[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Tak, kochanie, oczywiście, ale...  Daisy zawahała się.  Czy mogę ci
jakoś pomóc? Ktokolwiek z nas?
Briona wolno pokręciła głową.
 Nie, ani ty, ani nikt inny tego nie zrozumie. Może kiedyś ci wyjaśnię.
Przyjaciółka popatrzyła na nią uważnie, a potem rzekła:
 Jeśli tylko będziesz chciała, zawsze jestem gotowa ci pomóc.
Briona przez chwile zmagała się z sobą, a potem wykrztusiła:
 Jeszcze jedno, Daisy. Czy w ciągu tych ostatnich dni nie dzwonił nikt do
mnie?
 Z pewnością nie wtedy, kiedy pełniłam dyżur. Ale i tak przecież każdy,
kto byłby wtedy w recepcji, zostawiłby informację, a z całą pewnością żadnej nie
było.
Briona poczuła, jak do jej serca zakrada się straszliwy mróz podejrzenia. A
może Paul wcale nie usiłował się z nią skontaktować? Z trudem przełknęła ślinę i
bez powodzenia usiłując się uśmiechnąć, powiedziała:
 Gdyby teraz ktoś chciał ze mną rozmawiać, to daj mi znać, obojętnie
która będzie godzina.
Daisy zerknęła na nią z troską.
 Na miłość boską, przecież ty ledwie trzymasz się na nogach ze
zmęczenia. Musisz się wyspać.
 Proszę cię!  Briona straciła kontrolę nad swym głosem, który rozbrzmiał
po całym holu. Speszona odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę.
W pokoju zdała sobie sprawę z tego, że dygocze jak w gorączce. Skuliła się
w wiklinowym fotelu, który kupiły kiedyś razem z Daisy na pchlim targu, i starała
się zapanować nad dreszczami i rosnącym przerażeniem.
Zbyt wiele ciosów spadło na nią w krótkim czasie, by mogła znieść
następny, i to tak potężny. Paul obiecał  obiecał! obiecał!  że zadzwoni w
poniedziałek, a tymczasem była już środa i ani znaku życia od niego. Wszystkie
usprawiedliwienia, których takie krocie nawymyślała podczas dyżuru, nagle
okazały się żałosne. Przypomniała sobie jego stanowczość i zaradność; gdyby
rzeczywiście chciał zadzwonić, na pewno by to zrobił, jeśli już nawet nie w
poniedziałek, to we wtorek, a z pewnością w środę.
Kołysała się monotonnie jak w jakiejś osobliwej modlitwie i powoli
rozpacz zaczęła przycichać. Przypomniała sobie momenty, kiedy byli blisko,
najbliżej... coraz wyższe fale miłosnego uniesienia, które wynosiły ich aż do
gwiazd. Ta miłość dawała schronienie. Wiedziała to wówczas i jakoś przedziwnie
znowu zaczęła być tego pewna teraz.
Zadzwoni dzisiaj. Zmusi go palące pragnienie usłyszenia jej głosu,
pragnienie, które ją niemal rozrywało od wewnątrz. Zadzwoni, gdy tylko będzie
mógł.
Trochę już spokojniejsza, Briona przebrała się w codzienny strój, żeby
natychmiast móc zbiec do recepcji, kiedy Daisy da jej sygnał brzęczykiem, i
znowu zasiadła w fotelu. Wtedy dopiero poczuła całe znużenie ostatnich dni.
Przez chwilę walczyła ze sobą, aż wreszcie przemknęła na łóżko, przykrywając
się kocem. Tylko na chwilkę, żeby odrobinę rozprostować kości, pomyślała
wpatrzona w paryskie zdjęcie, które trzymała w dłoni. Było jej jedyną pamiątką
po Paulu i za żadne skarby nie rozstałaby się z nim. A potem powieki stały się tak
ciężkie, iż w żaden sposób nie dało się powstrzymać ich opadania...
Tak właśnie, śpiącą w ubraniu, z włosami rozrzuconymi na poduszce,
znalazła ją Daisy, kiedy wróciła wczesnym rankiem z dyżuru. Przez kilka sekund
patrzyła ze współczuciem na przyjaciółkę, a potem podciągnęła jej koc pod
brodę. Wtedy dostrzegła też fotografię, która wysunęła się z ręki Briony i leżała
przy łóżku. Daisy nachyliła się, wygładziła zgniecione nieco zdjęcie i przyjrzała
mu się uważnie.
Nie znała mężczyzny, który towarzyszył Brionie, ale dziewczyna
wyglądała na taką szczęśliwą i promienną. Odkładając błyszczący kartonik na
blat stolika Daisy spostrzegła, że nie ma na nim podobizny Matthew. Dziwne.
W tym właśnie momencie Briona drgnęła i otworzyła półprzytomne oczy,
a widząc nad sobą twarz koleżanki, chwyciła ją gwałtownie za rękę.
 Dzwoni? Teraz? Na dole?
 Kochanie  Daisy ciężko usiadła obok przyjaciółki  kochanie, to tylko
sen. Matthew już nigdy nie zadzwoni... on... on...
 Nie Matthew, Paul. Przecież prosiłam cię, żebyś mnie obudziła, kiedy
zatelefonuje, prosiłam!
 Paul?  powtórzyła zdumiona Daisy.  A kto to taki? Ale nic, nie martw
się, nikt nie dzwonił.
Wargi Briony zaczęły drżeć, oczy napełniły się łzami i dziewczyna
gwałtownie odwróciła się do ściany. Koleżanka delikatnie pogładziła ją po
ramieniu.
 Poleż spokojnie, a ja wezwę lekarza. Trudno się dziwić, taki straszny
cios...
 Nie chcę żadnego lekarza!  krzyknęła histerycznie Briona.  Gdzie moje
zdjęcie?!
 O to ci chodzi?  zapytała Daisy i pospiesznie sięgnęła na stolik.
Briona chwyciła fotografię i usiadła na łóżku. Wpatrzyła się w pamiątkę
minionego szczęścia, a potem z bolesnym grymasem na twarzy spojrzała na
przyjaciółkę.
 Och, Daisy, wszystko jest takie brudne, takie ohydne... Daisy przygarnęła
szlochająca Brionę, zaczęła lekko kołysać ją w ramionach i powoli wydobyła z
niej całą opowieść.
 No cóż  powiedziała na koniec  zawsze uważałam, że zbyt wcześnie
zdecydowałaś się pozostać już na zawsze z jednym mężczyzną. Nie możesz siebie
obwiniać za to, co się stało. To było nieuchronne.
 Tak właśnie sobie mówiłam  wyszeptała Briona.  Audziłam się, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl