[ Pobierz całość w formacie PDF ]

złością.
- Oczywiście, że nie w porządku, durniu! - warknął. - Prawie
mnie zatłukł. Nie zauważyłeś?
Próbował odtrącić badawcze dłonie Horace'a, lecz bez
powodzenia.
- Gdzie cię trafił? - pytał rozgorączkowany Horace. Wiedział, że
musi znalezć zródło krwawienia. Trzeba powstrzymać krwotok. Był
świadom, że rany zadane w brzuch oraz w korpus raczej nie groziły
śmiercią. Lecz ani w okolicach brzucha, ani wyżej nie wyczuwał
żadnego zranienia. Lęk przeszedł w przerażenie, gdy rany nigdzie
indziej też nie znalazł.
- Daj mi spokój! - wrzeszczał Will, odsuwając się. - To krew
MacHaddisha, nie moja!
Horace gapił się na druha. Nic nie rozumiał.
- Nie twoja? - bąknął.
- Nie. Spójrz na jego dłoń, tam, gdzie trafiła strzała! Ubroczył
mnie, kiedy walczyliśmy. Ale ja jestem cały.
Ledwie opadła raptowna fala przerażenia, Horace, który doznał
wielkiej ulgi, poczuł, jak wzbiera w nim gniew.
- To jego posoka? Czemu nie gadasz od razu? Nie widzisz, że
odchodzę od zmysłów, widząc, że krwawisz jak zarzynane prosię!
- A niby dałeś mi szansę? - żachnął się Will. - Przyskoczyłeś do
mnie, złapałeś, miotałeś mną jak jakąś kukłą!
Oczywiście, złość zwiadowcy nie była niczym innym niż
nerwową reakcją na szok i uczucie strachu. Targały nimi potężne
emocje.
- Wybacz! - odciął się Horace. - Daruj, że się o ciebie
zamartwiałem. To się już więcej nie zdarzy!
- Gdybyś zjawił się nieco szybciej, problemu by nie było -
odparował Will. - A w ogóle, to gdzieś ty łaził, u diabła?
- Gdzie ja, u diabła, łaziłem? Gdzieś ty się, u diabła, podziewał?
Prawie zwariowałem, usiłując cię znalezć! Tak mi dziękujesz za
uratowanie życia? Niech mi będzie wolno zauważyć, że nie
zapowiadało się na to, byś miał sobie poradzić z tym tu oto naszym
przyjacielem.
Trącił butem nieprzytomnego MacHaddisha. Skottyjski generał
nawet nie jęknął. Do Willa dotarło raptem, że druh ma całkowitą
rację. Zrobił skruszoną minę.
- Przykro mi, Horace. Masz słuszność. Uratowałeś mi życie.
Jestem ci szczerze wdzięczny.
- Cóż... - Teraz z kolei Horace, zażenowany, przestępował z nogi
na nogę. Znał powód pozornej złości Willa. Oglądał taką samą reakcję
u wielu żołnierzy, którzy otarli się o śmierć. Wiedział, że Will ani
myśli demonstrować czarnej niewdzięczności.
- W porządku. Temat zamknięty. - Szukał wymówki, żeby
skupić uwagę na czymś innym. Doskonały pretekst leżał
nieprzytomny w śniegu.
- Sądzę, że lepiej zabrać go z powrotem do Grimsdell - mruknął.
Pochylił się, chwycił Skotta za ramiona. Już miał go dzwignąć i
zarzucić sobie na plecy, gdy dostrzegł, że z prawego nadgarstka
mężczyzny wciąż sączy się krew. - Lepiej to obwiążmy, bo inaczej
mnie też całego upaprze - dodał.
Nie zwlekając, odciął pas z kraciastego okrycia, owinął nim
nadgarstek rannego. Następnie, z pomocą Willa, zdołał zarzucić sobie
bezwładne ciało na ramię. Zmarszczył nos z odrazą.
- Z bliska nie pachnie różami, nieprawdaż? - skomentował.
Will wzruszył ramionami.
- Byłem zbyt zajęty, żeby zauważyć.
Rozejrzał się po polance, dojrzał saksę do połowy zagłębioną w
śniegu. Wydobył ją, dogonił Horace'a. Ruszyli w drogę powrotną,
czyli do miejsca zasadzki.
- Dziękuję ci raz jeszcze, Horace - westchnął Will.
Horace wzruszył ramionami - na ile zdołał, gdyż musiał
balansować MacHaddishem przewieszonym przez bark.
- Aha. Dobrze już, dobrze - sapnął.
Przez chwilę ciężko brnęli przez śnieg. Milczeli. Ale Will nie
zdołał się jednak powstrzymać.
- No, tylko nadal nie wiem, gdzieś ty się, u diabła, włóczył? -
fuknął.
Rozdział 19
Oprócz nieprzytomnego generała jeszcze trzech ludzi ze
skottyjskiego patrolu przeżyło zaciekły leśny bój. Dwaj wyszli z
opałów bez szwanku, chociaż jeden zarobił ogromnego siniaka na
szczęce w miejscu, gdzie trafił go Horace. Trzeci, który utracił
mnóstwo krwi z powodu rozległej rany na ramieniu, wciąż pozostawał
bez zmysłów.
Gundar, odzyskawszy świadomość po krótkim paroksyzmie
bitewnego szału, rozkazał dwóm zdrowym Skottom sporządzić nosze
dla omdlałego jeńca. Dzwigali go do chatki Malcolma. Po drodze
odwołał Willa na stronę.
- Któryś dał drapaka - oświadczył. - Mogę wysłać za nim paru
ludzi, jeśli sobie życzysz.
Will zawahał się. Skandianie byli wojownikami znakomitymi,
ale niekoniecznie obdarzonymi talentem tropicieli. W ciemnościach
raczej nie schwytają pojedynczego zbiega. yle się stało, że ktoś z
oddziału MacHaddisha uszedł, ale tak się niekiedy zdarza. W
bitewnym rozgardiaszu łatwo jednemu człowiekowi wymknąć się i
zniknąć, skacząc między drzewa. Szkoda, że Skott umknął, choć w
gruncie rzeczy Will nie dostrzegał wielkiego problemu. Machnął ręką,
wskazując MacHaddisha, którego Horace z cichym westchnieniem
ulgi opuścił na ziemię.
- Mamy to, po co przybyliśmy - oznajmił. - Ruszamy. Tamten
nie zdoła nam zaszkodzić.
Zmarszczył czoło w zadumie. Oby miał rację. Kiedy nosze już
przygotowano, Horace ponownie dzwignął skottyjskiego generała na
własne barki. Nils Ropehander zaoferował, że pomoże, ale Horace
pokręcił głową.
- Teraz nie trzeba - odparł. - Na razie daję radę.
Jednak droga powrotna na polanę w Lesie Grimsdell trwała i
trwała, więc skończyło się na tym, że Horace ze Skandianami
dzwigali generała po kolei. Kiedy Nils przejął brzemię, Horace
rozluznił z ulgą ramiona. Pokręcił szyją, żeby ulżyć obolałym
mięśniom.
- Co my poczniemy z całą tą zgrają? - szepnął pytająco do Willa,
wskazując jeńców.
Will zwlekał z odpowiedzią.
- Pewnie trzeba zbudować jakiś ostrokół - wybąkał. - Na pewno
musimy wystawić przy nich straże.
Horace stęknął.
- A to się chłopcy ucieszą - mruknął, wskazując Skandian,
którzy przodem maszerowali przez las, żartując i gawędząc między
sobą. - Niekoniecznie marzą o trwonieniu czasu na służbę
wartowniczą przy więzniach. Za bardzo lubią ucztować oraz pić.
Will wzruszył ramionami.
- Tak czy siak, należy coś wymyślić - stwierdził. - Spróbujmy
sklecić jakieś okowy, kajdany, bo ja wiem co. Wówczas wystarczy
jeden strażnik, który będzie miał na nich oko.
- Poradzimy sobie - przytaknął Horace.
Na polanę dotarli pózno w nocy. Księżyc stał już wysoko na
niebie, choć go nie widzieli, maszerując pod grubą osłoną listowia.
Gdy wyłonili się spośród drzew, żarzące się wciąż jeszcze resztki
szczap ze skandyjskiego ogniska rzucały migotliwy poblask na całą
polanę. Okna w domku Malcolma także błyszczały. Frontowe drzwi
otworzyły się i na zmroczniałą ziemię padł wydłużony prostokąt
światła.
Malcolm wyszedł ku nim.
- Dowiedziałem się, że wracacie - wyjaśnił.
Will z Horace'em wymienili zmęczone uśmiechy.
- Powinniśmy wiedzieć, że nic się nie ukryje przed siecią twoich
obserwatorów - westchnął Will.
Malcolm zrobił kwaśną minę.
- Stare nawyki - odparł. Mrucząc, zbliżył się do noszy, obejrzał
półprzytomnego Skotta. - Zapraszam z nim do domu, tam go zbadam -
polecił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl