[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak szept", tytułował wielki polski dziennik, zachwycając
się sposobem, w jaki Martha łączy najbardziej subtelne elementy geniuszu Chopina ze swoją bardzo
silną muzyczną
osobowością.
13 marca 1965 roku Martha Argerich jako siódma w historii Międzynarodowego Konkursu
Pianistycznego imienia Fryderyka Chopina zdobyła pierwszą nagrodę. Tydzień
pózniej "Trybuna Mazowiecka" napisała: "Nikt nie mógłby
kwestionować przyznania pierwszej nagrody argentyńskiej
pianistce Marcie Argerich. Jej olśniewająca gra, techniczna doskonałość, wykonanie pełne
romantycznego blasku
i wirtuozerii od samego początku zdobywały serca publiczności. Interpretowała mazurki tanecznie i
melodyjnie, równocześnie sięgając szczytów maestrii". Była pierwszą pianistką z Ameryki
Południowej, która zdobyła tę najbardziej
uświęconą z nagród. Argentyńczycy byli z tego powodu
wyjątkowo dumni.
Drugie miejsce w siódmym konkursie chopinowskim
zajął inny artysta z Ameryki Aacińskiej - Brazylijczyk Arturo Moreira-Lima, który studiował u
Lucii Branco, byłej
profesorki Nelsona Freire w Rio de Janeiro. Trzecie miejsce
zajęła Polka Marta Sosińska, a kolejne: Japonka Hiroko Nakamura, Amerykanin Edward Auer i
znowu Polka Elżbieta
Głąbówna. Polskie Radio przyznało prestiżową nagrodę za
najlepsze wykonanie mazurków Marcie Argerich. Nagroda
za najlepszą interpretację poloneza przypadła w udziale
Marcie Sosińskiej. "Moje wykonanie musiało być zbyt hiszpańskie", żartuje Martha, która wybrała
słynnego Poloneza
As-dur zwanego Heroicznym.
Wiktoria Postnikowa, oficjalna kandydatka delegacji
sowieckiej, otrzymała jedynie specjalne wyróżnienie. Nie
przeszkodziło to tej genialnej wirtuozce (żonie dyrygenta Gienadija Rożdiestwieńskiego) zrobić
wielkiej kariery.
Za to wielki rosyjski pianista Jaków Flier, członek jury,
stał się fanatycznym wielbicielem Argerich. Sowieckie władze zarzucały mu, że przyznał najwyższą
notę pianistce
z Argentyny, zamiast faworyzować rodaczkę, jak to było
w zwyczaju. Z pewnością po powrocie do ZSRR musiał za
to zapłacić, ale jego fascynacja argentyńską pianistką nigdy
nie wygasła. To w jego klasie w moskiewskim konserwatorium pianista, dyrygent i kompozytor,
Michaił Pletniew
odkrył nazwisko Argerich, gdyż Flier niestrudzenie puszczał swoim uczniom jej wykonanie
tryptyku Gaspard de
la Nuit.
Kiedy porównamy zdjęcia z dwóch różnych okresów
- nieśmiałej Marthy Argerich odbierającej w wieku szesnastu lat nagrodę w Genewie i tej samej
Marthy osiem lat
pózniej ze złotym medalem w Warszawie - różnica jest
uderzająca. W Genewie wyglądała jak spłoszona łania,
teraz miała na ustach odważny uśmiech konkwistadora,
wysoko uniesioną głowę, postawę godną mistrzyni olimpijskiej. Jednym z jej pierwszych telefonów
po wręczeniu
nagród była rozmowa z Fou Ts'ongiem:
- Już się nie gniewasz?
Przed dwoma tygodniami przepędził przyjaciółkę
z domu, ponieważ wolała słuchać przez radio programu
o Rachmaninowie, zamiast pójść na Trojan Berlioza pod batutą Colina Davisa:
- Opuść ten dom, jeżeli nie potrafisz rozpoznać prawdziwych wartości!
Więc odeszła.
Martha Argerich z nostalgią wspomina te czasy. Publiczność składała się wyłącznie z wielbicieli
fortepianu, a bilety
kosztowały niewiele. Owszem, w Warszawie panowała ponura atmosfera. Ale dziś żałuje, że ceny
biletów są wygórowane, a touroperatorzy zapełniają znaczną część sali.
Podczas ceremonii zamknięcia konkursu jakiś dziennikarz zapytał, co czuła, gdy usłyszała werdykt:
- Nie wiem. Wokół było tylu ludzi, że nie wiedziałam,
co myśleć.
Ogromna presja podczas przesłuchań i napięcie w stosunkach między kandydatami wystawiły jej
nerwy na ciężką próbę. Reporter chciał się dowiedzieć, czy była pewna
sukcesu:
- Ależ nie. To była cudowna niespodzianka.
Jej zdaniem rywalizacja była wyrównana, bowiem część
jury zdawała się skłaniać ku Arturowi Moreirze. Oceniała
skromnie, że zwycięstwo zawdzięcza zapewne temu, że
w finale brazylijski pianista zagrał bardzo nerwowo.
Jeden z wielbicieli, zatrudniony w wytwórni EMI, zdołał
zyskać jej zaufanie i zdobył zgodę na rejestrację materiału.
W programie miały się znalezć utwory, które przygotowywała na konkurs chopinowski: III Scherzo
cis-moll, III Sonata
h-moll op. 58, trzy Mazurki op. 59, Nokturn op. 15 nr 1 oraz
słynny Polonez As-dur zwany Heroicznym. Suvi Raj Grubb,
dyrektor artystyczny nagrania, opowiada w książce Musie
Makers on Record, jak Martha zjawiła się w słynnym studiu
przy Abbey Road: "Od razu uderzyło mnie jej mroczne,
żarliwe spojrzenie. Gdy tylko weszła, poprosiła o kawę
- przyniosłem jej filiżankę, którą wypiła i zaraz poprosiła
o drugą. Umieściłem ją w studiu z ekspresem pełnym kawy
i poszedłem do reżyserki. Z początku jej dłonie niedbale
muskały klawiaturę, jakby chciała wypróbować fortepian.
Potem zaczęła grać Poloneza As-dur. Zerwałem się z miejsca
i wydobyłem z siebie przeciągłe "Jee-zu!", a potem usłyszałem głośne "W/" inżyniera
dzwięku". Martha jak zwykle
zagrała trzykrotnie każdy utwór, nie troszcząc się o pózniejszy montaż. Finał Sonaty nr 3 został
zarejestrowany po
jednej próbie. "Potężne, monumentalne akordy, przecinane
pasażami o niezrównanej wirtuozerii".
Niestety wytwórnia Deutsche Grammophon sprzeciwiła się publikacji nagrań. Pianistkę wciąż
wiązała z nią umowa na wyłączność, póki nie nagra trzech płyt. W styczniu
1967 roku w Monachium Martha zarejestrowała dla niemieckiej firmy prawie ten sam program: III
Scherzo, które
figurowało już na jej pierwszej płycie, oraz Nokturn op. 15
nr 1 zostały zastąpione przez Poloneza-Fantazję As-dur. Płyta londyńska, ulubione nagranie fanów
Marthy Argerich,
ukaże się ostatecznie w wytwórni EMI w 2000 roku. Przez
trzydzieści pięć lat taśma leżała na półce.
Muzyka Chopina w wykonaniu Marthy Argerich wyróżnia się wielką naturalną szlachetnością.
Pasja została
przecedzona przez sito wyrafinowanego zmysłu estetycznego i w interpretacjach argentyńskiej
pianistki nie ma niczego wysilonego czy zbyt górnolotnego. Jasna i czysta gra
Marthy wydobywa całą polifoniczną osnowę, jaką Chopin
odziedziczył po Bachu, i w pełni rozwija chromatyczną
skalę idącą w prostej linii od Mozarta. Maria Callas, która
również potrafiła instynktownie przeniknąć styl każdego
kompozytora, mówiła: "W sumie trzeba śpiewać Mozarta
jak Verdiego".
W pewnym sensie Martha Argerich gra Bacha tak jak
Chopina, bez tej przytłaczającej ortodoksji, którą naiwnie
nazywa się autentyzmem, za to z intuicyjną inteligencją, o ileż bardziej cenną. Jak to określa
dyrygent Emmanuel
Krywin: "Martha Argerich nie wie nic, ale wie wszystko".
Oczywiście tym, co uderza i zachwyca słuchacza, jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl