[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozczarowaniu nie zastała w kuchni Roberta. No cóż, pomyślała, nie
czas się smucić, pora zająć się gośćmi, których głosy i śmiechy
sprawiały jej przyjemność. Mieszkańcy wioski stawili się chyba w
komplecie - na trawniku przed domem było rojno.
Popołudniowe słońce zaczęło się już zniżać i ogród wypełniała
brzoskwiniowa poświata. Kate wyjęła z piecyka świeżo upieczoną
szarlotkę i posypała ją cukrem pudrem, a następnie zsunęła na dużą,
drewnianą tacę. Przed wyjściem zatrzymała się na chwilę przy oknie.
Uśmiechnęła się na widok aptekarza, pana Duponta, który z
ożywieniem konwersował z jej nowo przybyłymi gośćmi. Ujrzała też
żonę Gilesa, Elise, pogrążoną w rozmowie z Megan, i madame
Duplessis, wesoło gawędzącą z miejscowym kowalem, młodym,
krzepkim mężczyzną. Ktoś z gości przyniósł akordeon i grał na nim z
taką werwą, że pary zaczęły tańczyć na wyłożonym kamiennymi
płytami tarasie przed domem.
Tak, impreza zapowiadała się znakomicie. A już największą
przyjemność sprawiał Kate widok drobnej figurki matki Roberta, która
krążyła po ogrodzie, częstując gości różnymi przysmakami.
Mieszkańcy wioski byli zachwyceni, widząc ją znowu wśród siebie i
ciesząc się, że powraca do życia.
S
R
Teraz pozostało jeszcze nałożyć kardamonowe lody własnej
produkcji i Kate mogła wreszcie wyjść do gości.
- Felicitations!
- Robert! A ja myślałam, że poszedłeś... - powiedziała Kate i
zamarła na jego widok.
Robert miał przewieszoną przez opalone ramię śnieżnobiałą
ściereczkę, drugą zaś zawiązał sobie w pasie, aby chroniła jego beżowe
lniane spodnie.
- Co ty robisz? - zdumiała się głośno.
- Pomyślałem, że ktoś powinien zająć się grillem - powiedział z
przekornym, figlarnym uśmiechem i wziął z jej rąk tacę z pokrojoną
szarlotką.
Elise podawała gotowe porcje ciasta, a pan Dupont uparł się, że
zastąpi teraz Roberta przy grillu. Tuż przy nim stało pięknie
wyszorowane stare koryto, wypełnione lodem, w którym chłodziły się
butelki wina. Robert zdjął zaimprowizowany fartuszek, napełnił winem
dwa kieliszki i podszedł z nimi do Kate.
- Proszę, napij się - powiedział, podając jej kieliszek. - Myślę, że
łyk wina dobrze ci zrobi.
Jak to miło z jego strony, że nie tylko został na przyjęciu, ale
postanowił jej pomóc, nie stał na uboczu, lecz włączył się w ogólną
zabawę.
- Dziękuję - szepnęła, zanurzając usta w złotym płynie. - Jest
naprawdę doskonałe. Czy to wasze wino?
- Naturellement - odparł Robert z dumą w głosie.
S
R
- A teraz powąchaj je i powiedz, jaki zapach wyczuwasz.
- Hm... Chyba miód, melon i... słońce? - powiedziała niepewnie.
- Tres bien - pochwalił ją. - Wypij spokojnie do końca, a potem
zatańczymy.
Robert wziął ją pod ramię i poprowadził na taras, na którym
uwijało się wiele par. Kate poczuła radość w sercu na myśl o tym, że
chyba Robert jej przebaczył...
Gdy tancerze spostrzegli, że do  parkietu" zbliża się hrabia de
Villeneuve, wszyscy z wrażenia przestali tańczyć, po czym zamilkł
także akordeonista, ale Robert gestem i uśmiechem zachęcił ich
natychmiast, by sobie nie przeszkadzali. Przygarnął Kate mocno do sie-
bie i zaczęli tańczyć tango argentyńskie, a potem walca. Przytuleni do
siebie, poddali się melodii, rytmowi muzyki i swoich serc.
Słońce skłaniało się ku zachodowi, rzucając na niebo płomieniste
refleksy, kiedy akordeonista zagrał ostatnią melodię i wszyscy opuścili
kamienny parkiet.
- To było urocze przyjęcie, moja droga - powiedziała matka
Roberta, która podeszła do nich z pogodnym uśmiechem. - Wszyscy
jesteśmy ci bardzo wdzięczni.
- Ach, proszę mi wierzyć, to była dla mnie prawdziwa
przyjemność...
- Nie masz pojęcia, jakie to ważne dla tych ludzi - móc spędzić
razem, beztrosko, trochę czasu, zapominając o codziennych kłopotach.
Nie było tu takiej imprezy od czasu... - tu hrabina urwała nagle, a Ro-
bert szybko ujął ją pod ramię.
S
R
- Mamo, popatrz tylko, jaki ze mnie szczęściarz - uśmiechnął się
do niej. - Po obu stronach mam piękne kobiety! - Mówiąc to,
przyciągnął je obie jeszcze bliżej i każdą pocałował w czubek głowy.
- Tak się cieszę, że i pani się dobrze bawiła - powiedziała Kate. -
I mam nadzieję, że odtąd będzie nas pani częściej odwiedzała.
- Skoro o tym mówisz, to chciałabym z tobą zamienić parę słów -
rzekła hrabina.
- Może usiądziemy? - zaproponował Robert.
Wszyscy troje usiedli na ławce, z której roztaczał się przepiękny
widok na podświetlone krwistą czerwienią obłoki.
- Megan zaproponowała - zaczęła hrabina - bym dzisiaj
przenocowała u was, i chciałam cię zapytać, co ty o tym myślisz.
Widzisz - ciągnęła dalej, widząc rosnące zainteresowanie na twarzy
Kate - Megan ma pewien plan.
- Plan? - zdziwił się Robert.
- Tak, chce namalować rzekę o wschodzie słońca - uchwycić
moment, kiedy pierwsze promienie przenikają przez gęstwinę drzew...
Robercie, czy nie masz nic przeciwko temu?
- Naturalnie, że nie, mamo. A co ty o tym myślisz, Kate?
Kate szybko przebiegła w myślach rozkład domu. Tak, jeden
pokój, z ładnym widokiem na ogród, pozostał wolny.
- To świetny pomysł - powiedziała. - Sama chętnie się przyłączę
do tej wyprawy.
- Ach - westchnęła hrabina, wyraznie nagle czymś zmartwiona.
- Czy jest jakiś problem? - zapytała łagodnie Kate.
S
R
- Moje roślinki...
- Mamo, przecież mogą ich dopilnować ogrodnicy.
- Wykluczone - powiedziała stanowczo hrabina. - Nikomu nie
powierzę moich ukochanych roślin, nikomu - poza Kate. Czy zgodzisz
się nimi zaopiekować, moja droga?
- Oczywiście, ale...
- Trzeba je podlać póznym wieczorem, zanim pójdziesz spać, i
wczesnym rankiem - przykazała matka Roberta, rzucając mu
ostrzegawcze spojrzenie. - Robert ci pokaże, gdzie stoją konewki i skąd
czerpie się wodę. Dziękuję ci bardzo, teraz mogę spokojnie omówić
wszystko z Megan - dodała starsza pani, obdarzając Kate promiennym
uśmiechem, po czym pożeglowała w stronę grupki artystów in spe,
którzy otaczali Megan.
Kate była zachwycona, widząc, że oprócz gości La Petite Maison
znalazło się w niej także kilku mieszkańców wioski.
- Nie chciałabym, żeby szofer musiał wieczorem i rano wozić
mnie tam i z powrotem - zawahała się Kate.
- Po pierwsze - powiedział Robert - jestem ci bardzo wdzięczny
za to, co zrobiłaś dla mojej matki. Dostrzegam w niej wyrazną zmianę
na lepsze. A po drugie, w ogóle nie widzę problemu. Zostań na noc w
pałacu, to chyba najprostsze wyjście. Chyba nie będziemy mnożyli
przeszkód na drodze do jej całkowitego wyzdrowienia, prawda?
- Oczywiście, że nie... - odparła Kate. - Ale czy nie sprawię
kłopotu?
- Skądże znowu. W pałacu nie brakuje pokoi, zresztą sama wiesz,
S
R
już tam raz nocowałaś. Poza tym, będzie to dobra okazja, byśmy
porozmawiali. Może zechcemy napić się jeszcze trochę wina, i wtedy
ja nie mógłbym cię odwiezć.
- Robercie, przecież najpierw muszę tu wszystko uprzątnąć -
broniła się jeszcze Kate.
- Nie sądzisz, że może się tym zająć madame Duplessis?
Dopiero teraz Kate kątem oka zauważyła, że przy stołach kręcą
się jacyś obcy ludzie i sprzątają pod kierunkiem madame Duplessis.
- No, to jedziemy - oznajmił Robert, sięgając po marynarkę, którą
zdjął przed przyjęciem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl