[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gie godziny. Inni  nieoficjalni także tu przychodzili. Jakim cudem bar przetrwał
wojnę?  zastanawiał się Creasy.
Usiadł na stołku w końcu długiej lady i wdał się w pogawędkę z właścicielem,
 Billy Nguyen Huy Cuongiem. Guido, Jens, Sowa i Susan zaszyli się w kącie
zadymionej salki, gdzie Guido zaczął ich uczyć morderczej gry w kości zwanej
 Pojedynkiem Agarzy .
Był to bardzo pouczający wieczór. W każdym razie dla Creasy ego. Dowie-
dział się na przykład, że prawie wszystkie bary i spelunki zostały zamknięte nie-
mal natychmiast po wkroczeniu armii północnowietnamskiej. W miarę upływu
czasu i  łagodnienia nowej władzy powstały nowe lokale. Creasy poszukiwał
znajomych twarzy. Na żadną nie trafił. Spytał wreszcie kierowcy, czy ostał się
jakiś przedwojenny bar i wtedy usłyszał, że  Mai Mam Bar nigdy nie został za-
mknięty.
 Jak ci się to udało?  spytał Cuonga.
Billy przez pół minuty podtrzymywał ciekawość Creasy ego wymownym
orientalnym milczeniem, wreszcie rozjaśnił twarz w szczerbatym uśmiechu i po-
rozumiewawczo mrugnął.
Nachyliwszy się konfidencjonalnie nad ladą zaczął wyjaśniać:  Udało się,
mój przyjacielu Creasy, ponieważ podczas wojny byłem informatorem Wietkon-
gu. Przez wszystkie lata wojny. Słuchałem waszych rozmów. Gdzie byliście i do-
kąd się wybieracie. Przekazywałem treść tych rozmów agentowi, który utrzymy-
wał ze mną stały kontakt. I dlatego też tylu z was  nieoficjalnych nie wracało
z patroli. Północni wynagrodzili mnie po przejęciu władzy: pozwolili dalej pro-
wadzić interes.
Creasy przetrawił to, co usłyszał, i zapytał:
 Chłopcy płacili ci dobrymi dolarami za drinki, a ty ich zdradzałeś?
 Tak, zdradzałem. Ale w większości były to szumowiny i męty ze wszyst-
kich zakątków świata, którym płacono za mordowanie moich braci. Znałem tylko
kilka wyjątków. Ty do nich należałeś, mój przyjacielu. Nigdy nami nie pogardza-
63
łeś, nigdy nikogo nie torturowałeś. Nigdy nie zabiłeś nikogo, kto nie próbował
przedtem zabić ciebie. Miałeś taką reputację i dlatego nigdy cię nie zdradziłem.
Będę jednak szczery: nie dałeś mi nigdy szansy na to, abym cię zdradził. Inni za-
wsze się przechwalali, co zrobili i ilu Wietnamczyków utłukli, a nawet ile kobiet
i dziewcząt zgwałcili. Ty nigdy nic podobnego nie mówiłeś. Dlatego jesteś mile
widziany w moim barze.
 Też nie jestem święty.
Właściciel baru roześmiał się.  W latach wojny nie było świętych po żadnej
ze stron. Nawet teraz wielu ich nie mamy. Ideały komunizmu rozpłynęły się po
paru latach. Teraz panuje tu taka sama korupcja i chciwość. Przeżyłem siedem-
dziesiąt pięć lat, a jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem świętego.
Creasy upił łyk z dużej szklanki i zerknął w kąt salki. Jego towarzysze by-
li zatopieni w grze w kości, ale Susan miał wzrok wlepiony w Creasy ego. Ich
spojrzenia tylko na chwilę się skrzyżowały.
 Skoro wspomniałeś korupcję  zwrócił się do Biliy ego.  Przypominasz
sobie oficera policji nazwiskiem Van Luk Wan?
 Oczywiście. Najgorszy ze wszystkich. Krążyły plotki, że przed opuszcze-
niem Wietnamu wpakowałeś mu kulkę w brzuch, ale on przeżył.
 Plotki mówiły prawdę. Nie wiesz, gdzie on teraz przebywa?
 Z pewnością nie w Wietnamie. Coś do mnie dotarło, że wydostał się z kraju.
Creasy znowu podniósł szklankę do ust, potem wyjął z kieszeni banknot 
dziesięć tysięcy dongów  i położył na ladzie.
 Bardzo mnie interesuje, gdzie on może teraz być  powiedział.
Billy Cuong odsunął banknot.  Schowaj pieniądze, przyjacielu. Popytam tu
i tam. W imię dawnych czasów. Gdzie mieszkasz?
 W  Continentalu . Pokój dwieście dwanaście. Dziękuję ci, Billy. Nie mam
wielu miłych wspomnień w Wietnamu, ale ty jesteś jednym z nich.
Zabrał szklankę i podszedł do stolika w kącie, przeciskając się przez zatłoczo-
ną salkę. Siadając zerknął kolejno na Jensa, Sowę i Susan.  Ostrzegam was, że
Guido uczy was oszukańczej meksykańskiej gry. Wydaje się ona śmiesznie prosta,
ale w rzeczywistości nie wystarczy życia, aby się jej dobrze nauczyć. Za chwilę
Guido zacznie prawić wam komplementy, że świetnie sobie radzicie, że macie
wrodzony dar i tak dalej. A następnie zaproponuje, żeby grać nie na zapałki, ale
na pieniądze. Z początku po kilka centów. Będzie przegrywał i obdarzał coraz
większymi komplementami, aż zaczniecie brać siebie za zmartwychwstałego Ein-
steina. No i wtedy zacznie was oskubywać, aż wreszcie oskubie ze wszystkiego.
Spojrzał na przyjaciela, który teatralnie westchnął i zaczął się tłumaczyć: 
Ponieważ nasza praca polega teraz na bezczynnym siedzeniu i wyczekiwaniu,
chciałem im urozmaicić czas. . .
Creasy poklepał przyjaciela po ramieniu.  Oczywiście, Guido. Podobnie
zapełniałeś sobie czas ucząc naiwniaków pokera oraz bakgammona. Minąłeś się
64
z powołaniem. Powinieneś był zostać nauczycielem.
Guido nic nie odpowiedział. Przez ramię Creasy ego patrzył na przeciwległą
stronę salki.  Wydaje mi się, że ktoś za nami łazi  mruknął.
Creasy nie obrócił się, tylko lekko skinął głową.  Wiem. Już go widziałem
w dwóch barach. Niech się pani nie obraca  syknął do Susan, która usiłowała
spojrzeć w kierunku drzwi.  Proszę zachowywać się normalnie.
 Pewno jakiś miejscowy bezpieczniak  podsunął Jens.  Jesteśmy w kra-
ju komunistycznym, po prostu mają oko na samotnych turystów.
 Może. Ale jeśli rzeczywiście ktoś nas tu specjalnie zwabia do Wietnamu,
to ten człowiek może pracować dla niego  zauważył Creasy.
 Więc co teraz zrobimy?  spytała Susan.
 Nic nie zrobimy. Będziemy zachowywać się jak gdyby nigdy nic.  Creasy
zastanowił się.  Ten pani przyjaciel. Dang Hoang Long. Tak sobie myślę. . . czy
mogłaby pani zaaranżować mi spotkanie? Chciałbym z nim porozmawiać.
Tylko chwilę się wahała.  Nie widzę specjalnych trudności. Rano do niego
zadzwonię.
Creasy spojrzał na zegarek.  Robi się pózno. Wracajmy do hotelu.
Na wszelki wypadek Susan zabrała ze sobą zapinany sweter. Gdy wstała, Cre-
asy zdjął go z oparcia krzesła i pomógł jej włożyć. Pomyślała sobie, że w tym
dzisiejszym świecie jest to wyraz niezwykłej uprzejmości, i doszła do wniosku,
że Creasy w ogóle jest niezwykłym człowiekiem.
ROZDZIAA OSIEMNASTY
Creasy był niesłychanie ostrożny, zwłaszcza gdy chodziło o formowanie opi-
nii o ludziach. Bał się pochopnych instynktownych ocen. Jednakże z miejsca po-
czuł sympatię do Dang Hoang Longa, do którego gabinetu wszedł przed pięcioma
minutami. Spotkanie odbywało się w oprawie tradycyjnych wietnamskich uprzej- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl