[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakiego takiego schronienia. Colleen poruszyła się sennie w jego ramionach i jęknęła. Położył
ją na ziemi, omal się przy tym nie przewracając, i wypatrywał pilnie kolejnych oznak jej
powrotu do przytomności. Znów jęknęła, zadygotała i poruszyła bezładnie rękami. Spod
półprzymkniętych powiek wyzierały białka oczu, a wstrząsające nią dreszcze gwałtownie się
nasiliły.
- Colleen, słyszysz mnie? - zapytał natarczywie.
- Zi... zimno - powiedziała cienkim, dziecinnym głosikiem.
- Zaraz cię przykryję. Tylko... - mówiąc to, ściągnął tunikę, okrył ją starannie i ogarnął
wzrokiem ciemniejącą panoramę lasu. Robiło się coraz zimniej, a do dyspozycji miał tylko
trawę i liście. Zaczął więc rwać garściami wysoką trawę tam, gdzie powpadały w nią
największe liście, i rzucał to wszystko na jej nogi i tunikę. Kiedy skończył, było już zupełnie
ciemno, i teraz on z kolei zaczął dygotać z zimna. Wsunął się pod tunikę, starając się
możliwie jak najmniej naruszyć pokrywającą ją warstwę roślinności, i objął Colleen.
Poruszyła się u jego boku swobodnie i naturalnie, nasunęła nogę na jego nogę i ciało zalała
mu fala ciepła. Leżał całkowicie nieruchomo, z zamkniętymi oczami, próbując odpocząć.
Upływały niepostrzeżenie minuty, może nawet godziny, w czasie których żeglował po
płyciznach oceanu snu. Chwilami przytomniał i wówczas jaskrawe latarnie gwiazd
znajdowały się nie nad mm, lecz przed nim - przygwożdżony do najbardziej wysuniętego
punktu umykającego świata, przelatywał w zatrważającym pędzie przez zatłoczoną galaktykę.
W końcu zorientował się, że Colleen nie śpi.
- Will? - spytała.
- Tak - odparł, starając się mówić spokojnie. - Jesteś bezpieczna. Nic ci nie będzie.
- Co się stało? Nachodzą mnie kompletnie zwariowane wspomnienia.
- Niestety, wplątałem cię w moje własne zagmatwane sprawy. Przedstawił jej swoją
teorię wyjaśniającą, jak doszło do tego wypadku, a potem streścił dalsze wydarzenia.
- I chcesz mnie teraz zanieść na rękach aż do rzeki Kongo?
- Nie jesteś znów tak bardzo ciężka, przeszliśmy pewnie ze dwa kilometry -
Spostrzegł, że nie cofnęła nogi przerzuconej przez jego nogę i że wciąż mocno przyciska
piersi do jego boku.
Roześmiała się serdecznie w ciemnościach.
- Jesteś niemożliwy. Nie pomyślałeś, że...?
- %7łe co?
- Och, nic. Myślisz, że mamy jakieś szansę dotrzeć na piechotę do cywilizacji?
- Nie wiem - odparł przygnębiony. - Liczyłem, że dowiem się tego od ciebie.
Odczekała dłuższą chwilę, zanim znów się odezwała.
- Powiem ci jedno.
- Co takiego?
- Wcale nie jesteś ostudzony.
- O! - Zastanawiał się, czy nie zaprzeczyć, ale jego ciało dostarczało jej zasadniczego i
niezbitego dowodu, że się nie myli. - Gniewasz się?
- A powinnam?
- Kiedy tu przylecieliśmy, widziałem, jak się opalasz.
- Coś mi się zdaje, że wcale nie dlatego udajesz, a zresztą już wtedy miałam
wątpliwości. Ile kobiet udało ci się nabrać?
- Mnóstwo - zapewnił ją.
- W takim razie to nie były prawdziwe kobiety, Will.
Słowom tym towarzyszył łagodny, lecz sugestywny ruch biodrami, który
odwzajemnił, gdyż nic w świecie nie mogło go od tego powstrzymać. Aapczywie przywarła
ustami do jego ust i pił z jej warg oszołamiający nektar, który napełniał go ciepłem i otuchą.
Czy potrzeba otuchy dostatecznie cię usprawiedliwia? - jego sumienie zadawało pytanie ciału.
Opierał się przypływowi pożądania na tyle, żeby rozważyć argumenty przeciwko uleganiu
nastrojowi chwili. Atena? Atena zmieniła zasady gry. A sama Colleen? Dotknął zaschniętej
krwi na jej czole.
- Poraniłaś się - szepnął. - Czy to uczciwie z mojej strony?
- Jestem nieśmiertelna, a nieśmiertelnym rany szybko się goją. - Czuł na podniebieniu
jej gorący oddech. - A poza tym być może nigdy się stąd nie wydostaniemy.
- No dobrze - rzekł, przekręcając się i przenosząc ciężar ciała na giętką płaszczyznę jej
bioder. - W takim razie oboje wygrywamy.
O świcie, kiedy nawzajem pomogli sobie ubrać się, Carewe wziął Colleen pod rękę i
chciał ruszyć na zachód, ale powstrzymała go.
- Nie w tę stronę - powiedziała. - Musimy wrócić tam, gdzie wylądowaliśmy.
- Co nam to da?
- Te fotele lotnicze to standardowy typ, używany przez Współnarody do akcji w
dżungli; wszystkie mają nadajnik radiowy, który zaczyna wysyłać sygnały natychmiast po
katapultowaniu.
Carewe chwycił ją za ramiona.
- To znaczy, że nie jesteśmy zgubieni? - zawołał.
- A czy ja mówiłam, że jesteśmy?
- Wczoraj powiedziałaś, że być może nigdy się stąd nie wydostaniemy - rzekł z
wyrzutem.
Colleen wzruszyła ramionami z teatralną przesadą.
- Przecież mogły nas pokąsać jadowite żmije.
- Ach ty... - Potrząsnął nią, tłumiąc uśmiech. - Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym
wczoraj?
- Hmm...
- Demonstrowałem hart ducha i szlachetność? Roześmiała się i objęła go wpół.
- Nie masz się czego wstydzić, Will, w tej roli jesteś niezrównany. Możesz powiedzieć
żonie, że omotała cię pozbawiona skrupułów afrykańska pilotka.
- Skąd wiesz, że mam żonę?
- Ale masz, prawda?
- Jestem żonaty. Jeden na jeden. Czy to ma jakieś znaczenie? Zanim zdążyła dać mu
odpowiedz, na którą się zastanawiała, od wschodu dobiegł ich warkot helikoptera.
- Musimy się pośpieszyć - powiedziała, wypytywać.
- Spodziewam się.
Carewe zmarszczył brwi. Wyratowanie ich z opresji oznaczało zarazem powrót do
kłopotów, które jeszcze bardziej się skomplikowały. Trudno o skuteczniejsze zniweczenie
jego planu szybkiego i dyskretnego powrotu do Three Springs. Było do przewidzenia, że
zniknięcie samolotu zwróci na niego powszechną uwagę, a tym samym zdradzi miejsce jego
pobytu nieznanym osobnikom dybiącym na jego życie, może nawet zagrozi ujawnieniem
tajemnicy E. 80.
- Czym się martwisz, Will? - spytała Colleen zaglądając mu w oczy. -Czy to było dla
ciebie takie straszne?
- Było cudowne - rzekł z przekonaniem - ale to moje pełne tajemnic i niespodzianek
życie z każdą chwilą coraz bardziej się komplikuje. Skorzystałem z twojego wahadłowca
przede wszystkim dlatego, żeby szybciej dostać się do domu.
- Chcesz powiedzieć, że jeżeli będziesz musiał zatrzymać się na dłużej w Kinszasie, to
grozi ci śmierć?
- Są jeszcze inne powody, których nie mogę ci wyjawić.
- Więc chodzmy. - Colleen puściła go i zaczęła iść. - Mam przyjaciół w Kinszasie, raz-
dwa uporają się z formalnościami i wyprawią cię w dalszą drogę.
- Z formalnościami! - wykrzyknął Carewe, ruszając za nią. - Jak często zdarza ci się
stracić samolot?
- Wcale go nie straciłam - odrzekła z politowaniem. - A od czego twoim zdaniem są
systemy automatycznego lądowania? Wahadłowiec wylądował wczoraj w Kinszasie. Nie tak
gładko jak pilotowany przeze mnie, ale jednak bez szwanku.
- Pełen gazu wywołującego halucynacje?
- Wątpię, ponieważ co cztery minuty system klimatyzacyjny całkowicie wymienia
powietrze w kabinie.
- Naprawdę? - Pomógł jej przejść przez wykrot. - Ci, co na mnie polują, jak dotąd nie
zostawili żadnych konkretnych śladów. Jeżeli pojemnik na gaz wykonano z samoniszczącego
się plastiku, to nie pozostało nic... A jak wytłumaczymy fakt, że opuściliśmy samolot?
- Powiem, że coś nawaliło. Zanim się w tym połapią, miną ze dwa dni.
- Jaka szkoda, że nie znam się na technice - powiedział z podziwem.
- Pomyśl, ile byś przez to stracił - odparła przekornie Colleen. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl