[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spojrzenie. Zerkając na niespokojne ruchy żmij, Valas odgadł, jakie pytanie nurtuje Quenthel.
Czy Danifae zaproponowała, że będzie mieć oko na Pharauna i dopilnuje, żeby pozostał wierny
Quenthel, aby wkraść się z powrotem w jej łaski? A może kierował nią jakiś ukryty, bardziej egoistyczny
motyw? W końcu nie miało to chyba znaczenia, bo Quenthel kiwnęła głową.
Valas schował głowę w plecaku, aby wziąć kolejny oddech, a potem zastukał w but maga.
- Mówiłeś, że masz coś oprócz magii uzdrawiającej, co mogłoby mi pomóc, - przypomniał
Pharaunowi.
- Ach - westchnął Pharaun i kiwnął głową. Sięgnął do kieszeni piwafwi i wyciągnął z niej mały
brązowy kokon. Roztarł go pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym i pozwolił resztkom opaść na
głowę Valasa. Potem, wymachując dłońmi nad płatkami, które przylgnęły do mokrej czaszki najemnika,
zaczął recytować zaklęcie.
Uklęknął, pochylił się nad Valasem i wrzasnął mu do ucha:
- Wydech! Szybko!
Valas posłuchał i moment pózniej, gdy zaklęcie zaczęło działać, jego ciałem targnęło potężne
szarpnięcie. Ogon zniknął mu w pośladkach jak wąż wycofujący się do swojej kryjówki, sklejone palce
rozdzieliły się, a błona zniknęła. Z czubka głowy wyrosły mu włosy, a w skórze rąk, nóg i piersi poczuł
mrowienie, gdy okrywająca całe ciało błona zniknęła.
Zwiadowca kasłał gwałtownie, wypluwając z płuc resztki wody. Choć bolało, nie zwracał na to
uwagi. Przepełniała go ulga. Pharaun przywrócił mu drowią postać jego ciało znów należało do niego.
Oprócz jednego drobnego szczegółu. Gdy spojrzał na swoje dłonie, zauważył, że blizny znajdują
się w innych miejscach niż poprzednio.
- Jakie zaklęcie - wycharczał, gramoląc się z rzeki - właśnie rzuciłeś?
Pharaun, wciąż klęcząc, skierował w niego następny czar, który nie wymagał już materialnych
komponentów. Gdy skończył, ramiona obwisły mu ciężko i Valas zrozumiał, że rzucenie go kosztowało
maga cząstkę siebie.
- Zaklęcie polimorfizacji - powiedział Pharaun. - Ukształtowałem twoje ciało tak, by przypominało
twoje dawne ja. Dopóki coś nie rozproszy zaklęcia, rzecz jasna. Dziękuj losowi, że nie ma w pobliżu
Rylda wymachującego tym swoim wielkim mieczem.
Valas, który wciąż stał po pierś w wodzie, rozczapierzył palce, aby podziwiać ich kształt.
- Dziękuję - powiedział na głos.
Spojrzał Pharaunowi w oczy, aby było jasne, że nie chodzi mu o nieobecność fechmistrza, lecz o
obecność maga.
Pharaun kiwnął głową, a potem złożył Quenthel bezczelny ukłon.
- Za twoim pozwoleniem, pani, zacznę studiować potrzebne mi zaklęcia. Potem wyruszę wraz z
Danifae do Zanhoriloch, aby porozmawiać z Oothoon.
68
ROZDZIAA 16
Ryld zadrżał, idąc przez las. Zapadała noc, a wraz z nią powietrze ochłodziło się. Jego piwafwi
było wciąż wilgotne od deszczu, którym nasiąkło poprzedniej nocy, a cały dzień marszu nie wystarczył,
żeby wyschło. Nad jego głową, ponad konarami drzew napierających na niego ze wszystkich stron,
powłoka chmur przerwała się. Niebo miało kolor szarego fioletu, kolor starego siniaka.
Powietrze wokół niego pociemniało, gdy resztki światła słonecznego zgasły, ale po chwili
zauważył, że znów robi się jaśniej. Choć do świtu zostało jeszcze dużo czasu, ciemność ustąpiła
bladoszaremu światłu, które zalewało świat na powierzchni o zmierzchu i świcie. Ryld przystanął z
zakłopotaniem i spojrzał w górę przez plątaninę gałęzi.
Wschodził księżyc w pełni.
Gdy wyjrzał ponad czubki drzew, otoczony srebrzystą poświatą, Ryldowi przestało być nagle
zimno. Poczuł, że rumienią mu się policzki, a krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach. Włoski na
ramionach stanęły mu dęba, jak gdyby właśnie zadrżał, choć jednocześnie czuł się tak, jak gdyby miał
gorączkę.
- Niech Lolth ma mnie w swojej opiece - wyszeptał zduszonym głosem, zerkając nerwowo na ślad
po ukąszeniu na nadgarstku. - Ten smark rzeczywiście mnie zaraził.
Zwiatło księżyca robiło się coraz jaśniejsze, a wraz z nim rósł niepokój fechmistrza. Przed oczyma
latały mu czerwone plamy, w uszach słyszał dudnienie serca. Już teraz czuł, że traci panowanie nad sobą.
Ubranie wydawało mu się ciasne, opinające i ciężkie. Rozchełstał je pod szyją, ledwo opanowując chęć
zerwania go z siebie. Spojrzał dziko w otaczający go las, pragnąc zagłębić się weń i biec, biec, biec... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl