[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siła się z zamiarem założenia własnej gazety. Widziała ją jako
skuteczne narzędzie walki o prawa dla kobiet, jako tubę,
przez którą by można nagłaśniać ich żądania i aspiracje.
%7łycie jednak nauczyło ją ostrożności. Nie chciała utopić
wszystkich pieniÄ™dzy w przedsiÄ™wziÄ™ciu, które pod wzglÄ™­
dem handlowym mogło okazać się nieudane.
Nie interesowaÅ‚a siÄ™ mężczyznami i nie zamierzaÅ‚a po­
nownie wychodzić za mąż. Straszliwy uraz, który pozostawił
w jej psychice Jed, wciąż byÅ‚ otwartÄ… ranÄ…. Mężczyzni bu­
dzili w niej strach. TrzymaÅ‚a ich wiÄ™c na dystans. Zdecydo­
wana byÅ‚a przeżyć resztÄ™ życia w stanie wolnym. Pilnie po­
trzebowała kapitału. Próbowała zaciągnąć pożyczkę, lecz
z uwagi na swą płeć spotykała się z samymi odmowami.
Wtedy poznała Kapitana. Tego popołudnia udała się do
banku na Piątej Alei, gdzie była umówiona z dyrektorem.
RozmawiaÅ‚a z nim poprzedniego dnia i daÅ‚ jej pewnÄ… nadzie­
ję. Przyszła dziś po ostateczną odpowiedz.
Natknęła się na dyrektora przed drzwiami jego gabinetu.
W poczekalni siedziaÅ‚ jakiÅ› starszy, wysoki, lecz nieco przy­
garbiony mężczyzna. Jego bursztynowe oczy spoglÄ…daÅ‚y by­
stro i przenikliwie. PrzypominaÅ‚ starego orÅ‚a, ptaka wielkie­
go, drapieżnego, choć już trochę zmęczonego lotem.
Odpowiedz dyrektora i tym razem była wymijająca. Był
uprzedzajÄ…co grzeczny, mówiÅ‚ jednak niejasno i jakby alu­
zyjnie. %7łegnając się, wilgotnymi wargami pocałował Torry
w rękę. Odruchowo wytarła dłoń o spódnicę. Gest ten nie
uszedł uwagi siedzącego na krześle posępnego, krzepkiego
starca. Gdy z kolei on wchodził do gabinetu dyrektora banku,
ten zginał się w ukłonach niemal do samej podłogi. Naj-
272
widoczniej ten czÅ‚owiek musiaÅ‚ być kimÅ› ważnym, może na­
wet potężnym. I nic dziwnego, z taką twarzą!
Gdy nazajutrz po raz trzeci zjawiła się w banku,
zaproszono ją do salonu. Na stoliku widać było sherry
i ciasteczka, a w skórzanym fotelu siedział wysoki starzec
o srebrzystych włosach. Znała go już. Wczoraj skojarzył się
jej z orÅ‚em. DziÅ› miaÅ‚a okazjÄ™ potwierdzić trafność tego po­
równania.
Bankier poprosiÅ‚ jÄ…, by usiadÅ‚a. ByÅ‚ wobec niej peÅ‚en sza­
cunku, miaÅ‚a nawet poczucie, że posuwa siÄ™ aż do sÅ‚użalczo­
ści. Przeniosła wzrok na starca. Fascynował ją. Nasuwał jej
na myÅ›l porównanie z dawnymi zdobywcami i konkwista­
dorami.
- Pozwoli pani, pani Slade - rzekÅ‚ bankier - że przedsta­
wię jej pana Ghysbrechta Schuylera. Wierzę, że znane jest
pani to nazwisko.
. Jeśli chodzi o nazwiska, to, po pierwsze, w Nowym Jorku
żyÅ‚a pod nazwiskiem jednej z kuzynek swego zmarÅ‚ego mÄ™­
ża, po drugie zaś, nikt nie mógł nie znać nazwiska, które
przed chwilÄ… wymieniÅ‚ dyrektor banku. Najbogatszy czÅ‚o­
wiek świata był niejako własnością publiczną. Mówiono
o nim Kapitan i był w tym szacunek zmieszany z podziwem.
Czego jednak mógÅ‚ chcieć od niej czÅ‚owiek tak bogaty i po­
tężny? Wszystko bowiem wskazywało na to, że jest tu ze
wzglÄ™du na niÄ…. CzuÅ‚a siÄ™ taka maÅ‚a i nieważna. W prowin­
cjonalnej mieścinie majątek odziedziczony po mężu czynił
ją osobą bogatą. W skali Nowego Jorku była jedynie kimś,
kto posiada niewielki zapas gotówki. W skali, jakÄ… wyzna­
czał ten człowiek, była pyłkiem, właściwie nikim.
Skinęła mu głową, on zaś wstał i skłonił się. Widząc nie-
273
pewność wypisanÄ… na jej twarzy, uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. A za uÅ›mie­
chem tym kryÅ‚o siÄ™ poczucie wyższoÅ›ci wynikajÄ…ce z prze­
konania, że wie o czymś, o czym inni nie mają pojęcia.
- Pan Schuyler chciaÅ‚by przedstawić pani pewnÄ… propo­
zycję, madame. Dotyczy ona pożyczki, o którą starasz się
w naszym banku. Nie znam szczegółów, mogÄ™ tylko zapew­
nić, że znajdzie pani we mnie swojego rzecznika. Rozmowa
ma się odbyć w cztery oczy, więc pozwolę sobie państwa
opuścić. Gdy uznacie, że jestem potrzebny, proszę skorzystać
z dzwonka stojÄ…cego na stoliku.
Po wyjściu dyrektora Torry pierwsza zabrała głos.
- WysÅ‚ucham z uwagÄ… wszystkiego, co masz mi do po­
wiedzenia, sir, nie oznacza to jednak, iż z góry masz moją
zgodÄ™.
- To siÄ™ rozumie samo przez siÄ™ - odpowiedziaÅ‚ i jakkol­
wiek naprawdę był już stary (pózniej dowiedziała się, że
przekroczyÅ‚ osiemdziesiÄ…tkÄ™), jego gÅ‚os pozostaÅ‚ mÅ‚ody i do­
nośny; wyczuwało się w nim nutkę kpiny. - Widzę, że jest
pani mądrą młodą damą, która, jak zdołałem się dowiedzieć,
dobrze wykonuje swÄ… dziennikarskÄ… robotÄ™. Mam wiÄ™c pod­
stawy sądzić, że obędzie się bez histerii czy omdleń, gdy wy-
łuszczę pani całą sprawę.
Boże - pomyÅ›laÅ‚a Torry - czego chciaÅ‚ od niej ten czÅ‚o­
wiek? Kapitan cieszył się sławą kobieciarza, więc jej myśli
poszły w tym kierunku. Jeśli naprawdę o to mu chodziło, to
czeka go wielkie rozczarowanie. ByÅ‚a jak najdalsza od wy­
brania roli utrzymanki, a tym bardziej utrzymanki człowieka,
który mógłby być jej dziadkiem.
Stary człowiek musiał bez trudu odgadnąć jej myśli, bo
wybuchnął śmiechem.
- Zdaje siÄ™, że wybraÅ‚a pani zÅ‚y tok rozumowania. Prze­
chodzę zatem do rzeczy. Chcę pani pożyczyć określoną sumę
pieniÄ™dzy na tÄ™... feministycznÄ… gazetÄ™. Bank żąda gwaran­
cji, których pani nie jest w stanie udzielić. Otóż proponuję,
że zostanę pani poręczycielem w zamian za pewną drobną
przysługę z pani strony.
Ależ jest to najbardziej typowa propozycja aktu kupna-
-sprzedaży - pomyÅ›laÅ‚a Torry. Nagle ten stary czÅ‚owiek prze­
stał jej przypominać orła. Była nim dogłębnie rozczarowana.
Nie miała już wątpliwości co do jego zamiarów.
I znów jej twarz okazała się zwierciadłem jej duszy.
- JeÅ›li istotnie myÅ›li pani to, co jak myÅ›lÄ™, że pani wÅ‚aÅ›­
nie myÅ›li, to jest pani w grubym bÅ‚Ä™dzie. - NalaÅ‚ do kielisz­
ków sherry. Wypili. Torry właściwie tylko umoczyła usta. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl