[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wieku. Myślisz, że ci nie zazdrościłam? Zazdrościłam ci
tego, że wszyscy chłopcy się w tobie kochali. Zazdro-
ściłam ci tych cholernych zdrowych płuc. A skoro już
o tym mówimy, powiedzmy wszystko do końca.
- Co masz na myśli?
118
- Czułaś się winna, bo to ty byłaś zdrowym dziec-
kiem. Tak jest, prawda? Gdybyś mogła, bez chwili wa-
hania byś się ze mną zamieniła.
- Brooke, tak mi przykro. Nie powinnam cię była
denerwować.
- Nic mi nie jest. - Brooke znów zakaszlała, tym ra-
zem o wiele mocniej. - Muszę już kończyć.
- Brooke, chyba nie spowodowałam...
- Shelly, ty nic nie spowodowałaś. - Wciągnęła z
wysiłkiem powietrze. - Nie masz nade mną aż takiej
władzy. Niestety, czasami astma ją ma. Zadzwonię do
ciebie po powrocie do domu.
Połączenie zostało przerwane. Michelle rzuciła słu-
chawkę na widełki. Jak mogła być tak bezwzględna i
tak zdenerwować Brooke? Ukryła twarz w rękach i
rozpłakała się.
- Dziecino, uspokój się.
Nick silnym ramieniem przygarnął ją do siebie. Mi-
chelle szlochała bez opamiętania. Rozkoszowała się je-
go dającą pociechę bliskością, ale czuła się niegodna
jego troski. Mimo to przywarła do niego. Wreszcie łzy
zaczęły płynąć wolniej. Wymruczała przeprosiny.
Pocałował jej twarz, usta, czoło.
- Nie masz za co przepraszać. Ale musisz ze mną
porozmawiać.
- Nie wiem... czy mogę - załkała. - Muszę wracać
do domu. Chcę zobaczyć Brooke.
- Jared się nią opiekuje. Ty musisz wrócić do łóżka
119
S
R
i pozwolić, bym się o ciebie zatroszczył, przynajmniej
przez jakiś czas.
- Nic mi nie jest - szepnęła Michelle, pociągając
nosem.
Musnął palcami jej mokrą twarz.
- Nie przyjmuję takiej odpowiedzi. I będę tutaj, gdy
uznasz, że jesteś gotowa do rozmowy. Albo możemy po
prostu się obejmować. Co wolisz. - Wstał. - Zaparzę ka
wę i za chwilę wracam. A ty idz umyć twarz i czekaj
na mnie. - Dotknął czubkiem palca jej ust. - Teraz mu
sisz tylko wiedzieć, że jestem z tobą. Resztą zajmiemy
się pózniej. Obiecujesz, że nie uciekniesz?
Skinęła głową, a on pocałował ją w usta.
- Wspaniale. Zawołaj, jeżeli będziesz czegoś po
trzebowała.
W tej chwili Michelle potrzebowała Nicka, tylko
Nicka, a to napawało ją prawie takim samym lękiem
jak to, że po powrocie do domu będzie musiała stanąć
twarzą w twarz z Brooke.
Kilka minut pózniej Nick przyniósł tacę z dwiema
filiżankami kawy. Odstawił ją na nocny stolik i wśli-
znął się do łóżka. Przyciągnął Michelle do siebie.
- Ile usłyszałeś? - spytała, chociaż wolałaby tego
nie wiedzieć.
- Wystarczająco dużo, by zrozumieć, co się z tobą
dzieje.
- Więc dlaczego nie każesz mi się natychmiast pa-
kować?
120
S
R
- Hej. - Wziął ją pod brodę i zmusił, by spojrzała
na niego. - Może i nie jesteś aniołem, ale nie jesteś też
wiedzmą.
- To ty tak uważasz.
- Ja to wiem. - Usiadł po turecku przodem do niej i
wziął ją za rękę. - Już jakiś czas temu zrozumiałem, że
bardzo cierpiałaś z powodu astmy Brooke. Zrozu-
miałem to w dniu, gdy płakałaś w kuchni po tym, jak
Brooke ogłosiła, że będzie miała dziecko.
Michelle wytarła oczy wierzchem wolnej ręki.
- Nie był to najlepszy moment mojego życia.
- Miałaś wszelkie prawo, by czuć wzburzenie. Broo-
ke powinna była ci powiedzieć o dziecku wcześniej.
Masz także powody, by niepokoić się o jej zdrowie. Prze-
stań się oskarżać o to, że jesteś normalnym człowiekiem.
- Człowiekiem? - parsknęła. - Gdybym miała cho-
ciaż łut ludzkich uczuć, nigdy bym tak nie zdenerwowała
Brooke!
- A co z tymi wszystkimi przypadkami, gdy to ty byłaś
zdenerwowana? Z tymi wszystkimi okazjami, gdy musia-
łaś z czegoś rezygnować z powodu choroby Brooke?
- Pogodziłam się z tym. To Brooke cierpiała, nie ja.
- Mylisz się. Przede wszystkim potrzebujesz spoj-
rzeć prawdzie w oczy. Jesteś piękną kobietą o czułym
sercu, ale nie potrafisz siebie docenić.
Jego słowa były jak balsam na jej obolałą duszę.
- Nick, jestem do niczego, jeśli chodzi o stosunki
z ludzmi. Nigdy nie potrafiłam opuścić tarczy. A gdy
121
S
R
mi się to udało, zawsze albo sama byłam zraniona, al-
bo raniłam tę drugą osobę.
- Teraz opuszczasz tarczę - powiedział z uśmie-
chem. - Wpuszczasz mnie do swojego świata.
- To dlatego, że mi to ułatwiasz.
Nick przyglądał jej się tak, jakby mógł widzieć jej
wnętrze.
- Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że może
sama skazujesz się na klęski, bo nie wierzysz, że za-
sługujesz na miłość?
- Może nie zasługuję.
- Michelle, do diabła, znów to robisz! Myślisz, że z
powodu twoich urojonych win będę cię mniej kochał?
Czy ona dobrze usłyszała? Czy Nick naprawdę po-
wiedział  kocham"? Otworzyła usta, ale nie udało jej
się wydobyć słowa. Gardło miała zablokowane tak, jak-
by nagle wyrosła w nim olbrzymia kula.
Nick wziął jej obie ręce w swoje, podniósł do ust i
delikatnie pocałował.
- To prawda, Michelle. Powiedziałem, że cię kocham.
Może nie ma w tym wiele sensu, ale to prawda. I wiesz
co? Chyba się w tobie zakochałem w dniu wesela Jareda
i Brooke, gdy zachowywałaś się jak Królowa Zniegu.
Michelle roześmiała się przez łzy.
- Ale ja cię wtedy obraziłam.
- Od tamtego dnia - kontynuował - nauczyłem się
widzieć w tobie wiele wspaniałych cech. Umiesz się
obchodzić z dziećmi, z moim dzieckiem. Masz poczu-
122
S
R
cie humoru. Myślisz o wszystkich, tylko nie o sobie. I
to jest godne podziwu. Ale kocham cię za to, że dzięki
tobie cieszę się życiem, a nie tylko swoją pracą. Jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl