[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Siergiej.
-
Tak, ale co to znaczy, że wszyscy słyszeli, co się dzieje? A co się
działo? Dlaczego mówisz, że miał nie przeżyd?
Siergiej spojrzał na Charliego bardzo poważnie.
-
Nie wiesz, kto to jest, prawda? - spytał.
-
Wiem. To Smiłodonfatalis. Najstarszy Lew dał mu na imię Primo -
odparł chłopiec.
-
Ale czy wiesz, skąd się wziął?
-
A ty? - spytał Charlie, nagle podekscytowany. - Skąd się wziął?
Znaleźliśmy go w Paryżu, niedaleko Muzeum Historii Naturalnej. Opo¬
wiedział nam wszystko, co pamiętał, ale...
Charlie umilkł, bo przypomniał sobie żałosną opowieśd smilodona.
-
Świetnie sobie radzisz z lwami - powiedział Siergiej. - I to wspa¬
niale, że zaopiekowałeś się smilodonem. Co tam u niego? Wszystko z nim
w porządku?
-
W porządku - odparł Charlie. - Jest smutny, ale zdrowy.
-
Aha. Ma prawo. W każdym razie wszyscy są zadowoleni, że go za¬
brałeś, bo, no wiesz, słyszeli o tym, co się dzieje, i to ich naprawdę zde¬
nerwowało i zniesmaczyło, ale nikt nie wierzył, że on przeżyje, więc
skoro mu się udało, to bardzo dobrze, że uciekł i spotkał właśnie ciebie.
-
nem?
-
Chwileczkę - powiedział Charlie. - O co chodzi z tym smilodo¬
No świetnie, że spotkał ciebie i że, no wiesz, nic mu nie jest - odparł
-
On nie wie? - spytał Siergiej, wstrząśnięty.
-
Nie.
Kot patrzył przez chwilę na swoje łapy, a potem zaczął myd uszy.
-
No? - ponaglił go Charlie.
Siergiej machnął ogonem: w lewo, w prawo, znów w lewo. Charlie cały czas patrzył na niego pytająco.
Siergiej podniósł wzrok.
-
Widziałeś kiedyś taki stary film - zaczął ostrożnie - w którym boha¬
terowie zdobywają fragmenty Dna dinozaura i... - Umilkł.
-
I odtwarzają wymarłe zwierzęta. Klonują je czy coś takiego - po¬
wiedział Charlie.
-
Tak.
Chłopiec przez chwilę milczał.
-
Czy tak właśnie Primo... - Nie wiedział, jak to ująd. Urodził się?
Został stworzony?
-
Tak - powiedział Siergiej.
-
Och - westchnął cicho Charlie. Nagłe świat wydał mu się o wiele
większy.
Przez kilka chwil obaj milczeli.
-
To nikczemne, takie klonowanie - powiedział Siergiej - a do tego
zabronione. Jakimś cwaniakom udaje się coś zrobid, ale potem coś idzie
nie tak, a zwierzęta tylko cierpią i umierają. W Muzeum Historii Natural¬
nej był jeden zakichany naukowczyna, który podjął się tego sam, który
uznał, że jest bogiem...
-
Dlaczego to zrobił? - spytał Charlie. Nie musiał pytad, dlaczego to
zabronione - dla niego było to oczywiste. Klonowanie było zbyt niena¬
turalne, a jego efekty - jak Primo - musiały byd chore i samotne, bez
rodziny i przeszłości. Tworzenie istot było okrutne. Istoty musiały się
rodzid.
-
Był ciekawy - powiedział Siergiej.
Biedny, biedny Primo. Nic dziwnego, że się czuł, jakby nie istniał, albo... och, powiedział tyle dziwnych
rzeczy. Biedny, piękny Primo.
A jutro miał byd ubrany jak lalka w sztuczne skrzydła i podarowany doży.
-
Czy Edward wie, kim on jest? Jak został... Skąd się wziął? - spytał
nagłe Charlie.
-
Nie! - wrzasnął Siergiej. - I to bardzo ważne, żeby nigdy się nie
dowiedział, ani on, ani nikt inny! Koty znają dobrze całą tę aferę, ale
ludzie nie wiedzą nic. Primo potrzebuje bezpiecznej kryjówki, w której
mógłby zamieszkad, chroniony przez parę silnych kocurów. W prze¬
ciwnym razie ludzie będą tylko chcieli robid na nim eksperymenty, bez
przerwy! Nie potrafią zostawid niczego w spokoju. To nie leży w ich
naturze.
Charlie wziął głęboki oddech.
Czy powinien nie dopus'cid, żeby Primo został wysłany do doży? Czy powinni uciec już dzisiaj wieczorem?
Ale jak? Jak mieliby to zrobid? Westchnął. Co za bałagan. Nie dawało mu spokoju coś jeszcze.
-
Siergiej - powiedział. - Kto porwał moich rodziców? Doszedłem do
wniosku, że to mogli byd ci od lekarstw na astmę. Tak było?
Siergiej popatrzył na niego. Ile mógł mu powiedzied?
-
Bo tak sobie myślałem o tych od lekarstw na astmę, że mogli chcied,
żeby moi rodzice robili dla nich różne rzeczy i pracowali dla nich... Nie
wiem, czy mam rację, ale tak się zastanawiałem, czy ci od lekarstw na
astmę nie stworzyli jakoś alergeników, a potem...
W tym momencie olśniło go. Oczywiście! Jak to możliwe, że dopiero teraz to zauważył!
-
Siergiej! - zawołał. - Przecież ty jesteś alergenikiem!
Mleczne oczy Siergieja stwardniały, a jego przekrzywione ucho poru¬szyło się w przód i w tył.
-
I co z tego? - prychnął. A potem wrzasnął: - Co z tego?! Co cię to
obchodzi?! Ze wszystkich ludzi właśnie ciebie...
Patrzył na chłopca ze wściekłością i urazą w oczach. A potem go nie było - zeskoczył z okna, zjechał po
rynnie, nad murem, aż zniknął pod mostem nad głębokim, ciemnym kanałem.
-
Siergiej! - zawołał Charlie, podskakując. - Siergiej! Ja nie chcia¬
łem... Siergiej, wracaj! Wracaj!
Ale Siergiej nie wrócił.
Charlie ścisnął mocno żelazne pręty. Oniemiał. Potem zmartwiał. Nie miał zamiaru obrażad Siergieja. Nie
spodziewał się, że kocur tak zare¬aguje. O nie...
-
Siergiej! - zawył jeszcze raz w stronę kanału.
O nie, o nie, o nie.
Niespodziewany widok kogoś przyjaznego, kto przyniósł informacje i możliwośd pomocy, był wspaniały.
Jego zniknięcie, jeszcze bardziej niespodziewane i pod wpływem głupiego nieporozumienia, było niemal
nie do zniesienia. Charlie nie mógł spad; leżał przez większośd nocy i za-stanawiał się, a rano podjął
decyzję.
Ani on, ani lwy nie mogli dalej czekad na to, co ktoś z nimi zrobi. Musie¬li działad, zanim zostaną
wywiezieni i uwięzieni w jeszcze wspanialszej klatce. Potrzebowali sprzymierzeoca. A to oznaczało
podjęcie ryzyka.
Gdyby ktokolwiek ich obserwował, mógłby zauważyd Charliego w jed¬nym z okratowanych okien na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl