[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zwietny dowcip! Jeżeli kogoś należało się tu bać, to wyłącznie
Jonathana. Samantha nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Czy Green był aż tak zaślepiony?
61
RS
- Zapytał pan, czym się zajmuję - rzucił pogardliwym tonem
Jonathan, patrząc z góry na butnego grubasa. Nad górną wargą Greena
pojawiły się nagle kropelki potu.
- Tak... chyba tak.
- Wspomniał pan również o grubych rybach. - Jonathan ściszył
głos. - Trzeba panu wiedzieć, że jestem właśnie grubą rybą i
połknąłem już niejedną płotkę.
- Trout, daj mi, coś do picia - rzucił słabym głosem pobladły na
twarzy Crispy Green.
- Służę panu.
- To co zwykle.
- Nie rozumiem, proszę pana - odparł chłodno Trout, unosząc
brwi.
- Co tu jest do rozumienia? Daj mi podwójną whisky. -
Pełnomocnik księcia sięgnął do kieszeni, wyciągnął chustkę i wytarł
nią spoconą twarz. - Gorąco tu, prawda, kochani? - Wypił spory łyk
alkoholu. - Dlaczego książę i Carlotta jeszcze nie przyszli?
- Państwo wkrótce się zjawią - odparł z godnością Trout. Crispy
żuł nerwowo czubek cygara.
- W tym domu nie wolno palić - wyjaśnił. - Poznaliście już
naszych gospodarzy?
- Nie - przyznała Samantha.
- Zapewniam, że w ich towarzystwie nie będziecie się nudzić.
Mimo tych zapewnień rzeczywistość przeszła wszelkie
oczekiwania Samanthy i Jonathana. Gdy po raz czwarty tego wieczoru
otworzyły się drzwi biblioteki, stanęła w nich drobna kobietka w
62
RS
długiej różowej sukni z szyfonu obszytej mnóstwem falbanek. Jej
szyję i dekolt ozdabiały sznury różowych pereł. Kapelusz w kształcie
łabędzia -cały z różowych piórek - spoczywał na różowych włosach
filigranowej damy. Pod pachą trzymała różowego pieska.
Crispy Green pochylił się, ucałował jej rączkę i oznajmił
schrypniętym głosem filmowego amanta:
- Carlotto, wyglądasz zachwycająco.
- Dziękuję, mój drogi. - Pani domu spojrzała na lokaja. -
Różowy szampan będzie odpowiedni, nie sądzisz, Trout?
- Oczywiście, madame.
- A otóż i nasi goście! - ucieszyła się, podchodząc do Samanthy i
Jonathana. - Dobry wieczór, pani profesor. Jestem Carlotta
McDonnell.
- Witam panią. Dzięki za miłe przyjęcie.
Madame obrzuciła młodą uczoną badawczym spojrzeniem. Z
pewnością nie była idiotką; umyślnie grała rolę słodkiego kobieciątka
w szyfonowych falbankach.
- Jako wybitna specjalistka w dziedzinie egiptologii musi być
pani niezwykle inteligentna, moja droga. Z pewnością wiele możemy
się od pani dowiedzieć o dziełach sztuki z kolekcji Archie'ego -
stwierdziła przyjaznie małżonka księcia.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ją wreszcie zobaczę.
- Będzie na to czas jutro rano, moja droga. Dziś proszę
dotrzymać nam towarzystwa przy kolacji. Zapowiada się uroczy
wieczór. - Filigranowa dama podniosła do ust kieliszek. - Wysoka z
pani. kobieta.
63
RS
- Mam nieco ponad metr siedemdziesiąt.
- Jest pani również niezwykle urodziwa.
- Dzięki za miłe słowa.  Samantha spłonęła rumieńcem.
- Nie brak pani skromności. To mi się podoba. Od razu panią
polubiłam. Mówmy sobie po imieniu.
- Z przyjemnością.
Pani domu zmierzyła wzrokiem imponującą postać Jonathana.
- Jeszcze jeden wielkolud. Pełno was teraz na świecie -
westchnęła. - To pan jest...
- Jonathan Hazard.
- Narzeczony Samanthy?
- Owszem.
- Powinnaś go dobrze pilnować - mruknęła pani domu do
dziewczyny.
- Nie ma obawy - rzekł z uśmiechem Jonathan.
- Czy pan jest aktorem filmowym?
- Nie, proszę pani.
- A może teatralnym?
- Zapewniam, że nic mnie nie łączy z tą dziedziną sztuki.
- Czym się pan zajmuje?
- Mam szerokie zainteresowania, lecz moją pasją jest geologia -
odparł Jonathan.
Mimo znacznej różnicy wzrostu pani McDonnell spojrzała mu
prosto w oczy.
- Nie wygląda pan na faceta, który przez całe życie ogląda
kamienie.
64
RS
- Moja specjalność to złoża ropy naftowej.
- Ach, ropa... - Madame uniosła do ust kieliszek i rzuciła
gościowi badawcze spojrzenie. - Jest pan bardzo przystojny, co
zwykle przysparza mężczyznom kłopotów. No cóż, może pan się do
mnie zwracać po imieniu. Cenę sobie towarzystwo urodziwych
młodzieńców.
- Ja natomiast sądzę, że różowy kolor podkreśla kobiecą urodę.
- On jest czarujący, Samantho! - Stwierdziła pani McDonnell,
wybuchając śmiechem. - Nie spuszczaj go z oka.
- To łatwe. Rzadko się rozstajemy - odparła ponuro Samantha.
Trout chrząknął dyskretnie i zaanonsował:
- Jego książęca mość.
Samantha podświadomie oczekiwała, że rozlegnie się łoskot
bębnów i zabrzmią głośne fanfary. Nie miała pojęcia, jak prowadzić
towarzyską konwersację z człowiekiem, który nosi tytuł książęcy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl