[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ogromne wrażenie. Przeszli przez przestronny salon urządzony w stylu włoskim z chło-
dzącym marmurem na podłodze i kolumnami dzielącymi duże pomieszczenie na kilka
przytulnych stref z wygodnymi, gustownymi meblami. Przez wysokie okna widać było
patio z otaczającymi basen wypełniony lazurową wodą wiklinowymi fotelami i leżakami
ocienionymi rosnącymi w regularnych odstępach rozłożystymi palmami. Drewniany po-
most przecinał soczyście zielony trawnik usiany kępami krzewów kwitnących we
wszystkich kolorach tęczy. Nigdy w życiu nie widziała równie pięknego domu i przypo-
mniawszy sobie wygodną, ale bez porównania mniej okazałą willę wujostwa, westchnęła
ciężko. Alejandro, który poruszał się z ledwie widocznym trudem, stanął za nią przy
oknie i zapytał zaniepokojony:
- Nie podoba ci się?
R
L
T
Isobel nie odwróciła się, świadoma, że Alejandro stoi tuż za nią. Spięła się momen-
talnie i odpowiedziała nieco ostrzej, niż zamierzała:
- Przecież wiesz, że masz piękny dom. Nie może się nie podobać. Kupiłeś go dla
żony? - dodała najbardziej obojętnym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć, czując za ple-
cami bliskość jego ciała.
- Montevista należy do mojej rodziny od pokoleń - wyjaśnił cierpliwie, nieświa-
domie pocierając bolącą nogę. - Mój pradziadek kupił go dla swej żony, by miała gdzie
odpoczywać od miejskiego gwaru. Może trudno w to dziś uwierzyć, ale upały są tu nieco
mniej dokuczliwe, a wieczorami potrafi być całkiem chłodno. Dlatego mamy kominek. -
Alejandro nareszcie zrobił kilka kroków do tyłu i wskazał na piękny marmurowy komi-
nek. Skrzywił się delikatnie, bo poczuł, że jego noga sztywnieje po kilku minutach stania
w miejscu.
Isobel odwróciła się w samą porę, by dostrzec grymas bólu. Zerkając na kominek,
odsunęła się, by zwiększyć dzielący ich dystans.
- To tutaj dochodziłeś do siebie po wypadku?
Alejandro odwrócił się i ruszył w stronę widocznego przez szeroko otwarte po-
dwójne drzwi oszklonego ogrodu dobudowanego do domu.
- Tak, to dobre miejsce na rekonwalescencję. Poza tym zawsze kochałem konie.
Czasem myślę, że powinienem był zostać farmerem, a nie dusić się w biurze w Rio. -
Alejandro zatrzymał się przy wejściu do ogrodu i z galanterią przepuścił ją w drzwiach.
Isobel weszła do klimatyzowanego pomieszczenia, gdzie do połowy opuszczone
drewniane żaluzje ograniczały dopływ bezlitosnego słońca i tworzyły przyjemny półcień.
Ustawione wśród bujnej roślinności szezlongi i fotele zapraszały do leniwego odpoczyn-
ku, a przesiąknięte upojnym zapachem kwiatów i owoców zdobiących egzotyczne
drzewka powietrze gładziło pieszczotliwie rozgrzaną skórę.
- Pozwolisz, że usiądę. - Alejandro przerwał jej niemy zachwyt i z widoczną ulgą
spoczął na fotelu, wyciągając przed siebie nadwerężoną dużą dawką ruchu nogę.
Zdawał sobie sprawę, że lekarz nie pochwaliłby go za forsowny styl życia. Od
przybycia Isobel do Porto Verde Alejandro starał się zapomnieć o swej słabości i w re-
zultacie przemęczał uszkodzone mięśnie, narażając się na coraz bardziej dokuczliwy ból.
R
L
T
Wiedział, że się popisuje, ale mimo świadomości własnej śmieszności nadal pragnął zro-
bić na niej jak najlepsze wrażenie.
- Oczywiście. - Isobel z poczuciem winy oderwała się od wyjątkowo dorodnego
krzewu z bajecznie kolorowymi kwiatami, których nazwy nie znała, i usiadła pospiesznie
w bezpiecznej odległości od Alejandra. - Bardzo boli? Zauważyłam wcześniej, jak ma-
sowałeś nogę. Musi ci dokuczać.
- Trochę - odpowiedział krótko Alejandro i z ulgą powitał Elenę, która dołączyła
do nich z tacą zastawioną oszronionymi dzbankami. - Nareszcie się napijemy. Postaw,
proszę, tacę przy pani Jameson. - Alejandro najwyrazniej nie miał ochoty rozmawiać o
swych problemach zdrowotnych. Elena, która, jak się okazało, rozumiała angielski, speł-
niła życzenie gospodarza i zwróciła się do niego w zrozumiałym dla Isobel języku:
- Czy przygotować lunch?
- Niestety, senhora Jameson musi niedługo macać do Porto Verde. Może innym ra-
zem. - Spojrzał wymownie na Isobel, gdy Elena, kiwając ze zrozumieniem głową, wróci-
ła do swoich zajęć. Udając, że nie rozumie aluzji, Isobel sięgnęła drżącą ręką po dzbanek
z sokiem.
- Nalać ci? - zapytała.
- Nie, dziękuję, to dla ciebie. - Alejandro nie odrywał teraz od niej wzroku i Isobel
z trudem drżącą ręką nalała sobie trochę soku, świadoma, że dzwonienie kostek lodu o
ścianki dzbanka zdradza jej zdenerwowanie.
Pod jego czujnym wzrokiem uniosła oszronioną szklankę do ust i mimo stresu aż
przymknęła oczy z rozkoszy, czując, jak chłodny, słodki sok o intensywnym tropikalnym
smaku orzezwia jej wysuszone gardło. Ocierając niezręcznie usta, odstawiła prawie pustą
szklankę na stolik i zauważyła, że Alejandro nadal czujnie ją obserwuje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl