[ Pobierz całość w formacie PDF ]

strasznie ograny. To znaczy, dobrze znany z serialu o złośliwych duchach.
Ale kto wie? Może autor scenariusza był pośrednikiem? Może przyjaznił się z
odzwiernym?
- W porządku. - Minęłam go. - Na mnie pora. Nie idz w stronę światła.
- I nie otwieraj żadnych drzwi - przypomniał gladiator.
- %7ładnych drzwi - powtórzyłam, celując w niego palcem i puszczając oko. - Masz
rację.
Odwróciłam się i mgła zniknęła.
Tak naprawdę, to niezupełnie. Ciągle tam była, liżąc mnie po piętach. Prawie jednak
ustąpiła i mogłam stwierdzić, że znajduję się w korytarzu, w którym po obu stronach ciągną
się drzwi. Sufitu nie było, tylko te połyskujące zimno gwiazdy i atramentowoczarne niebo.
Długi korytarz z zamkniętymi drzwiami zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
A mnie nie wolno było otworzyć żadnych spośród tych drzwi. Ani iść w stronę
światła.
Cóż, to drugie okazało się łatwe. Nie widziałam żadnego światła, w którego stronę
miałabym podążyć. Ale o co chodziło z tymi drzwiami? Co się za nimi dzieje? Co by się
stało, gdybym któreś z nich uchyliła, tylko odrobinkę, i zerknęła do środka? Zobaczyłabym
alternatywny kosmos? Planetę Wulkan? A może świat, w którym Suze Simon jest normalną
dziewczyną, a nie pośredniczką? Może taki, w którym Suze Simon jest królową balu
absolwentów i najpopularniejszą osobą w szkole, a Jesse nie jest duchem i może ją zabrać na
tańce, ma własny samochód i nie mieszka u niej w sypialni?
Przestałam się nad tym zastanawiać, a to dlatego, że korytarzem w moją stronę szedł -
jakby wziął się znikąd - Jesse.
Mój widok wyraznie go zaskoczył. Nie wiem, czy wynikało to z faktu, że stałam w
czymś, co jak przypuszczam, stanowiło poczekalnię nieba, czy też z tego, że obwiązałam się
w pasie sznurem, który nie pasował za bardzo do reszty mojego stroju.
Tak czy inaczej, wydawał się zaszokowany.
- Och... - Sięgnęłam ręką do grzywki, by się upewnić, czy włosy zasłaniają
paskudnego siniaka. - Cześć.
Jesse znieruchomiał, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami. Wyglądało na
to, że nie wierzy w to, co widzi. Nie wydawał się inny niż przy ostatnim naszym spotkaniu.
To znaczy, ostatnim razem, kiedy widziałam jego ducha. Bo tak całkiem ostatnio widziałam
jego gnijące szczątki, który to widok sprawił, że zwróciłam kolację.
Widok obecnego Jesse'a nie był tak niemiły dla oczu.
Jeśli spodziewałam się jakiegoś radosnego powitania - uścisku albo, Boże uchowaj,
pocałunku - czekało mnie rozczarowanie. Stał, patrząc na mnie, jakby w tym czasie wyrosły
mi dwie głowy.
- Susannah - wyszeptał - co ty tutaj robisz? Czy jesteś... nie jesteś chyba...
Zrozumiałam go w pół słowa i zachichotałam nerwowo.
- Martwa? Ja? Nie, nie, nie. Nie. Ja tylko, eee, przyszłam, ponieważ chciałam, eee, no
wiesz, przekonać się, czy u ciebie wszystko w porządku...
Dobra, czy mogłam bardziej się plątać? Wyobrażałam sobie tę chwilę tysiąc razy,
odkąd zdecydowałam się za nim wyruszyć, i w moim fantazjach obywało się bez wyjaśnień.
Jesse po prostu obejmował mnie i całował. W usta.
Ale teraz czułam się tak niezręcznie. %7łałowałam, że nie przygotowałam jakiegoś
tekstu.
- Eee. - Pragnęłam z całego serca przestać powtarzać  eee . - Widzisz, chodzi o to, że
chciałam się upewnić, czy jesteś tutaj, bo sam tego chciałeś. Bo jeśli nie chcesz, to cóż, ojciec
Dom i ja pomyśleliśmy, że może byłoby możliwe, abyś wrócił. %7łeby, eee, załatwić, no wiesz,
tę sprawę, która cię tak długo zatrzymywała. To znaczy, w moim świecie. Naszym świecie -
poprawiłam się szybko, pamiętając ostrzeżenie ojca Dominika. - Tak, naszym świecie.
Jesse milczał, wpatrując się we mnie.
- Susannah - powiedział w końcu. Jego głos brzmiał dziwnie. Zorientowałam się
dlaczego w sekundę pózniej, kiedy dodał: - Czy to nie ty mnie tutaj wysłałaś?
Wybałuszyłam oczy.
- Co? O czym ty mówisz?
Teraz zrozumiałam, co takiego dziwnego usłyszałam w jego głosie. Był pełen żalu.
- Czy to nie ty kazałaś mnie wyegzorcyzmować?
- Ja? - Mój głos podniósł się o osiem oktaw. - Ja? Jesse, oczywiście, że nie. Nigdy
bym czegoś takiego nie zrobiła. Ty wiesz, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Zrobił to
ten dzieciak Jack. Twoja dziewczyna Maria go zmusiła. Próbowała się ciebie pozbyć.
Powiedziała Jackowi, że mnie prześladujesz, a on nic o tobie nie wiedział, więc cię
wyegzorcyzmował, a potem Feliks Diego zrzucił mnie z dachu nad gankiem i, Jesse, zna-
leziono twoje ciało, to znaczy, twoje kości. Zobaczyłam je i zwymiotowałam, a Szatan tak za
tobą tęskni, a ja sobie pomyślałam, że, no wiesz, jeśli chciałbyś wrócić, to możesz, ponieważ
dlatego właśnie wzięłam tę linę, żebyśmy trafili z powrotem.
Paplałam jak najęta. To mi się zdarza, nawet kiedy nie jestem w czyśćcu. Ale nie
mogłam się powstrzymać. Wszystko ze mnie wyłaziło. No, nie wszystko. Nie zamierzałam
powiedzieć mu, dlaczego chciałam, żeby wrócił. Nie chciałam wymówić słowa na  m . I to
nawet nie z powodu upomnienia ojca D.
- O ile chcesz wrócić - ciągnęłam. - Rozumiem, dlaczego mógłbyś chcieć zostać tutaj.
Po stu pięćdziesięciu latach to pewnie duża ulga. Pewnie wkrótce cię przeniosą i zyskasz
nowe życie albo pójdziesz do nieba czy gdzieś. Ale tak sobie pomyślałam, wiesz, że to nie
było w porządku ze strony Marii, że zrobiła ci to, co zrobiła - dwa razy - i że jeśli chcesz
wrócić i dowiedzieć się, no wiesz, dlaczego przebywałeś tak długo na ziemi, to cóż, chętnie ci
pomogę, jeśli zdołam...
Zerknęłam na zegarek. To było łatwiejsze, niż patrzeć na twarz Jesse'a, który nadal
miał tak nieprzeniknioną minę, jakby nie wierzył w to, co widzi. I słyszy.
- Tylko że - dokończyłam - mogę przebywać poza ciałem najwyżej pół godziny, zanim
oddzielę się od niego na zawsze, a zostało nam piętnaście minut, więc musisz się szybko
decydować. No, to jak?
Czy to było dostatecznie niekobiece, jak dla ojca Doma? Nie podjęłam
najdrobniejszego wysiłku, by go uwieść moimi wdziękami. Nikt nie mógłby mi zarzucić
choćby tego, że się uśmiechnęłam. Byłam uosobieniem mediatorskiego profesjonalizmu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl