczy. Wpatrywał się w nią uważnie.
Celia patrzyła długą chwilę na ów rysunek: wreszcie podniosła ku niemu oczy, rozjaśnione
jakimś óiwnie czystym i pogodnym blaskiem. Odgadła.
i ade rzekła spokojnym głosem, wskazując paluszkiem na rysunek owego
mężczyzny. i ade .
Zdawało mu się, że mówi po angielsku.
o at e ¹²? krzyknÄ…Å‚ niemal.
Skinęła potakująco głową:
o ee i ade & powtórzyła.
OdetchnÄ…Å‚ z ulgÄ…:
Chwała Panu Bogu! zawołał.
I natychmiast dodał wesoło:
Dużo tam mamy jeszcze naboi? Paf! paf! paf! Mam taki humor, że tym małym
rewolwerkiem gotów jestem wystrzelać cały świat!
roz ział i . zawie a ie a
Filip nie posiadał się z radości. Zapomniał od razu o Bramie, o wilkach, o Eskimosach.
Zapomniał, w jak rozpaczliwej sytuacji znajdują się oboje. Jej ojciec ! Chciałby krzyczeć
z radości, skakać i tańczyć dookoła izby, unosząc Celię w ramionach.
Ale należało się pohamować. Lękał się, by w tych fiołkowych oczach nie dostrzec
niemego wyrzutu, by jej nie urazić zbyt obcesowym zachowaniem się. I tak już omal nie
zdraóił się, kiedy mu oświadczyła, że ów mężczyzna na rysunku to jej ojciec. W spojrzeniu
jej odmalowało się zóiwienie. Niewątpliwie odgadła właściwy powód wzruszenia i tej
nagłej radości Filipa. Prawóiwą, a niewymowną rozkosz sprawiała mu myśl, że mężczyzna
i kobieta, choćby każde z nich pochoóiło z przeciwnego końca świata, choćby nie potrafili
porozumieć się ze sobą w żadnym języku, mimo wszystko mogą się pokochać, a serca ich
bić będą w zgodnym rytmie.
I wówczas, nie wieóąc, co mówi, skierował od razu rozmowę na rewolwer i naboje.
Celia objaśniała mu na migi, że nie ma zapasowych naboi. Całym ich skarbem by-
ły tylko te cztery kulki, tkwiące jeszcze w rewolwerze, choć w razie napadu Eskimosów
porządny k3 baróiej mu się przyda, niż to małe cacko. Postanowił wyszukać od razu
jakąś tęgą pałkę, lepszą i poręczniejszą od owych polan leżących pod piecem. Wreszcie
zdecydował się oderwać ze ściany cienki pień świerkowy, przybity tam w celu wzmocnie-
nia wiązania. Pień okrągły i gładko ciosany mierzył około czterech stóp długości. Gruby
u nasady, zwężał się stopniowo ku końcowi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]