[ Pobierz całość w formacie PDF ]

umyśle Tabera. Było możliwe - całkiem możliwe - że zapuszczą korzenie i wydadzą owoc nawet bez tego.
Zupełnie inny problem to pytanie, czy zdążą zrobić to w odpowiedniej
chwili.
Jonny nie widział na Placu takich tłumów od czasu ostatniej rocznicy Dnia Lądowania. Na samym środku,
umieszczone na dwóch metrowej wysokości postumentach, znajdowały się dwie nie zamknięte trumny. W
jednej nawet ze skraju Placu można było dostrzec twarz i złożone ręce MacDonalda. Miedzy trumnami, na
jedynym widocznym krześle, siedział ojciec Vitkauskas. Nie zatrzymując się, Jonny skręcił w lewo i okrążył
tłum, przystając dopiero na wysokości trumny ze zwłokami przyjaciela. Spojrzawszy
w prawo i w lewo, dostrzegł co najmniej sześć Kobr Challinora rozstawionych na obrzeżach Placu w mniej
więcej równych odległościach. Pozycje, jakie zajmowali, wybrano z pełną świadomością faktu, że znajdując
się nieco wyżej niż reszta ludzi, mogli lepiej obserwować, co się dzieje. Widocznie Challinor naprawdę się
obawiał, że w tłumie może dojść do rozruchów.
- Witaj, Moreau - zaszemrał za nim jakiś głos. Jonny obejrzał się i zobaczył, jak obok L'esta zatrzymuje się
Challinor. - Mnóstwo ludzi, nie uważasz?
- Uważam - odparł chłodno Jonny. - MacDonald był osobą bardzo popularną. Zabicie go było
prawdopodobnie jednym z twoich największych błędów.
Wzrok Challinora prześlizgnął się po zgromadzonych tłumach i dopiero po chwili spoczął znów na Jonnym.
- Mam nadzieję, że nie okażesz się na tyle głupi, żeby to wykorzystać - powiedział tonem, w którym nie krył
urazy. - L'est, Taber i ja przez cały czas będziemy mieli cię na oku. Jeśli tylko dojdziemy do wniosku, że coś
knujesz, będzie to twoja ostatnia czynność w życiu. A przy tej okazji możliwe, że ostatnia w życiu wielu
tych niewinnych ludzi.
Popatrzył znaczącym wzrokiem na Kobry rozstawione na skraju Placu.
- Możesz się nie bać - burknął Jonny. - Nie zamierzam wywołać żadnej awantury.
Nagle szmer rozmów zgromadzonych ludzi z wolna ucichł. Odwróciwszy się, Jonny ujrzał, że ojciec
Vitkauskas wstał ze swojego krzesła.
I rozpoczął ceremonię pogrzebową.
Pózniej Jonny prawie nie pamiętał, co mówiono tego pogodnego ranka. Zpiewał machinalnie wówczas,
kiedy śpiewali inni, pochylał głowę wtedy, kiedy było trzeba... ale przez większość czasu obserwował
tłumy, starając się dostrzec ludzi, których znał najlepiej, i próbując się zorientować, w jakim też mogą być
nastroju. Bez trudu odszukał w pierwszym rzędzie w sąsiednim sektorze Placu Chrys i jej ojca. Niedaleko
nich z poważną, dostojną miną stał burmistrz Tyler. Wyglądał na człowieka za wszelką cenę chcącego ukryć
fakt, że dobrze mu znany porządek wywrócił się do góry nogami. Jonny mógł zresztą dostrzec, że twarze
wielu innych ludzi zdradzały takie same, nurtujące ich obawy. Nie można było im się dziwić. W ich
przeświadczeniu Kobry, ich dotychczasowi opiekunowie i pomocnicy, zwrócili się teraz przeciwko nim, a
oni nie wiedzieli, jak na to zareagować. Na niektórych twarzach ta niepewność była bardziej widoczna niż
na innych. Jonny zauważył Alma Pyre'a, niepewnie przestępującego z nogi na nogę. Podobnie jak Taber, on
też miał chyba wyrzuty sumienia z powodu tego, po czyjej stanął
stronie.
Nagły szelest szat zwrócił uwagę Jonny'ego z powrotem na kapłana. Zobaczył, że ceremonia pogrzebowa
ma się ku końcowi, a tłumy ludzi uklęknęły, aby odmówić ostatnią modlitwę. Pospiesznie także uklęknął,
ale nie przestał się rozglądać. Kobry Challinora stały. Widocznie szacunek dla MacDonalda musiał ustąpić
przed taktycznym nakazem uważnego patrzenia na zgromadzone tłumy. Kątem oka zauważył, jak Almo
przez chwilę się zawahał, ale pózniej, spojrzawszy na Jonny'ego, uklęknął jak wszycy ludzie obok. Stojący [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl