[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chnią morza.
- Mam nadzieję, że zostanie na takiej wysokości -
rzekł Jim, zabierając się do wdziewania pancerza.
Giles i Brian, którzy zrobili to już wcześniej, byli niemal
gotowi do wyjścia na pokład. Teraz obaj pomogli mniej
doświadczonemu przyjacielowi w tej skomplikowanej czyn-
ności. Wkrótce wszyscy trzej, już w zbrojach, wyszli na
pokład, chcąc zobaczyć, jak przebiegają prace nad kon-
struowaniem stanowiska bojowego dla łucznika.
Na dziobie, w miejscu, gdzie łączą się ze sobą obie
burty, Edouard i jego załoga zbudowali zakrytą z trzech
stron i częściowo zadaszoną budę, wysoką na niecałe
dwa metry. Zciany wykonane były z podwójnej warstwy
takich samych desek, jakie posłużyły za trap do wpro-
wadzenia koni. Zostały one powiązane ze sobą, a nie
zbite.
W tak powstałym schronieniu Dafydd mógł swobodnie
stanąć, a na dodatek na specjalnie przygotowanym kołku
powiesić kołczan. Sam miał możliwość celowania korzys-
tając z ośmiu szpar szerokich na dwanaście centymetrów.
Zajął już swoje miejsce, lecz czekał, aż przeciwnicy bardziej
się zbliżą.
Marynarze z nadzieją przyglądali się nadchodzącym
rycerzom. Edouard aż wzdrygnął się na widok herbu
wymalowanego na tarczy Jima, umocowanej do lewego
ramienia. %7łeglarze ze zdziwieniem obserwowali reakcję
kapitana, ale gdy spojrzeli na tarczę, na ich twarzach także
odmalował się strach i zmieszanie.
Jim już otwierał usta, lecz żeglarz ubiegł go:
- Panie! Nie wiedziałem... Czy naprawdę jesteś Smo-
czym Rycerzem?
- Tak i wcale nie spodziewałem się, że mnie rozpoznasz.
- Jestem bardziej Anglikiem niż Francuzem, panie -
odparł Edouard. - Ale nawet jako Francuz też słyszałbym
o twoich dokonaniach. Tam cieszysz się taką samą sławą
jak w Anglii. Jeśli się nie mylę, byłeś już wcześniej na
francuskiej ziemi?
- I to wraz z tymi oto dżentelmenami. Czy o nich także
słyszałeś?
Kapitan popatrzył na tarcze Briana i Gilesa, po czym
przeniósł spojrzenie na Dafydda, który nie uczestniczył
w rozmowie, lecz obserwował wrogi okręt przez strzelnice.
Wreszcie odwrócił się z powrotem do Jima.
- Magu, czuję się zaszczycony, że mogę poznać was
wszystkich.
- Nie nazywaj mnie magiem - powiedział Jim zmę-
czonym głosem. Ileż to już razy musiał to tłumaczyć. -
%7ładen ze mnie mag. Tego określenia powinno się używać
tylko w stosunku do najlepszych, na przykład Carolinusa,
ojego mistrza, czy Merlina, gdyby jeszcze żył. Mów
do mnie po prostu "panie", jak czyniłeś to wcześniej.
- Jak sobie życzysz. Ale doprawdy czuję się zaszczycony
obecnością tak sławnych rycerzy. Daje mi to pewną
nadzieję, że możemy uratować życie.
- Nie spodziewaj się zbyt wiele - przestrzegł go Jim. -
Jesteśmy tylko ludzmi i nie możemy zrobić więcej niż to
możliwe. Niewykluczone, że ten Bloody Boots nas pokona,
tak samo jak zrobiliby to zbrojni, gdyby Secoh nie prze-
mienił się w smoka.
- Właśnie wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy,
że możecie być kimś więcej niż tylko zwykłymi śmiertel-
nikami. Ale czy mam wierzyć, że smoki mogą przemieniać
się w ludzi i odwrotnie, jak wilkołaki? Nigdy o tym nie
słyszałem.
- Same tego nie potrafią - wyjaśnił Smoczy Rycerz. -
A jeśli już mówimy o Secohu, muszę wam powiedzieć, że
odleciał, by sprowadzić na pomoc swych pobratymców.
Bez nich nie wiem, czy sobie poradzimy.
- Na początku nie miałem żadnej nadziei... - zaczął
Edouard, lecz przerwało mu głośne uderzenie, które rozległo
się za jego plecami.
- Widocznie mają tyle bełtów, że mogą je marnować -
skomentował Dafydd, nie odrywając wzroku od zbliżające-
go się statku. - Ja nie mam nawet trzydziestu strzał,
a każda musi zabić jednego z nich, bo pózniej mój łuk nie
zda się już na nic i będę mógł walczyć tylko nożem.
- Czemu więc nie strzelasz? - zapytał kapitan.
Walijczyk bez słowa wskazał na jedną z desek stanowią-
cych jego schronienie. Grot pocisku przebił drewno i wy-
stawał z niego na trzy centymetry. Edouard zaklął na ten
widok.
- I to przez dwie grube deski! Z bliska przejdą na
wylot. Ale dlaczego nie odpowiesz na to, łuczniku?
- Czy nie widzisz, pod jakim kątem wbił się bełt? -
rzekł Dafydd. - Kusznik strzelił w górę. Pocisk wbił się
tak głęboko głównie dzięki szybkości, z jaką opadał. Nie
przeczę jednak, że z bliska bełty nie tylko porozrywają
deski, ale całkiem przez nie przejdą! To niezwykle grozna
broń, choć jednocześnie bardzo nieporęczna. Jeśli zaś chodzi
o to, dlaczego zwlekam: spójrz przez te szpary, żeglarzu.
Cofnął się nieco i Edouard wyjrzał przez prowizoryczną
strzelnicę.
- Tak, ciągle jeszcze są za daleko.
- A więc widzisz - rzekł łucznik. - Z takiej odległości
jestem w stanie trafić każdego z nich, ale nie mogę być
pewny, że go zabiję. A skoro mam tak mało strzał,
zachowam je, aż będę wiedział, że każda osiągnie cel.
Zajmij się prowadzeniam statku, kapitanie, a mnie pozwól
robić to, na czym znam się najlepiej.
Edouard zawstydził się.
- Masz rację. Wybacz mi moją ignorancję, mistrzu łuku.
- Nic nie szkodzi - powiedział Dafydd, nie odwracając
głowy. - Będę strzelał, kiedy uznam to za stosowne.
Kapitan zwrócił się do pozostałych.
- Lepiej schowajmy się, dopóki głos mieć będą łuk
i kusze. Przy tak słabym wietrze nie da się płynąć szybciej,
a zresztą oni i tak byliby szybsi. Ich statek jest większy i ma
więcej żagli, więc płynie prędzej niż nasz.
Było to tak oczywiste, że nikt nie kontynuował tematu.
Jim, Brian, Giles oraz cała załoga usiedli za kabiną,
opierając się plecami o jej wysoką na dziewięćdziesiąt
centymetrów ścianę i stając się w ten sposób niewidoczni
dla kuszników.
Brian zdjął hełm, a przyjaciele poszli w jego ślady. Co
prawda przez cały czas mieli uniesione przyłbice, lecz
znacznie wygodniej było im bez tak ciężkiego nakrycia
głowy.
- A teraz, kapitanie - zaczął mistrz kopii - najwyższy
czas, żebyś nam powiedział o spodziewanej liczbie wrogów,
o ich uzbrojeniu, opancerzeniu i jak zamierzają dokonać
abordażu, jeśli sami ich nie uprzedzimy.
Rozdział 25
Edourad przyglądał mu się, jakby szukając właściwych
słów.
- Na chwilę zapomniałem, kim jesteście, szlachetni
rycerze - rzekł. - Tylko paladyn może proponować
abordaż takiego statku jak ten, posiadającego załogę
kilkakrotnie liczniejszą od naszej.
- Dalej, człowieku! - rzucił ostro Brian. - Odpowia-
daj na moje pytanie.
- Wspominałem już o tym, ale jeśli trzeba, powtórzę.
Sądzę, że na pokładzie mają od dwudziestu do trzydziestu
ludzi, przeważnie Szkotów, tak jak i ich dowódca. On jest
prawdopodobnie jedynym rycerzem pośród nich. Reszta
będzie opancerzona i uzbrojona w rozmaitą zdobyczną broń, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl