[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rządku, podchodząc do drzwi kuchennych. Kiedy otworzył,
uśmiechnęły się do niego Shelby i Maddie.
- Cześć, Chase. Dojeżdża tu jakaś olbrzymia ciężarówka
z naczepą. Powiedz Katie, żeby szybko przyszła.
- Cholera - zaklął pod nosem. - Zapomniałem. - Shelby
z małą zniknęły już za rogiem domu.
- O czym zapomniałeś? - spytała Kate, która pojawiła się
przy nim.
Jedno spojrzenie na nią, jej zarumienioną twarz i sterczą­
ce pod koszulką sutki i omal nie zapomniał własnego nazwi­
ska. Wzruszył ramionami.
- Zamówiłem parę rzeczy.
- Parę rzeczy? Jakich rzeczy? - Wystawiła głowę, jakby
mogła stamtąd zobaczyć front domu.
Miłość i czary
Linda Conrad
- Pójdę sprawdzić listę, czy wszystko przywieźli.
- Co przywieźli? - Tupnęła z udaną niecierpliwością.
Z taką niby obrażoną miną wyglądała rozkosznie.
- Nie stój tak - powiedział. Musiał oddalić się od jej gorą­
ca. - Chodźmy zobaczyć.
Kate przeszła przez dom i była prędzej od niego. Nim
on obszedł dom i stanął przy ganku, dostawcy wyładowali
pierwszy zakup. Mała grupka zebranej publiczności wstrzy­
mywała oddech.
- Nowiutka kosiarka - zachwyciła się Shelby, gdy zdjęto
traktorek z ciężarówki. - Nie będziesz się już męczyła na tym
starym gruchocie.
Kate wpatrywała się ze zdumieniem.
Dobrze. Miał nadzieję, że będzie zdumiona. Tylko o tym
myślał wczoraj przy zakupach - żeby się uśmiechnęła. Nie
uśmiechnęła się jednak, jeszcze nie. Biegała od pudła do
pudła, oglądając wszystkie nabytki. W końcu zwróciła się do
niego:
- Chase, coś ty zrobił? Dlaczego?
Wyglądała jak dziecko, które niespodziewanie miało
dzień wolny od szkoły. Wsadził ręce w kieszenie, żeby jej
natychmiast nie objąć.
- Teraz, kiedy jestem właścicielem tej posiadłości, muszę
zadbać o swoją inwestycję. Dawno trzeba było to odremon­
tować.
- Odremontować...
Kate obróciła się w momencie, gdy wyładowywano dra­
biny, farby i pokrycie dachowe. Była zdumiona, że Chase
260
Miłość i czary
261
chciał odremontować jej dom rodzinny. Walczyła z napły­
wającymi łzami, tłumacząc sobie, że dom już do niej nie na­
leży, ale i tak miło będzie zobaczyć go w dawnej świetności.
Obróciła się do Chase'a, ale słońce świeciło jej w oczy, więc
przysłoniła je ręką.
- A kto to będzie robił? - spytała.
Wzruszył ramionami.
- Chciałbym chociaż część zrobić sam, ale mam ograni­
czony czas. Myślałem.
- Czy zatrudnisz lokalnych pracowników? - przerwała. -
Jest mnóstwo ludzi bez pracy w naszej gminie.
- Naprawdę nie wierzysz w moje możliwości przywróce­
nia tego młyna do sensownego działania? - spytał poważ­
nie, ale zauważyła wesołe iskierki w jego oczach i zmarsz­
czkę koło ust.
Znowu ją zaskoczył. Nie podejrzewała go o żarty, ale...
powiedział, że przywróci młyn do życia. Potrzebowała wię­
cej informacji.
- Nie, oczywiście, że nie wątpię, ale jeśli nawet zdołasz zro­
bić jakiś cud, to potrwa miesiące, może nawet rok czy dwa,
zanim powróci do pełnej produkcji. Może w międzyczasie
mógłbyś kilku osobom dać szansę zarobić parę groszy?
Chase przechylił głowę, jakby się zastanawiał. Kate wie­
działa, że się zgrywa i już podjął decyzję. Ciekawe było jego
nowe wcielenie. Kim był?
- No, cóż - powiedział w końcu. - To byłoby sprawniej,
niż sprowadzać pomoc z miasta. Nie mam tylko pojęcia, kto
tu jest najlepszy w okolicy do takiej pracy. Może znasz jakie-
262
Linda Conrad
goś przedsiębiorcę budowlanego, który by nadzorował ro­
botę?
- Ja to załatwię - krzyknęła radośnie i roześmiała się. Był
to jej pierwszy szczery śmiech od lat.
- Tylko jeżeli będziesz miała czas pozostać moją asystent­
ką w młynie i zachowasz wieczory wolne.
Od jego gorącego spojrzenia przeszyła ją iskra, ale powie­
działa sobie, że będą mieli całą noc.
- Super, Chase! Zobaczysz, że nie pożałujesz. - Promie­
niała radością i w myślach robiła listę spraw do załatwienia.
Podpisał fakturę i oddał kierowcy. Przez piętnaście minut
sprawdzał dostawę, ale wciąż jeszcze odczuwał napięcie spo­
wodowane pożądaniem. Nie mógł nic zrobić, żeby się po­
zbyć tego uczucia.
Kate głośno się roześmiała. Szukał w pamięci, ale nie
mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział, żeby tak
się śmiała. Była cudowna. Oszałamiająca. Obiecywał sobie,
że nigdy już dla niej nie oszaleje i nie da się tak omotać, tym­
czasem nie jest przy niej dopiero od piętnastu minut, a już
się czuje nieszczęśliwy. Gdzie ona jest?
Zauważył ją, stojącą jakby w świetle słonecznego reflek­
tora, z ręką na biodrze. Drugą wskazywała przewoźnikom,
gdzie mają składać pudła i drabiny.
Jednak coś mu w tym widoku nie pasowało. Kate stano­
wiła zawsze ciemne miejsce w jego duszy, nie jasne, tymcza­
sem teraz była najbardziej błyszczącym, porażającym pro­
mykiem światła.
Miłość i czary
263
Odruchowo sięgnął do kieszeni koszuli i dotknął czaro­
dziejskiego jajka. Poczuł jego ciepło i przepływ elektryczno­
ści, a po chwili zauważył, że po raz pierwszy od wielu mie­
sięcy mięśnie jego klatki piersiowej rozluźniły się, przestały
być takie napięte.
Dalej trzymał dłoń na tym jajku i obserwował, jak Shelby
podaje Kate dziecko w jej wyciągnięte ramiona, a sama kie­
ruje się do kuchni. Kate usadziła sobie Maddie na biodrze,
nie przerywając rozmowy z dostawcą. Dziecko patrzyło na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl