X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Niepotrzebna mu była miłość do kogoś takiego jak Gennie, której styl życia tak
odbiegał od tego, który sam wybrał. W dodatku tak łatwo było ją skrzywdzić.
Doszedł do ponurego wniosku, że na pewno w końcu ją zrani, a jej cierpienie sprawi
ból również jemu. Taki był nieuchronny los wszystkich kochanków.
Potrząsnął głową i odszedł od okna. Na razie wystarczało im uczucie, ale to się
wkrótce zmieni. Co będzie, kiedy pojawią się zobowiązania, konwenanse, inni ludzie?
Na pewno nie będzie chciała zamieszkać z nim w tym zapomnianym zakątku świata.
Zresztą nigdy by ją o to nie poprosił. On sam nie chciałby zamienić panującego tu spokoju na
przyjęcia, błyski fleszów, wir życia towarzyskiego. Gdyby trochę bardziej przypominał
Shelby...
Grant pomyślał o siostrze, o tym, jak bardzo lubiła tłumy ludzi, gwar i ruch. Każde z
nich inaczej poradziło sobie ze wstrząsem, jakim była gwałtowna śmierć ojca. Minęło już
piętnaście lat, ale blizny nadal pozostały. Może Shelby szybciej odzyskała równowagę, a
może miłość do Alana MacGregora była wystarczająco silna, żeby pomóc jej przezwyciężyć
strach. Strach przed uzależnieniem się od innych, przed zaangażowaniem i rozstaniem.
Pamiętał, jak Shelby odwiedziła go, zanim postanowiła wyjść za Alana. Była
nieszczęśliwa, bała się. Zachował się wobec niej szorstko, ponieważ chciał, żeby się
otworzyła, wypłakała na jego ramieniu, wyrzuciła z siebie wspomnienia, które prześladowały
ich oboje. Powiedział jej prawdę, bo potrzebowała prawdy, ale czy sam Grant potrafiłby po-
stąpić według rad, które wtedy dawał siostrze?
Chcesz się odciąć od życia z powodu czegoś, co się wydarzyło piętnaście lat temu?
Właśnie takie pytanie zadał jej lodowatym tonem, kiedy zapłakana siedziała w jego kuchni.
Pamiętał, że odpowiedziała mu ze złością, ale jakże trafnie: a czy ty tak nie postąpiłeś?
Rzeczywiście, tak postąpił, chociaż praca i umiłowanie tego, co robił, utrzymywały go
w stałym kontakcie ze światem. Rysował dla ludzi, dla ich przyjemności i rozrywki, ponieważ
na swój sposób ich lubił. Fascynowały go ich wady i zalety, szaleństwa i zdrowy rozsądek.
Nie chciał tylko, żeby go osaczali. Do czasu pojawienia się Gennie bardzo uważał, żeby nie
wejść z nikim w bliski, intymny związek.
Prychnął ironicznie. Tym razem wpadł w pułapkę bez wyjścia. Już nie mógł się
doczekać, kiedy znów spotka Gennie, usłyszy jej głos, zobaczy uśmiech.
Pewnie pracuje teraz nad akwarelą, którą miała dzisiaj zacząć. Może nadal ma na
sobie koszulę, którą jej pożyczył. Jej bluzka była tak podarta, że nie nadawała się już do
niczego. Bez wysiłku wyobraził ją sobie, jak rozstawia sztalugi nad zatoką. Włosy ma
odrzucone do tyłu, koszula jest na nią nieco za duża...
No, tak, ona tam pracuje, a on gapi się w okno i rozmyśla nie wiadomo o czym, jak
zadurzony nastolatek. Zdecydowanym krokiem wyszedł na korytarz, ale nie dotarł do
pracowni, ponieważ zatrzymał go dzwonek telefonu. Już miał go zignorować, ale zmienił
zdanie i zbiegł na dół.
Miał tylko jeden aparat, w kuchni, ponieważ nie chciał, żeby dzwonki przeszkadzały
mu, kiedy pracował lub spał. Zdjął słuchawkę i oparł się o framugę drzwi.
- Słucham.
- Grant Campbell?
Grant spotkał tego człowieka tylko raz, ale bez najmniejszego trudu rozpoznał jego
głos. Daniel MacGregor miał niezwykły głos, a nazwisko Campbell wymawiał z dziwnym
naciskiem.
- Witaj, Danielu.
- Trudno się do ciebie dodzwonić. Wyjeżdżałeś?
- Nie. - Grant uśmiechnął się. - Nie zawsze odbieram telefony.
Daniel mruknął coś z irytacją, a Grant uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wyobrażał sobie
wielkiego MacGregora, w jego gabinecie w wieży, palącego grube cygaro za masywnym
biurkiem. Grant narysował jego karykaturę właśnie w tej pozycji i podczas przyjęcia dał ją
Shelby.
- Jak się miewasz - zapytał.
- Doskonale. A nawet jeszcze lepiej. - W dudniącym głosie Daniela słychać było dumę
i zadowolenie z samego siebie. - Dwa tygodnie temu zostałem dziadkiem.
- Moje gratulacje.
- To chłopak - poinformował go Daniel z satysfakcją. - Trzy i pół kilograma, zdrowy i
silny. Robert MacGregor Blade. Nazywają go Mac. Dobra krew. - Wziął głęboki oddech. -
Ma moje uszy.
Grant słuchał wiadomości o najnowszym MacGregorze z rozbawieniem i sympatią.
Jego siostra wychodząc za mąż, weszła do rodziny, która bardzo przypadła mu do gustu. Nie
można było ich nie polubić. Wiedział, że wielu MacGregorów pojawi się w jego komiksach w
ciągu najbliższych lat.
- Jak się miewa Rena?
- Zwietnie dała sobie radę - huknął Daniel - Oczywiście, nie miałem wątpliwości, że
tak będzie. Za to jej matka się zamartwiała. Ech, te kobiety.
Nie wspomniał, że to on się uparł, żeby wyczarterować samolot, kiedy tylko Serena
poczuła pierwsze bóle porodowe. I to on nerwowo miotał się po szpitalnej poczekalni,
podczas gdy jego żona spokojnie haftowała wzór na kocyku dla niemowlęcia.
- Justin był z nią przez cały czas. - W głosie Daniela dała się słyszeć lekka irytacja,
więc Grant domyślił się, że nie wpuszczono go na salę porodową. Pielęgniarki musiały mieć z
nim ciężką przeprawę.
- Czy Shelby widziała już siostrzeńca swojego męża?
- Kiedy się urodził, nie wrócili jeszcze z miesiąca miodowego - oznajmił Daniel z
przeciągłym sapnięciem. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego syn i synowa nie zmienili
planów, żeby być przy tak doniosłym rodzinnym wydarzeniu. - Ale nadrobią stracony czas w
ten weekend. Właśnie dlatego do ciebie dzwonię. Chcemy, żebyś do nas przyjechał, chłopcze.
Cała rodzina się zjedzie, będzie też mój wnuk. Anna już nie może się doczekać, kiedy będzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl