[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uciekinierzy, którzy przybyli zbyt póxno, aby dostaæ siê do bezpiecznych tuneli
na dole. Kulili siê dooko³a automatów do wydawania biletów i pod pustymi kasa-
mi. Pojedyncza bomba, po¿ar, zwyk³a panika i tysi¹ce dusz uleci do nieba.
Licz¹c ka¿de st¹pniêcie, Numer wydosta³ siê w koñcu na ulicê. Tu zatrzyma³
siê na chwilê, postawi³ ko³nierz cienkiego p³aszcza w obronie przez przenikli-
wym wiatrem i zacinaj¹cym deszczem i wci¹gn¹³ g³êboko powietrze. Pragn¹³
pozbyæ siê wspomnienia smrodu przenikaj¹cego podziemia stacji.
Piccadilly Circus wygl¹da³ jak w³asne widmo. W zapadaj¹cym zmroku wiel-
kie reklamy piwa i wódki czernia³y jak szkielety przyczepione do murów. JakiS
omnibus przejecha³ z ha³asem  ciemne okienka, zakryte Swiat³a, ledwo widocz-
ne w m¿¹cym deszczu.
Na Srodku placu sta³a statua Erosa mierz¹cego z ³uku w stronê Shaftesbury
Avenue. Od ostatniego sylwestra pos¹g przykrywa³a gigantyczna p³achta. Numer
uSmiechn¹³ siê znowu; nastêpne ich k³amstwo. Wiedzia³, ¿e p³achta zas³ania tylko
sztywn¹ metalow¹ ramê. Rzexba ju¿ dawno temu zosta³a schowana dla bezpie-
czeñstwa. Wszystko jest z³udzeniem.
85
Spojrza³ w górê na stalowe niebo. Deszcz Scieka³ mu po okularach i moczy³
g³adko wygolone policzki. Puls i jêzyk, postukuj¹ce palce i bij¹ce serce mówi³y
prawdê. Musia³ to wiedzieæ. Prawie nadszed³ czas. Napluje w rozwarte szczêki
Smierci, kiedy Dwunasty Klucz obróci siê i znowu o¿yje. Odetchn¹³ g³êboko.
Wspomnienia kr¹¿y³y dooko³a niego jak muchy wokó³ trupa. Taki piêkny dzieñ,
tak dawno temu.
Klêcza³ wówczas w ciemnym lasku, który rós³ nieopodal kaplicy w Stanmer
Woods. Klêcza³ nad sztywnym, drobnym cia³em ma³ego ch³opca. Trzyma³ szczu-
p³¹, g³adk¹ szyjê, przyciska³ nos, oczy i usta do wiêdn¹cego mchu i zesch³ych
jesiennych liSci. Strach i gorej¹cy ból powoli znika³y.
W koñcu znalexli to dziecko. Poszukiwania trwa³y wiele dni. Brali w nich
udzia³ wszyscy ch³opcy ze szko³y. U¿yto psów.
86

godnie z tym, co obieca³, Liddell niemal natychmiast zarz¹dzi³ sprz¹tanie po-
Zkoi na czwartym piêtrze domu przy Kensington Park Gardens 6-7. Wiêksz¹
czêSæ sobotniego poranka Morris Black spêdzi³ nadzoruj¹c rozmieszczanie pa-
skudnego zestawu mebli odziedziczonych po Dziale Administracji. W pewnym
momencie stwierdzi³, ¿e podobaj¹ mu siê prace porz¹dkowe. Stanowi³y przyjem-
n¹ odmianê po monotonii dnia pracy w Yardzie i utrzymywa³y mySli z dala od
stale bolesnych wspomnieñ przesz³oSci.
Poprzedniego popo³udnia inspektor uda³ siê do tajnego archiwum, gdzie spê-
dzi³ frustruj¹c¹ godzinê, przesiewaj¹c dane m³odych ludzi z pobliskiej szko³y po-
licyjnej w Hendon. Nie by³o zbyt wielkiego wyboru. Wiadomo  wojna. W rezul-
tacie tylko jedna osoba wyda³a siê Blackowi odpowiednia  posterunkowy Swift,
Simon George, dwadzieScia trzy lata, kawaler. Maj¹c nadziejê, ¿e dobrze wybra³,
Black zadzwoni³ do Hendon i poprosi³, aby Swift zosta³ do niego przys³any na-
stêpnego dnia.
Wezwany pojawi³ siê nazajutrz po po³udniu. Ubrany by³ po cywilnemu, jak
prosi³ Black, dziêki czemu przypomina³ raczej agenta ubezpieczeniowego.
Niewysoki, zaledwie o kilka centymetrów przekraczaj¹cy regulaminowe mi-
nimum, przedwczeSnie postarza³y, z pierScieniem jasnobr¹zowych w³osów wo-
kó³ ³ysiny i okr¹g³¹ rumian¹ twarz¹. Osadzone na d³ugim, w¹skim nosie okulary
powiêksza³y jeszcze wielkie, jasnoniebieskie oczy, a wystaj¹cy brzuszek wyda-
wa³ siê nale¿eæ do jakiegoS piêædziesiêciolatka. Kiedy pojawi³ siê w drzwiach
biura, Black zauwa¿y³, ¿e jego nowy wspó³pracownik st¹pa jakoS dziwnie, jakby
ci¹gn¹³ praw¹ nogê za reszt¹ cia³a.
 Posterunkowy Swift?
 Tak jest, sir.
 Proszê usi¹Sæ.
 Tak jest, sir.
87
Black ustawi³ wielkie, ciê¿kie biurko poSrodku pokoju. W ten sposób za pleca-
mi mia³ okno. Swift usadowi³ siê na twardym krzeSle naprzeciw inspektora, po czym
za pomoc¹ obu r¹k poprawi³ po³o¿enie prawej nogi. Kiedy stopa opad³a na pod³o-
gê, rozleg³o siê g³uche stukniêcie. Black spojrza³ w roz³o¿one na biurku akta.
 Dunkierka?
 Tak jest, sir.
 Co siê sta³o?
 Ma³e miasteczko, Arques, sir. Trochê marudziliSmy, obawiam siê. Zostali-
Smy w tyle, ¿eby pomóc cywilom usi³uj¹cym dostaæ siê do pla¿y. WeszliSmy wprost
na wysuniêt¹ jednostkê niemieck¹.  Ton Swifta by³ kompletnie beznamiêtny.
Równie dobrze policjant móg³ podawaæ rozk³ad jazdy autobusów.
 I tam w³aSnie zosta³ pan ranny?
 Tak jest, sir. Oddzieli³em siê od grupy. Wszed³em wprost na jednego z nich.
 Niemca?
 Tak jest, sir. Przestraszonego tak samo jak ja. Nie móg³ mieæ wiêcej ni¿
dziewiêtnaScie, dwadzieScia lat. Nawet nie przygotowa³ broni do do strza³u. Po
prostu min¹³em róg i stanêliSmy naprzeciwko siebie. Jestem zupe³nie pewien, ¿e
przypadkowo nacisn¹³ spust.
 I co sta³o siê póxniej?
 Odstrzeli³ mi stopê. Praw¹.
 A co pan zrobi³?
 Upad³em, sir.
 A co z Niemcem?
 Z³apa³em go.
 I?
 Zabi³em, sir. Nie mia³em wyboru. On albo ja.
 W jaki sposób pan go zabi³?
Swift wzruszy³ ramionami. Jego d³onie lekko poruszy³y siê.
Udusi³em go, sir. Nie by³o czasu na nic innego.
 Potem uda³o siê panu do³¹czyæ do pañskiej jednostki?
 Tak, sir. To by³ trzeci czerwca. Nastêpnego dnia ewakuowano nas. Spêdzi-
³em oko³o miesi¹ca w szpitalu, gdzie dali mi protezê.
 I zdecydowa³ siê pan na Hendon?
 Mia³em do wyboru to albo rentê, sir. Lubiê pracowaæ. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl