[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jednak przeciwnik nie zdołał dotrzeć na szczyt pierwszy.
Gdy Var ostrożnie wystawił głowę ponad krawędz, wystrzegając się nagłego
ataku, stwierdził, że wierzchołek jest pusty.
Teraz wszystko zależało od jego zręczności w posługiwaniu się pałkami.
Pobiegł do przeciwległej strony małego płaskowyżu. Miał on około dziesięciu
kroków średnicy i był dwukrotnie większy od Kręgu Walki, ale nie sprawiał jed-
nak takiego wrażenia ze względu na przepaść otaczającą go ze wszystkich stron.
Var popatrzył w dół.
Wojownik podziemi wspinał się w górę. Var widział jego nagie plecy, głowę
i poruszające się kończyny, nie potrafił jednak dostrzec więcej szczegółów. Oce-
nił, że tamtemu potrzeba jeszcze co najmniej pięciu minut, aby osiągnąć szczyt.
Var poczuł ulgę. Oznaczało to, że wybór na reprezentanta Imperium był trafny.
Wolniejsi wojownicy dotarliby tutaj zbyt pózno. Zwłaszcza Hul. Na co zdałyby
się jego umiejętności i odwaga, jeśli rozbito by mu głowę podczas wspinaczki?
Var spojrzał na leżące wokół kamienie. Niektóre były małe i nadawały się
tylko do rzucania, inne były w sam raz takie, aby spuścić je tamtemu na głowę, zaś
kilka było tak wielkich, że można je było tylko toczyć. Biada temu, kto znalazłby
się na ich drodze!
Wziął w rękę kamień odpowiedni do rzucania. Zacisnął na nim dłoń. Jego
chwyt był niezgrabny, lecz potrafił rzucać wystarczająco celnie. Spojrzał w dół na
wojownika, który trzymając się mocno krawędzi półki, mozolnie posuwał się od
jednego wąskiego stopnia do drugiego. Był bezradny. Gdyby spróbował się uchy-
lić przed spadającym kamieniem, sam runąłby w dół. Nie patrzył nawet w górę,
jakby możliwość takiego przedwczesnego ataku nie przyszła mu do głowy.
Var położył kamień na ziemię. Czuł do siebie pogardę za to, że w ogóle od-
czuł taką pokusę. Wrócił na swoją stronę płaskowyżu. Wódz w rozmowach z nim
wiele razy podkreślał znaczenie honoru poza Kręgiem. Wewnątrz Kręgu nie by-
ło żadnych praw, tylko zwycięstwo lub śmierć, lecz poza jego obrębem nie było
zwycięstwa bez honoru. Ten płaskowyż w istocie stanowił Krąg. Mieszkańcy pod-
ziemi mogli nie mieć honoru w sensie, w jakim rozumieli go koczownicy, lecz ta
sytuacja była niewątpliwie wyjątkiem. Var uznał, że musi pozwolić przeciwniko-
wi wejść na szczyt, zanim zacznie z nim walczyć.
Usiadł ze skrzyżowanymi nogami po swojej stronie płaskowyżu, podczas gdy
drugi wojownik wdrapywał się na szczyt. Pierwszą rzeczą, którą Var ujrzał, była
55
dłoń i pałki przywiązane sznurkiem do nadgarstka. Miał więc zmierzyć się ze swą
własną bronią!
Po chwili ze zdumieniem stwierdził, że jego przeciwnik jest niewysoki, nie-
mal karłowaty. Głowa przybysza sięgała niezbyt wysokiemu Varowi zaledwie do
ramion. Wtem młody koczownik otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Reprezen-
tant Góry miał co prawda broń, ale nie posiadał drugiego co do ważności atrybutu
wojownika. . . To była kobieta!
 Jestem!  zawołała chwytając pałki.
Właściwie nawet nie można było nazwać jej kobietą  raczej dziewczynką.
Miała wysoki i słodko brzmiący głos, gęste, czarne włosy obcięte tuż poniżej uszu
oraz delikatne rysy twarzy i szczupłe, zwinne ciało. Jedynym jej odzieniem były
ciasno zawiązane sandały. Nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat. Połowę tego,
co Var.
Pomyłka jednak nie wchodziła w grę. Była na miejscu, miała broń, nie okazy-
wała nieśmiałości, czy zaskoczenia. Mieszkańcy podziemi wysłali dziecko.
Dlaczego? Z pewnością nie liczyli na to, że z wrażenia ustąpi dziewczynce
zwycięstwo? Nie, gdy stawką był los Góry i Imperium, a w pierwszej bitwie zgi-
nęło już tysiąc ludzi! Z drugiej strony, jeśli chcieli przegrać, nie było potrzeby
zawierania tak skomplikowanej umowy i poświęcania dziecka.
Var wstał i zaczął przygotowywać pałki. Robił to powoli, by móc się zasta-
nowić nad sytuacją. Przyszło mu do głowy, że powinien się czuć zawstydzony
tym, iż jest nagi w obecności dziewczynki, lecz zbyt krótko przebywał wśród lu-
dzi, aby do głębi przejmować się takimi drobnostkami. Kodeks honorowy był dla
Vara czymś o wiele bliższym niż nakazy wstydliwości. Zresztą to nie była ko-
bieta, tylko dziecko. Gdyby jej łono było zakryte, mogłaby uchodzić za młodego
chłopca. Nie miała długich włosów, ani rozwiniętych piersi.
Naszły go niewczesne myśli o Soli.
Ruszył ostrożnie na spotkanie tego dziecka. Wątpił, by potrafiło ono władać
w należyty sposób bojowymi pałkami.
Szczupłe ramiona dziewczynki poruszyły się jednak szybko. Jej pałki wpraw-
nie uderzyły w jego własne. Wiedziała, co robi.
Zaczęli więc walczyć. Var był większy i silniejszy, lecz dziewczynka szybsza
i lepiej wyszkolona. Walka, co zdumiewające, była zatem równa.
Var szybko zrozumiał, że nie jest to zabawa. Był przygotowany na walkę na
śmierć i życie z groznym mężczyzną, a tymczasem nie mógł poradzić sobie z małą
dziewczynką. Jeśli jednak nie zdoła jej pokonać  nie potrafił już nawet pomy-
śleć  zabić  to przegra, a wraz z nim przegra Imperium.
Lepiej zrobić to szybko. Zaatakował z furią, używając swej brutalnej siły, by
zepchnąć dziewczynkę w stronę krawędzi. Cofnęła się o krok, potem o drugi, nie
mogła jednak robić tego bez końca. Pałki uderzały o pałki, żaden cios nie trafił
56
w ciało, lecz Var naciskał coraz mocniej, tak samo, jak robił to wczoraj w walce
przeciwko sztyletom, a jego pozycja poprawiała się tak jak wtedy.
Dziewczynka stała już dwa kroki od krawędzi. Jeden krok. Nagle obróciła się
na pięcie i nie patrząc w jego stronę podbiła jedną z jego pałek w górę, zanurko-
wała pod nią, zaszła go od Tylu i uderzyła w nadgarstek całkowicie zaskakującym
ciosem na odlew.
Var patrzył z niedowierzaniem, jak jedna z pałek wylatuje z jego odrętwiałej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl