[ Pobierz całość w formacie PDF ]

opadł na ziemię za plecami Damona.
Stefano natychmiast przybrał ludzką postać, prawie nie czując bólu
złamanej ręki. Zanim Damon zdążył się obrócić, pochwycił go, zdrową ręką
łapiąc brata za kark i obracając go ku sobie.
Kiedy się odezwał, jego głos zabrzmiał niemal łagodnie.
 Za Elenę...  szepnął i rzucił się Damonowi do gardła.
Było ciemno i bardzo zimno, ktoś został skrzywdzony.
Ktoś potrzebował pomocy.
Ale ona czuła się tak strasznie zmęczona.
Powieki Eleny zadrgały i uniosły się, więc zaczęła coś widzieć. A co do
zimna... Była wychłodzona, przemarznięta do szpiku kości, zamarzała. No i
nic dziwnego; pokrywał ją lód.
Gdzieś w głębi ducha wiedziała, że chodzi o coś więcej.
Co się stało? Była w domu, spała... Nie, to Dzień Założycieli. Była w
stołówce, na scenie.
Czyjaś twarz śmiesznie tam wyglądała.
Nie mogła się z tym wszystkim uporać, nie mogła myśleć. Przed oczyma
przelatywały jej jakieś oderwane twarze, w uszach słyszała urywki rozmów.
Była zupełnie oszołomiona.
I tak bardzo zmęczona.
Może lepiej znów zasnąć. Ten lód nie był wcale taki zły Bardzo chciała
się położyć, ale potem znów dobiegły ją krzyki.
Usłyszała je nie tyle uszami, co mózgiem. Krzyki gniewu i bólu. Komuś
było bardzo zle.
Usiadła zupełnie nieruchomo, próbując się w tym wszystkim połapać.
Kątem oka dostrzegła ruch. Wiewiórka. Co dziwne, poczuła też jej
zapach. Przecież nigdy jeszcze nie czuła zapachu wiewiórki. Zwierzątko
popatrzyło na nią błyszczącym czarnym okiem, a potem zaczęło wspinać się
po wierzbie. Ze próbowała je złapać, Elena zorientowała się dopiero, kiedy
chybiła celu i rozorała paznokciami korę drzewa.
No to już było śmieszne. Czego, u licha, ona chce od wiewiórki?
Zastanawiała się nad tym przez chwilę, a potem znów położyła się,
wykończona.
Nadal słyszała te krzyki.
Próbowała zakryć uszy, ale to wcale nie pomogło ich uciszyć. Ktoś był
ranny i nieszczęśliwy, ktoś walczył. No właśnie. Toczyła się jakaś walka.
No dobrze. Więc już wie, o co chodzi. Teraz będzie mogła zasnąć.
A jednak nie mogła. Krzyki wzywały ją, przyciągały. Czuła nieopartą
potrzebę, żeby ruszyć w stronę, skąd płynęły.
A potem będzie mogła zasnąć. Kiedy już zobaczy... jego. Och, tak,
powoli to do niej wracało. Przypomniała go sobie. To on był tym, kto ją
rozumiał, kto ją kochał. To z nim chciała być na zawsze.
Z zamglonego umysłu wynurzyła się jego twarz. Przyjrzała jej się z
miłością. No więc dobrze. Dla niego wstanie i ruszy przez ten cholerny
marznący deszcz, a potem odszuka tę właściwą polankę. Dołączy do niego i
będą mogli być razem.
Na samą myśl o nim zrobiło jej się cieplej. Był w nim ogień, którego
większość ludzi nie umiała dostrzec.
W tej chwili miał chyba kłopoty. A przynajmniej dużo tam było
krzyków. Była już teraz na tyle blisko, że słyszała je wyraznie.
Tam, pod tym prastarym dębem. To stamtąd napływały krzyki. Był tam
on i jego czarne, niezgłębione oczy, i tajemniczy uśmiech. I potrzebował
pomocy. Ona mu pomoże.
Wytrząsając z włosów kryształki lodu, Elena wyszła na leśną polanę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl