[ Pobierz całość w formacie PDF ]
temat Maxie?
Szanse na pokrewieństwo w obliczu popularności nazwiska Parrish były bardzo ni-
kłe. Mógł ją po prostu zapytać, ale gdyby się okazało, że chodzi o tę samą osobę, to wąt-
pił, by odpowiedziała mu szczerze. Znacznie prościej byłoby wynająć prywatnego detek-
tywa. Spojrzał przez okno na basen. Miał duże szanse wrócić do pełnej sprawności. Mu-
siał wierzyć w to, że pewnego dnia noga odzyska czucie. Jedno tylko było pewne: naj-
większym jego wrogiem był brak aktywności. Postanowił, że pójdzie pod prysznic, a po-
tem popływa.
Maxie sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Holly, żeby jej opowiedzieć o grotach.
- Tak, wszystko w porządku - potwierdziła, gdy Holly natychmiast wyraziła zanie-
pokojenie. - Nie chodzi o mnie, tylko o twój ślub. Ale następnym razem uprzedz mnie, że
na miejscu mam się spodziewać mężczyzny w remoncie.
- Nie będzie następnego razu - roześmiała się Holly. - I wątpię, żeby jakiekolwiek
ostrzeżenie było skuteczne przy braciach Acosta. Są jedyni w swoim rodzaju.
- Owszem - zgodziła się Maxie i opowiedziała o swoich planach dotyczących grot.
W ogrodzie zobaczyła Diega. Zapewne szedł do stajni. W porę cofnęła się od okna
i z wysiłkiem znów skupiła się na rozmowie.
- Jesteś tam? - zapytała Holly.
- Jestem. Przepraszam, przez chwilę myślałam o czymś innym.
- O Diegu?
- Skąd wiesz? - uśmiechnęła się.
- Daj spokój, Maxie. Związki to moja specjalność. Z tego żyję.
- Przecież nie ma tu żadnego związku.
- No tak - zgodziła się Holly bez przekonania. - A co właściwie o nim myślisz?
- Nie wiem, o czym mówisz. Przyjechałam tu, żeby urządzić twój ślub. Szczerze
mówiąc, nie zwracałam większej uwagi na Diega.
- Dobrze wiem, że zrobił na tobie spore wrażenie - przerwała jej Holly rozbawio-
nym tonem. - Nie zapominaj, że ja go widziałam, więc w żaden sposób nie zdołasz mnie
przekonać, że nie zwróciłaś na niego uwagi.
L R
T
- Czy mogłybyśmy skupić się na twoim ślubie?
- Na razie tak - zgodziła się Holly. - Jak ci się podoba wyspa?
- Fantastyczna. Idealna na taką uroczystość - odpowiedziała Maxie szczerze. - Jeśli
więc jesteś pewna, że możesz zdać się na mnie...
- Przecież po to cię wynajęłam.
- Jeszcze dzisiaj wyślę ci kolejne notatki.
- Tym razem możesz dołożyć kilka soczystych fragmentów - zaśmiała się Holly.
- Nic z tego - zawołała Maxie, opierając się plecami o przyjemnie chłodną ścianę. -
Przykro mi, że muszę cię rozczarować, Holly, ale to tylko praca.
- Teraz dopiero mnie rozczarowujesz - zaprotestowała Holly. - Miałam nadzieję, że
kiedyś zostaniemy szwagierkami i że zawsze będziesz pod ręką, żeby mi pomóc zorgani-
zować całe życie.
- Ale ponieważ tak się nigdy nie stanie...
- No dobrze. W takim razie skup się teraz na moim ślubie. Potraktuj go jako próbę
generalną przed swoim.
- Holly - westchnęła Maxie z desperacją. - Przestań. Mówię poważnie.
Holly znów się zaśmiała i wyłączyła telefon. Jak mogło jej przyjść do głowy, że
Diego miałby zwrócić uwagę na kogoś takiego jak Maxie? Rzeczywiście patrzyła na
świat przez różowe okulary.
Maxie pomyślała, że powinna wziąć się w garść, i rozejrzała się za kostiumem ką-
pielowym. Nic już nie mogła zrobić tego dnia dla Holly, przyszło jej więc do głowy, że
pływanie pomoże jej odzyskać równowagę wewnętrzną. Znalazła kostium i już wycho-
dziła z pokoju, ale postanowiła najpierw zadzwonić do ojca.
- Tato?
- Maxie, czy to ty?
Zdawało się, że jest w pełni świadomy.
- Jak się czujesz?
- Doskonale - zapewnił ją.
- To najlepsza nowina, jaką dzisiaj usłyszałam. Niczym się nie martw. Wrócę, za-
nim się obejrzysz. Zabiorę cię gdzieś i będziemy się doskonale bawić.
L R
T
- Zabierzesz mnie? Gdzie mnie zabierzesz? Kto mówi? - zaskrzeczał ojciec gło-
sem, od którego przeszył ją dreszcz. - Dlaczego chcesz mnie stąd zabrać? - wypytywał
podejrzliwie. - Co ja takiego zrobiłem? To nie moja wina!
Zaczął krzyczeć i przeklinać, tak jak w dawnych czasach, ale teraz było to jeszcze
gorsze, bo nie zdawał sobie sprawy z tego, co mówi. Maxie wiedziała, że powinna po-
czuć ulgę, gdy pielęgniarka przejęła telefon, ale czuła się jak zbity pies. Tym razem po-
trzebowała kilku głębokich oddechów, żeby się uspokoić. Choroba ojca niszczyła ich
oboje.
- Wszystko w porządku - zapewniła ją pielęgniarka. - A u pani?
- U mnie też - potwierdziła Maxie.
Wyłączyła telefon, odczekała chwilę, aż emocje opadną, a potem wzięła drżący
oddech i wyszła. Miała wielką ochotę pobyć przez chwilę w samotności i zmęczyć się
fizycznie.
Pływanie było jedną z rzeczy, które Diego potrafił robić naprawdę dobrze. Po la-
tach ćwiczeń miał silne mięśnie ramion i chociaż jedna noga pracowała gorzej niż druga,
w wodzie wciąż potrafił utrzymać dobre tempo. Pływanie było również jednym z najlep-
szych ćwiczeń na jego uraz. Tak w każdym razie twierdzili fizjoterapeuci. Po jezdzie na
motocyklu w upale woda przyjemnie chłodziła jego ciało. Pływając, mógł się skupić i
zaplanować następny ruch.
Podczas pobytu Maxie na wyspie wciąż rozbrzmiewało mu w głowie nazwisko
Parrish. Zamierzał raz na zawszę rozwiązać tajemnicę Petera Parrisha. Chciał skonfron-
tować się z tym człowiekiem, zmierzyć z tym, co obydwaj zrobili. Miał nadzieję, że po
tym będzie mógł zacząć znów patrzeć w przyszłość, a może któregoś dnia nawet sobie
wybaczy.
Obrócił się w wodzie, podpłynął do brzegu i zobaczył w drzwiach basenu Maxie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]