[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na jego koncie bez uszczerbku stanu żółtych. Takie punkty niewiadomego pocho-
dzenia demaskowałyby lewy Klucz.
Karl wymyślił sobie inny sposób. Pod bankiem oprócz handlarzy trafiali
się także ludzie pragnący zdobyć trochę żółtych na konkretny zakup. Już po kilku
minutach znalazł młodą kobietę usiłującą nabyć dwie setki żółtych. Karl poroz-
mawiał z nią chwilę i poszli razem do pobliskiego magazynu, wyróżniającego się
jaskrawożółtymi draperiami w oknach wystawowych.
Wyszli stamtąd zadowoleni oboje: Karl z ośmioma setkami zielonych na Klu-
czu, kobieta z pięknym, prawdziwym futrem z norek. Osiemset nie wystar-
czało, więc Karl musiał dwukrotnie jeszcze przeprowadzić podobne transakcje,
śledzony złymi spojrzeniami color- changerów, którym podkupywał klientów, da-
jąc korzystniejsze warunki wymiany.
Uzbierawszy półtora tysiąca zielonych, usunął się chyłkiem z oczu wyraznie
55
już wściekłych kameleonów.
Punktów potrzebował do uregulowania pewnego prywatnego długu. Sprawa
była w ogóle paskudna i Karl pluł sobie w brodę żałując, że dał się w nią wciągnąć.
Zataił tę historię przed ludzmi, z którymi obecnie współpracował, bo obawiał się,
że mogliby zrezygnować z jego usług.
Na samo wspomnienie wątpliwego interesu, który zrobił, zmuszony gwałtow-
ną potrzebą finansową, rumienił się teraz i dostawał gęsiej skórki.
On, Karl Pron, przyzwoity lifter, dwa tygodnie temu zadał się wstyd przy-
znać z wampirem. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy i jak sobie właśnie
obiecał ostatni. . .
Ten nędzny szóstak zaczepił go przy piwie i skołował zupełnie, obiecując pięć-
set zielonych za drobną przysługę. Pron znał faceta z widzenia, lecz broń Boże!
pojęcia nie miał, czym się ta kreatura zajmuje! Ze swej wrodzonej przychyl-
ności wobec ludzi, Karl przyrzekł swą pomoc, a poza tym. . . kiedy nie ma się
punktów, każdy interes jest dobry. Karl uwierzył, że sprawa jest łatwa, a jego ro-
la bezpieczna. W umówionym dniu poszedł do szpitala, obejrzał sobie żywego
jeszcze umarlaka, pogadał z leżącym w tej samej sali wampirem, a potem wyszedł
z ukradzionym przez wampira Kluczem, przelał u pasera dwa tysiące zielonych
na swoje konto, zwrócił Klucz.
Wampir miał poleżeć jeszcze z tydzień, by dopilnować sprawy. Potem mieli
się spotkać i rozliczyć. Szóstak nie dawał znaku życia przez następne dziesięć dni,
punkty się Karłowi rozlazły.
A jeśli facet nie umarł? gryzł się Karl od tygodnia.
Dziś właśnie wampir zadzwonił. Domagał się spotkania, mówił półsłówka-
mi i był czegoś podenerwowany. Karl wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby
ograbiony pacjent ozdrowiał nagle i zorientował się w stanie swego Klucza.
Pierwsze, co policja robi w takich razach, to ustalenie osoby, na której korzyść
przelano punkty. . .
Mam nadzieję, że ten cymbał wybrał odpowiedniego pacjenta! pocieszał
się Karl, idąc w stronę stacji metra, by spotkać się z wampirem.
* * *
Dwaj cywilni wywiadowcy stali przed komisarzem w pozie pełnej skruchy.
Szef się wściekał i trudno byłoby nie przyznać mu racji.
Nie nasza wina, komisarzu. . . bąknął jeden z tajniaków. To Wydział
Techniki Zledczej wmusił nam ten cholerny aparat do wypróbowania.
Trzeba było mieć go na oku! warknął komisarz.
56
Oni zapewniali, że zatrzymany nie może się wymknąć. Aresztomat emituje
ciągły sygnał kontrolny.
Niech to szlag trafi! Komisarz skierował złe spojrzenie na leżący na
podłodze wrak aresztomatu. %7łeby nie przewidzieć takiego prostego tricku!
Próba pozbycia się aresztomatu jest wykroczeniem zagrożonym karą wy-
sokiej grzywny z zamianą na areszt powiedział drugi tajniak. Ale w tym
przypadku nie mamy nawet dowodu. Musiała zajść pomyłka. Automat nie ziden-
tyfikował tego faceta. Najprawdopodobniej to nie był Karl Pron.
Jak to? nastroszył się komisarz. Więc kto to był?
Ktoś z nieważnym Kluczem. Aresztomat nie był zaprogramowany na taką
okoliczność, nie zapisał numeru.
No, proszę! Jeszcze jeden błąd konstruktorów. Napiszcie o tym w raporcie!
A ten Pron, jak zrozumiałem, zniknął wam z oczu?
Niestety. Ale, powtarzam, to nie nasza wina. Posłaliśmy aresztomat do ho-
telu, a sami udaliśmy się do szpitala. Nie wolno nam było osobiście zatrzymać
podejrzanego, nie mając żadnych dowodów. Aresztomat jest wybiegiem prawni-
czym, pozwalającym mieć faceta w ręku bez ograniczenia jego wolności.
Ale wampira nie złapaliście.
Mamy paru podejrzanych.
Bez żadnych dowodów! Wiadomo tylko, że ktoś otruł pacjenta, któremu
wyciągnięto przedtem wszystkie punkty z Klucza. Jedynym konkretnym śladem
jest ten Pron. Trzeba go teraz znalezć i zamknąć! sierdził się komisarz.
Wciąż nie ma podstaw, szefie. Właściciel Klucza nie żyje. Przelew był
zrobiony na dziesięć dni przed jego śmiercią. W szpitalu stoi ogólnie dostępny
automat rozliczeniowy. Każdy adwokat bez trudu wykaże, że Pron mógł zała-
twić transakcję legalnie, z udziałem Brisky ego. Często bywa, że pacjent, leżą-
cy w szpitalu, przelewa swoje punkty na konto znajomego lub członka rodziny,
z prośbą o załatwienie jakichś interesów. W tym przypadku pacjent nie miał bliż-
szych krewnych, więc. . .
No, tak. . . komisarz podrapał się w głowę. Co wiadomo o tym Pro-
nie?
Mamy tu wyciągi z jego konta za ostatnie dwa tygodnie. Jeden z in-
spektorów rozłożył na biurku papierowe taśmy. Tydzień temu dostał dwie setki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]