[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Johan tylko nie jest tym, którego bym pragnęła, powracała nieustanna myśl, więc z Mali
westchnieniem prostowała kark i potrząsała głową. Da sobie radę, musi sobie dać, nie będzie
tak zle. Ale w żołądku wciąż czuła bolesne ssanie.
- Chyba nie jesteś chora?
Johan objął jej ramiona i spoglądał na nią błyszczącymi, zatroskanymi oczyma. Mali czuła,
że cała sztywnieje, kiedy tylko narzeczony jej dotknie, i musiała bardzo nad sobą panować,
żeby go nie odepchnąć. On przecież chce dobrze, tłumaczyła sobie. Ale na myśl, co ją czeka
w ciasnym małżeńskim łożu jeszcze dzisiejszej nocy, żołądek podchodził jej do gardła. Teraz
naprawdę nie była w stanie sobie tego wyobrazić.
Ileż to miała pięknych marzeń! Tęsknot. Wzruszeń. Czułości. Dzisiaj się okaże, jak to
wygląda w życiu, kiedy Johan Stornes będzie mógł wziąć w posiadanie swoją młodą żonę.
Mali nie była wcale pewna, jak taka noc poślubna powinna wyglądać, ale przecież coś tam
sobie wyobrażała. Coś jej mówiło, że to się może potoczyć inaczej niż w marzeniach, ale
powinna spełnić swój obowiązek. A może jednak, mimo wszystko, nie będzie tak zle? Ona
wprawdzie Johana nie kocha, ale za to on nie przepuścił żadnej okazji, by ją zapewnić, że
pragnie dla niej jak najlepiej. To się chyba musi odnosić również do nocy poślubnej.
- Nie, nic mi nie jest - odparła, odsuwając się od niego odrobinkę na ławeczce. - Tylko ten
upał.
Johan cofnął rękę i o nic więcej nie pytał.
ROZDZIAA 12.
Pózniej Mali nijak nie mogła sobie przypomnieć, w jaki sposób znalazła się przed
ołtarzem.
Od chwili, kiedy ludzie pomogli jej wysiąść z łodzi i razem z Johanem stanęła przed
pastorem, wszystko działo się jak za mgłą. Ledwo pamiętała zebranych, którzy przyglądali się
jej z ciekawością i pospiesznie wchodzili do kościoła. W końcu zostali tylko ona i Johan
razem ze starym kościelnym. Ten nieustannie spoglądał na drzwi kościoła i nareszcie dał
znak, że już mogą iść. Przez cały czas Johan trzymał ją pod rękę, za co była mu wdzięczna,
bo sama by chyba nie ustała. Nogi miała dziwnie ciężkie i bezsilne. W kościele siedziała na
swoim miejscu wyprostowana jak świeca, ale z tego, co mówił pastor, prawie nic do niej nie
docierało. Wpatrywała się w piękny obraz nad ołtarzem. Promienie jesiennego słońca
przenikały przez okno z kolorową szklaną mozaiką i rzucały na ściany oraz podłogę kościoła
migotliwe barwne plamy. Mali nie wiedziała dlaczego, ale ta gra kolorowych, żywych świateł
wywoływała w niej chęć płaczu, zarazem jednak była to jakaś dziwna forma pociechy. Znowu
spojrzała na obraz nad ołtarzem. Dziewica Maria siedziała z dzieciątkiem w objęciach, a za
nią stał Józef, silny, emanujący poczuciem bezpieczeństwa. Jego wzrok spoczywał na tych
dwojgu, na Marii i dzieciątku, i Mali miała wrażenie, że nigdy w niczyich oczach nie widziała
większej miłości. Bóg to sprawił, przemknęło jej przez głowę. %7łeby była miłość między
mężczyzną i kobietą. I ma ona wypływać z głębi ludzkich serc, z tego, co w nich najlepsze. I
niech będą obecne wszystkie trzy: wiara, nadzieja i miłość. Ale największa ze wszystkich jest
miłość, przypomniała sobie znane słowa bardzo jasno i wyraznie, jakby je ktoś szeptał do
ucha. I równie nagle przyszło jej na myśl, że to małżeństwo, w które ona właśnie wkracza, nie
zostało postanowione w niebie. Spojrzała na Boga Ojca, wznoszącego się na chmurze ponad
Marią i dzieciątkiem, i poczuła gorzki żal, zarówno do Boga, jak i do ludzi.
Ona wierzyła w miłość. Czystą i prawdziwą. Taką, jaką widziała w spojrzeniu Józefa. Jeśli
jednak człowiek jest biedny, to musi brać, co los mu daje, pomyślała. I kiedy na to spojrzeć z
tej strony, to dar, jaki los mi zsyła, jest nadzwyczaj szczodry. Tylko że miłości w nim nie ma!
Zerknęła w bok, na Johana. Co on sobie myśli, czerwony na twarzy i spocony w czarnym
samodziałowym ubraniu? Jest taki bogaty, że mógł sobie kupić tę, której pragnął. Miłości
jednak nawet on nie kupi!
Dotarło do niej, że pastor daje znak, by podeszli bliżej ołtarza. Przez kilka strasznych
sekund bała się, że nie będzie mogła wstać, że nie da rady. Johan jednak wziął ją za rękę i
pociągnął. Nic więcej nie pamiętała. Potem klęczała na czerwonobrązowym zniszczonym
dywanie. Pastor położył na jej głowie ciężką rękę.
- I zapytuję cię, Mali Olasdatter Buvik, czy chcesz pojąć tego Johana...
Nie, chciała krzyknąć. Nie chcę, nie, nie! Nie chcę, nie mogę. Boże w niebie, pomóż mi,
dlaczego nie chcesz mi pomóc? Czyż nie jesteś Bogiem wszystkich, również biednych?
Zawsze wierzyła, że tak właśnie jest. Matka powtarzała jej, że Bóg jest z nią i będzie zawsze,
nawet jeśli wszyscy inni zawiodą. Człowiek powinien ufać Bogu, powtarzała matka, Bóg
bowiem swoich nie zawiedzie. Mali jeszcze pamięta, jak pytała, czy naprawdę jest dzieckiem
Boga, mimo że pochodzi z takiej biednej rodziny.
- Możesz być przekonana, że tak jest - zapewniała matka z największą powagą. - Bo dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl