[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak diabli.
To zadecydowało, zrezygnowano z zakładania pęt. Patrick został wyprowa-
dzony na korytarz, gdzie strażnicy w brązowych mundurach natychmiast zamilkli
na jego widok. Otoczyli go ciasnym kordonem i powiedli do windy. Tylko San-
dy emu pozwolono iść po lewej stronie więznia i podtrzymywać go pod rękę.
Winda okazała się zbyt mała dla tak licznej grupy. Część ochrony musiała
zbiec po schodach, ale zanim reszta zjechała na dół, tamci już czekali w holu.
Odtworzyli pierwotny szyk i poszli dalej, wzdłuż stanowiska recepcyjnego, przez
duże przeszklone drzwi na podjazd, gdzie w łagodnym jesiennym słońcu czeka-
ła kawalkada wymytych i wypolerowanych samochodów. Patricka umieszczono
w obszernym czarnym fordzie, obklejonym znakami biura szeryfa okręgu Harri-
son niemal od jednego zderzaka do drugiego. Po chwili ruszyli, przodem pojechał
identyczny biały ford suburban, wypełniony uzbrojonymi strażnikami. Kolumnę
zamykały trzy czyściutkie wozy patrolowe, przed białym fordem posuwały się
dwa inne. Kolumna bez zatrzymywania minęła bramę bazy lotniczej i pomknęła
w głąb świata cywilów.
Przez ciemne okulary Patrick z zainteresowaniem wyglądał na zewnątrz, na
ulice, którymi przejeżdżał setki razy, oraz doskonale mu znane domy. Kiedy skrę-
cili w autostradę numer dziewięćdziesiąt, oczom ukazało się wybrzeże Zatoki
Meksykańskiej, jej gęste brunatne wody wyglądały tak samo jak przed laty. I pla-
ża pozostała ta sama  wąski pas piachu rozdzielającego autostradę od morza,
zdecydowanie zbyt odległy od hoteli i domów wypoczynkowych stłoczonych po
drugiej stronie szosy.
Na wybrzeżu jednak sporo się zmieniło od czasu jego zniknięcia, głównie
125
za sprawą wyrastających jak grzyby po deszczu kasyn. Kiedy po raz ostatni był
w Biloxi, dopiero zaczynały krążyć plotki o planowanym rozwoju sieci domów
gry. Teraz zaś jechali wzdłuż szeregu nowiutkich budowli z krzykliwymi neonami,
przed którymi parkingi stopniowo się zapełniały, chociaż była dopiero dziewiąta
trzydzieści rano.
 Ile kasyn już otwarto?  zwrócił się do szeryfa siedzącego po prawej stro-
nie.
 Trzynaście, ale kilka się jeszcze buduje.
 Aż trudno w to uwierzyć.
Zrodek uspokajający zaczął wreszcie działać, tętno wróciło mu do normy,
zniknęło dziwne napięcie wszystkich mięśni. Tylko przez chwilę walczył z na-
rastającą sennością, gdyż zaraz skręcili w Main Street, co znów pobudziło jego
ciekawość. Zaledwie minęli osiedle bloków mieszkalnych, kiedy znajome otocze-
nie wywołało falę wspomnień. Najpierw stojący po lewej ratusz, pózniej rozległa
Vieux Marche, wreszcie stojąca w długim ciągu sklepów i pracowni wspaniała,
duża biała kamienica, będąca niegdyś siedzibą kancelarii adwokackiej i biura do-
radztwa prawnego Bogan, Rapley, Vitrano, Havarac i Lanigan.
Kamienica nie zmieniła się ani trochę, tylko firma znacznie podupadła.
Wreszcie przed nimi wyłonił się gmach sądu okręgu Harrison, oddalony zale-
dwie o kilkaset metrów od jego dawnej kancelarii. Była to masywna jednopiętro-
wa budowla na rogu ulicy Howarda, oddzielona od alei wąskim pasem trawnika.
Teraz przed frontonem kłębił się spory tłum, długi odcinek Main Street był zatło-
czony poustawianymi ciasno samochodami. Z obu stron ulicy nadciągały dalsze
rzesze ciekawskich. Kolumna wozów policyjnych zwolniła, skręcając na podjazd.
Tłum oczekujący przed gmachem zafalował gwałtownie, lecz policyjne kor-
dony dobrze spełniły swą rolę. Na tyłach gmachu została wydzielona barierka-
mi spora przestrzeń. Patrick kilkakrotnie był świadkiem dostarczania przed tylne
wejście różnych groznych przestępców, toteż domyślał się, co za chwilę nastą-
pi. Kawalkada pojazdów stanęła. Najpierw w pośpiechu wysypało się kilkunastu
funkcjonariuszy z biura szeryfa, którzy szczelnym pierścieniem otoczyli czarne-
go forda. Dopiero wtedy szeryf otworzył drzwi i pozwolił Patrickowi wysiąść.
Jego zielony chirurgiczny kaftan stanowił jaskrawy kontrast z ciemnobrązowymi
mundurami obstawy.
Przy najbliższej barierce tłoczyła się olbrzymia grupa dziennikarzy, fotore-
porterów i kamerzystów. Inni usiłowali się przepchnąć do pierwszej linii. Lani-
gan, jakby nagle uświadomiwszy sobie, że jest powodem całego tego zamieszania,
wcisnął głowę w ramiona i dał nura między zastępców szeryfa. W ich otoczeniu
podreptał szybko ku wejściu do budynku, całkowicie ignorując przecinające mu
się nad głową pytania:
 Jak ci podoba powrót do domu, Patricku?!
 Gdzie są pieniądze, Patricku?!
126
 Kto spłonął w twoim samochodzie, Patricku?!
Poszli na górę wąskimi bocznymi schodami, po których on przed laty wielo-
krotnie biegał, chcąc złapać sędziego, by zamienić kilka słów lub uzyskać jego
podpis. Nawet unoszący się tu zapach przywoływał wspomnienia. Klatka schodo-
wa była tak samo odrapana, nie pomalowano jej w ciągu tych czterech lat. Przeszli
przez drzwi i znalezli się w krótkim bocznym korytarzu, na którego końcu tłoczyła
się gromadka sądowych urzędników, ciekawie zerkających w tę stronę. Wprowa-
dzono go do sali konferencyjnej sąsiadującej z główną salą posiedzeń i Patrick
z westchnieniem ulgi opadł na krzesło stojące obok stolika z ekspresem do kawy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl