[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ziemię tej pijawce! Posłuchaj no, jesteś mediatorką, przekaz
więc moim dzieciom, że mam nadzieję, iż będą się smażyć
w...
- Hej, Suze. - W holu pojawiła się znienacka Cee Cee. -
Wiedzma się poddała. Musi się skonsultować ze swoim guru.
bo ciÄ…gle coÅ› tam knoci.
Rzuciłam pani Fiske rozpaczliwe spojrzenie. Poczekaj! Nie
zdążyłam zapytać, wjaki sposób zginęła! Czy Rudy Beaumont
rzeczywiście jest wampirem? Czy wyssał z niej życie? Czy tę
ssącą krew  pijawkę" należało rozumieć dosłownie?
ByÅ‚o jednak za pózno. Cee Cee, idÄ…c w mojÄ… stronÄ™, prze­
szła przez coś, co jak dla mnie, wyglądało - i istniało w sensie
materialnym - na niedużą starszÄ… paniÄ… w ogrodniczym kape­
luszu i rękawiczkach. Starsza pani zamigotała z oburzenia.
 Nie!", miałam ochotę krzyknąć.  Nie odchodz!"
- Fuj - mruknęła Cee Cee. Drgnęła lekko, strząsając resztę
lepkiej aury pani Fiske. - Chodzmy. Spadajmy stÄ…d. To miejsce
wywołuje u mnie gęsią skórkę.
Nigdy się nie dowiedziałam, jaką wiadomość pani Fiske
chciaÅ‚a przekazać swoim dzieciom, chociaż miaÅ‚am na ten te­
mat pewne przypuszczenia. Starsza pani, rzucajÄ…c mi ostatnie
niechętne spojrzenie, zniknęła.
Akurat wtedy, kiedy do holu weszła skruszona ciocia Pru.
- Tak mi przykro, Suzie - powiedziała. - Naprawdę się
starałam, ale święte Anny były szczególnie silne w tym roku
i pozmieniaÅ‚y siÄ™ duchowe Å›cieżki, z których zazwyczaj korzy­
stam.
Może to wyjaśniało, dlaczego udało mi się wezwać ducha
pani Fiske. Ciekawa byłam, czy zdołałabym to powtórzyć i tym
razem pamiętać, żeby zapytać ją, w jaki dokładnie sposób Rudy
Beaumont pozbawił ją życia?
Kiedy wracaliÅ›my do samochodu, Adam wydawaÅ‚ siÄ™ szale­
nie z siebie zadowolony.
- No i co, Suze? - zapytaÅ‚, otwierajÄ…c nam drzwi. - Spotka­
Å‚aÅ› kiedyÅ› kogoÅ› takiego?
Pewnie, że tak. DziaÅ‚ajÄ…c jak magnes na nieszczęśliwie zmar­
Å‚ych, spotkaÅ‚am najrozmaitszych ludzi, w tym inkaskÄ… ka­
płankę, wielu znachorów, czarnoksiężników, a nawet jednego
z ojców pielgrzymów*, którego spalono na stosie jako czarow­
nika.
Ponieważ jednak wyglądało na to, że przywiązywał do tego
dużą wagę, uśmiechnęłam się, mówiąc:
- No, niezupełnie. - Co w pewien sposób pokrywało się
z prawdÄ….
Cee Cee nie była szczególnie zachwycona faktem, że czło-
nek jej rodziny stanowi dla chłopca, w którym - powiedzmy to
sobie otwarcie - kochała się na zabój, przedmiot zabawy. Wgra-
moliła się na tylne siedzenie i rozsiadła się tam, nadąsana. Cee
Cee byÅ‚a szóstkowÄ… uczennicÄ…, która nie przyjmowaÅ‚a do wia­
domości niczego, czego nie dało się udowodnić naukowo,
zwÅ‚aszcza niczego, co miaÅ‚o zwiÄ…zek z życiem pozagrobo­
wym... Tak więc to, że rodzice umieścili ją w katolickiej szkole,
było w pewnym sensie nieporozumieniem.
Jednak większy problem niż brak wiary Cee Cee, czy też
moja nowo odkryta zdolność wzywania zmarłych, stanowił dla
mnie w tej chwili los kota. Kiedy siedzieliÅ›my u cioci Pru, uda­
ło mu się wygryzć dziurę w rogu torby i teraz wysuwał łapę na
zewnÄ…trz, zamierzajÄ…c siÄ™ wyciÄ…gniÄ™tymi na caÅ‚Ä… dÅ‚ugość pazu­
rami na wszystko, w co dałoby się je wbić - szczególnie na
mnie, ponieważ to ja trzymałam torbę. Adam, bez względu na
to, jakbym była namolna, nie zabrałby kota do siebie, a Cee
Cee tylko się roześmiała, kiedy ją o to zapytałam. Wiedziałam,
że ojciec Dominik nie zgodzi siÄ™ umieÅ›cić Szatana w probo­
stwie: siostra Ernestyna nigdy by na to nie pozwoliła.
Nie miałam więc wyboru. Mniejsza o zniszczenia, jakich kot
dokonaÅ‚ w mojej torbie - Bóg jeden wie, co zrobi z moim po­
kojem - ale byłam absolutnie pewna, że do domostwa Acker-
* Tym mianem okreÅ›la siÄ™ jednych z pierwszych emigrantów, którzy przy­
byli do Ameryki na statku  Mayflower" w 1620 roku (przyp. red.).
manów wszelkim kotowatym wstęp surowo wzbroniony, ze
względu na alergię Przyćmionego na kocią sierść.
Tak więc, kiedy Adam zajechał pod nasz dom, nadal miałam
głupiego kota, torbę z supermarketu z kuwetą i żwirkiem oraz
jakieś dwadzieścia puszek Przysmaku Aakomczucha.
- Hej - wykrzyknÄ…Å‚ z podziwem, kiedy usiÅ‚owaÅ‚am wygra­
molić siÄ™ z samochodu. - Kto do was przyjechaÅ‚ w odwiedzi­
ny? Papież?
Spojrzałam w kierunku, który wskazywał... i szczęka mi opadła.
Na naszym podjezdzie parkowała wielka czarna limuzyna,
właśnie taka, jaką w marzeniach udawałam się z Tadem na bal!
- Mhm - wymamrotałam, zatrzaskując drzwi volkswagena.
- Na razie.
Ruszyłam pośpiesznie podjazdem, dzwigając Szatana, który
postanowiÅ‚ nie dać o sobie zapomnieć tylko dlatego, że zamkniÄ™­
to go w torbie - cały czas warczał i burczał. Przy schodkach na
ganek usłyszałam odgłosy rozmowy dobiegające z salonu.
A kiedy przekroczyłam frontowe drzwi i przekonałam się,
do kogo należą głosy... cóż, z Szatana o mało nie zrobił się koci
naleśnik, tak mocno przycisnęłam torbę do piersi.
Ponieważ tym, który siedział w salonie, gawędząc przyjaznie
z moją mamą i popijając herbatę z filiżanki, był nie kto inny,
jak Thaddeus Rudy Beaumont.
12
ch, Suzie  zawołała marna, kiedy weszłam do domu. -
Cześć, skarbie. Popatrz, kto wstÄ…piÅ‚, żeby siÄ™ z tobÄ… zo­
O
baczyć. Pan Beaumont z synem.
Dopiero wtedy zauważyłam, że Tad też tam jest. Stał przy
ścianie z naszymi fotografiami rodzinnymi, których nie było
za wiele, jako że stanowiliÅ›my rodzinÄ™ zaledwie od paru tygo­
dni. Większość były to zdjęcia szkolne moje i moich braci,
a także fotografie ze ślubu Andy'ego i mamy.
Tad uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do mnie radoÅ›nie i wskazaÅ‚ na moje zdjÄ™­
cie, na którym brakuje mi dwóch przednich zębów, bo miałam
wtedy dziesięć lat.
- Aadny uśmiech.
ZdoÅ‚aÅ‚am posÅ‚ać mu przekonujÄ…ce facsimile tamtego uÅ›mie­
chu, pomijając brakujące zęby.
- Cześć - rzuciłam.
- Tad z panem Beaumontem jechali wÅ‚aÅ›nie do domu - ode­
zwaÅ‚a siÄ™ mama - i postanowili wstÄ…pić i zapytać, czy nie zja­
dłabyś z nimi dzisiaj kolacji. Powiedziałam, że nie wydaje mi
się, abyś miała jakieś plany. Nie masz, prawda, Suze?
Mama niemal Å›liniÅ‚a siÄ™ na myÅ›l o mojej kolacji z tymi dwo­
ma. Zareagowałaby tak samo, gdybym miała spożyć kolację
w towarzystwie lorda Vadera i jego syna, tak strasznie zależa­
ło jej na tym, żebym znalazła sobie chłopaka. Mama zawsze
pragnęła po prostu, abym byÅ‚a normalnÄ… nastoletniÄ… dziew­
czynÄ….
Jeśli jednak sądziła, że Rudy Beaumont stanowił znakomity
materiał na teścia, to węch zawodził ją rozpaczliwie.
A skoro już mowa o węchu, stałam się nagle przedmiotem
żywego zainteresowania ze strony Maksa, który zaczÄ…Å‚ obwÄ…­
chiwać moją torbę, wyjąc niespokojnie.
- Eee... Czy macie coÅ› przeciwko temu - bÄ…knęłam - że­
bym pobiegła na górę i... eee... zostawiła swoje rzeczy?
- Ależ nie  powiedział pan Beaumont.  Absolutnie nie.
Nie Å›piesz siÄ™. OpowiadaÅ‚em wÅ‚aÅ›nie twojej mamie o tym ar­
tykule. Tym, który piszesz dla szkolnej gazety.
- Tak, Suzie - przytaknęła mama, obracając się na krześle
z promiennym uśmiechem. - Nie mówiłaś mi, że pracujesz
dla szkolnej gazety. Jakie to interesujÄ…ce!
Spojrzałam na pana Beaumonta. Uśmiechnął się do mnie
obojętnie.
Ogarnęło mnie niedobre przeczucie.
Och, nie bałam się, że pan Beaumont wstanie, podejdzie do
mnie i ugryzie mnie w szyjÄ™. O, nie.
Ale uświadomiłam sobie nagle, że może wyjaśnić mamie,
z jakiego powodu naprawdÄ™ zÅ‚ożyÅ‚am mu wizytÄ™ poprzednie­
go wieczoru. Ze nie chodziło o artykuł, tylko o sen.
A moja mama natychmiast zaczęłaby podejrzewać, no, wie­
cie co. Gdyby usÅ‚yszaÅ‚a, że spÄ™dzam czas, opowiadajÄ…c poten­
tatom ziemskim swoje zwariowane sny, byłabym uziemiona
w domu do momentu ukończenia szkoły.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że biorąc pod uwagę,
ile miałam problemów w Nowym Jorku, nie zamierzałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl