[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Parker, Herbert lub podobnie. Tak, ma starszego brata, który jednak zupełnie nie jest do
niego podobny. Nigdy nie uczęszczał do Briarstead College w Pensylwanii, nawet nigdy
o takiej szkole nie słyszał. Przybył do Oregonu, gdy miał osiemnaście lat, a więc trzy lata
temu. W Willawauk przebywał od... chwileczkę... półtora roku... mniej więcej.
Susan musiała przyznać, że obaj byli bardzo przyjaznie do niej nastawieni. Teraz, gdy
dowiedziała się trochę o ich życiu, nie istniał żaden logiczny powód, dla którego mia-
łaby się bać z ich strony jakiegoś zagrożenia.
%7ładen z nich nie wydawał się kłamać.
%7ładen z nich nie wydawał się czegoś ukrywać.
Ale w jej oczach Bradley nadal wyglądał dokładnie tak jak Carl Jellicoe. I nieważne,
z jakiego powodu.
O Hara wciąż był sobowtórem Herberta Parkera.
A Susan miała uczucie, choć ani zachowanie, ani wypowiedzi sanitariuszy nie da-
wały jej do tego podstaw, że obaj kłamali, ukrywali coś i nie byli tymi ludzmi, za których
się podawali. Intuicja mówiła jej, wbrew oczywistym faktom, że całe to przedstawienie
jest częścią misternie utkanej i perfekcyjnie odegranej intrygi.
Chyba już mnie zupełnie pokręciło, pomyślała zgryzliwie.
Gdy sanitariusze opuścili salę, McGee spytał:
 No i co?
 I nic. Myślałam o nich jako o Bradleyu i O Harze, ale dla mnie to nadal Jellicoe
i Parker.
 Wie pani, że to w żaden sposób nie wpływa na teorię, w myśl której pani kłopoty
z postrzeganiem związane są z uszkodzeniem mózgu?
 Wiem.
 Jutro zrobimy nową serię badań. Zaczniemy od rentgena.
83
Susan skinęła głową.
McGee westchnął.
 Cholera, miałem nadzieję, że rozmowa z nimi wyzwoli pani umysł z ograniczeń,
że poczuje się pani lepiej, bezpieczniej do czasu, kiedy znajdziemy przyczynę zmar-
twień i ją usuniemy.
 Czuję się teraz tak jak kotka na rozpalonym blaszanym dachu.
 Nie chcę, żeby przytłaczał panią stres lub lęk. To spowolni jedynie proces zdrowie-
nia. A więc nie będę pani przekonywał co do swoich racji.
 Tak jak powiedziałam, z intelektualnego punktu widzenia przyjmuję pana wy-
jaśnienia. Ale intuicyjnie, wewnętrznie, wciąż czuję, że ta czwórka z Pieczary Gromów
wraca po latach, by się na mnie zemścić.
Zrobiło jej się zimno i schowała ręce pod kołdrę aż po ramiona.
 Niech pani posłucha  powiedział McGee, decydując się jednak na próbę prze-
konania Susan co do swoich racji.  Niech pani posłucha, może ma pani powody, by
być podejrzliwą wobec Richmonda i Johnsona. Nie jest to zbyt prawdopodobne, ale
teoretycznie nie można wykluczyć, że Harch i Quince żyją teraz pod przybranymi na-
zwiskami.
 Zaraz, zaraz... Zdaje się, że miał pan robić wszystko, żebym czuła się lepiej i bez-
pieczniej...
 Zmierzam do tego, że nie ma pani absolutnie żadnych powodów, żeby być po-
dejrzliwą wobec Bradleya i O Hary. Oni nie mogą być Jellicoe i Parkerem, ponieważ
Jellicoe i Parker nie żyją.
 Wiem. Nie żyją.
 Nie powinna więc się pani bać Bradleya i O Hary.
 Ale nie potrafię.
 Co więcej, Bradley i O Hara przybyli tu dużo wcześniej niż pani, dużo wcześniej,
niż pani nawet planowała swoje wakacje w Oregonie, dużo wcześniej, niż po raz pierw-
szy usłyszała pani o  Viewtop Inn . Dlatego śmiało możemy wykluczyć jakąkolwiek nik-
czemną intrygę, polegającą na przysłaniu tu Bradleya i O Hary w celu dokonania ze-
msty na pani za zeznania w czasie procesu. Chyba nie powie pani, że ktoś mógł w jakiś
tajemniczy sposób przewidzieć, że ulegnie pani wypadkowi określonego dnia i w okre-
ślonym miejscu, a potem znajdzie się w naszym szpitalu? Wróżka musiałaby przepo-
wiedzieć to ponad półtora roku temu, gdyż Dennis Bradley jest tu od roku, a O Hara
od półtora.
Twarz Susan poczerwieniała; pod wpływem tego, co mówił lekarz, poczuła się głu-
pio.
 Nie, nie powiem tak.
 Dobrze.
84
 To głupie.
 Zgadza się. Tak więc naprawdę może się pani w obecności obu sanitariuszy czuć
bezpiecznie.
 Ale ja nie potrafię!  wykrzyknęła z bólem.
 Musi pani spróbować.
To była kropla, która przebrała miarę. Susan wybuchnęła:
 Do jasnej cholery, czy pan sobie wyobraża, że to dla mnie zabawa, że sprawia mi
przyjemność ten ciągły strach?! Nie znoszę tego. To się sprzeciwia mojej naturze. Ale
czuję, że nie mam nad tym kontroli. Jeszcze nigdy w życiu nie kierowały mną w jakich-
kolwiek działaniach emocje, tak jak teraz ma to miejsce. Jestem, kurcze, naukowcem!
Jestem rozsądną, praktyczną i racjonalną kobietą! I zawsze byłam z tego dumna! W tym
świecie, który czasami wygląda jak dom wariatów, nigdy nie zachwiały się moje pryn-
cypia. Czy pan tego nie widzi, panie doktorze? Czy pan nie widzi, co się ze mną dzieje?
Mój umysł zawsze był ścisły, matematyczny, nawet w dzieciństwie. Nigdy nic nie mogło
wyprowadzić mnie z równowagi. Czasami nawet wydaje mi się, że w związku z tym
nigdy nie miałam prawdziwego dzieciństwa.  I wtedy, ku zaskoczeniu samej Susan,
długo i głęboko skrywane żale, cierpienia i frustracja uzewnętrzniły się z mocą try-
skającej pod niebo fontanny.  Bywało nieraz  zaczęła mówić głosem pełnym bólu,
który wydawał się nie jej głosem, lecz obcej osoby  że pózną nocą, kiedy byłam zwy-
kle  lub prawie zawsze  sama, kiedy rozmyślałam nad tym, że czegoś mi brak, jakiejś
malutkiej cząstki, będącej jednak podstawową częścią ludzkiego organizmu, dochodzi-
łam do wniosku, że jestem inna od zwykłych ludzi, że mogłabym uchodzić za przed-
stawicielkę innego gatunku. Boże! Tak jest. Widzę, że reszta świata kieruje się w rów-
nym stopniu emocjami, co rozumem, w równym stopniu sentymentami, co faktami.
Widzę, jak ludzie poddają się swym uczuciom, nie zważając na czynniki obiektywne, jak
robią rzeczy absurdalne, nie mające żadnego racjonalnego podłoża. %7ładnego racjonal-
nego podłoża! Ja nigdy w życiu nie zrobiłam nic bez racjonalnego podłoża. Często wi-
duję przyjaciół lub znajomych, którzy poddają się emocjom i wprost czerpią z tego roz-
kosz. Ja tak nie potrafię! I nigdy nie potrafiłam. Jestem zbyt sztywna! Zbyt opanowana!
Zawsze taka byłam! %7łelazna dziewica. Nigdy nie płakałam po śmierci matki. No, do-
brze, może mając siedem lat, nie rozumiałam jeszcze, że powinnam zapłakać, ale na po-
grzebie ojca też nie płakałam. Wszystkie sprawy w zakładzie pogrzebowym, na cmenta-
rzu i w kościele załatwiałam ze stoickim spokojem. Wcale nie płakałam. Kochałam ojca,
mimo jego oziębłości, i brakowało mi go, Bóg jeden wie jak bardzo. Ale nie płakałam.
Kurcze! Ja wcale nie płakałam! Tak więc owej nocy orzekłam, że to dobrze, iż jestem
inna. Powiedziałam sobie, że jestem lepsza niż inni ludzie, a na pewno lepsza niż więk-
szość motłochu. Byłam szalenie dumna z umiejętności kontrolowania się i na tej dumie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl