[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Starszy, będzie ją podtrzymywał, a wszyscy inni najdą się dokoła, płaczący i
modlący się. Powyżej Matka z Synem w otoczeniu aniołów, a na samym
szczycie Trójca Zwięta i koronacja.
- Ach... jeszcze tyle roboty! Kiedy będzie koniec?
- Tego nikt nie przewidzi. Ojciec ma takie dni, co starczą za miesiące, w rękach
mu się pali robota; zasię przychodzą tygodnie, gdzie go niechęć ogarnia, zda
mu się, że nic nie ta. Trza wtedy pilno nań zważać i kogoś mądrego upraszać,
zdoli, wtedy chce wszystko rzucić i uciekać na koniec świacoby mu te smutki
pędził z głowy, a otuchą krzepił. Jego wielmożnoś%0ń pań Kallimach i jego
wielebność ksiądz Heydek najlepiej to umieją. Wiesz co, uciekajmy; już pózno,
dostalibyśmy oba po uszach, gdyby nas ojciec zastał.
Pogasili z wielką ostrożnością kaganki, przewietrzyli warsztat, by swąd knotów
dymiących nie pozostał w szopie i nie zdradził nazajutrz niedozwolonych
nocnych odwiedzin.
Mijały dni za dniami, podobne do siebie. Mistrz Wit szalał z gniewu o lada
drobnostkę, to znów rad był wszystkim i wszystkiemu, a po godzinie znowu go
złość ogarniała. Im dalej postępowała robota, tym dobre chwile pojawiały się
częściej i trwały dłużej. Jakkolwiek Stwosz nie dowierzał własnym siłom i
talentu swego nie cenił zbytnio, co jest zawsze cechą ludzi genialnych, jednak
musiał widzieć, że dzieło stworzone przez niego jest potężne. To
przeświadczenie równoważyło jego chwiejny, fantastyczny humor.
Obowiązkiem Wawrzusia, jako najmłodszego z uczniów, było sprzątanie
warsztatu po skończonej robocie. Zmiatał wióry i trzaski do kąta, zgarniał je na
wielką płachtę i odnosił na górę do pani majstrowej, na podpałkę w piecu. Miał
także mieszek do odmuchiwania rzezb z kurzu; gotowe zaś obrazy, odwrócone
ku ścianie, jeszcze bywały szmatami okrywane.
Pewnego dnia pod wieczór właśnie był zajęty porządkowaniem, gdy ktoś drzwi
pracowni otworzył i wszedł ksiądz Makary, gwardian bernardynów.
- Laudetur Jesus Christus!
- Na wieki wieków - odpowiedział chłopiec, nieświadomy łaciny, i pocałował
ojca gwardiana w rękę.
- Nie ma nikogo? Oj, szkoda; miałem pilną sprawę, myślałem, że jeszcze
któregoś zastanę.
- Raczcie, wasza przewielebność, mnie dać zlecenie, a ja powtórzę, komu
rozkażecie.
- Niech Jurek abo Krystek... a może Jacuś przyjdzie do klasztoru wolną godziną
rozmówić się ze mną co do jasełek.
- Darujcie, wielebny ojcze, co to takiego?
- Nie wiesz? To są małe drewniane osóbki wyrobione na podobieństwo
Najświętszej Panienki, świętego Józefa, Dzieciątka Jezus w żłóbku; potem
pasterze z darami, wół i osioł do stajenki, wszystko pięknie wyrzezane z drzewa
i farbami powleczone, coby jak najpodobniej wyglądało. Podczas świąt Bożego
Narodzenia ustawia się te figurki w bocznej kaplicy i po nieszporach schodzą
się ludzie przypatrować jasełkom, przy czym braciszkowie nasi kolędują, a
naród uczy się tych pieśni słuchając i potem doma, zamiast bezecnych śpiewek,
grzesznych rozmów i pijaństwa, śpiewają sobie wieczorami o Maryi i Dzieciątku.
Wawrzusiowi aż się oczy zaiskrzyły.
- A to... proszę waszej wielebności... może bym ja..
- Cóż ty?
- Ja bym zdolił zrobić takie osóbki.
- Idzże idz; aniś jeszcze od ziemi nie odrósł; tobie miotła i mieszek do kurzu, a
nie dłuto. Chyba na śmiech ludziom, a nie ku Bożej chwale.
- Czekajcież... pokażę wam coś.
Pobiegł do kącika, gdzie miał złożone swoje narzędzia, i wyciągnął spod
szmatki dwa aniołki w locie, trzymające tkaninę ułożoną w kształcie
baldachimu.
- No to, to rozumiem. Kto takie śliczności urobił, temu jasełka nie dziwne.
Powiedzże mu, niech do mnie przyjdzie w niedzielę, to sobie dokładpie
obliczymy, ilu pasterzy, jacy mają być trzej królowie, jednym słowem, trza się
umówić. Pewno Jacuś, bo go mistrz chwalił raz przede mną.
- E, coby ta czekać niedzieli; ugadajmy se wszystko choćby i dziś - odparł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl