[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tylko błyskawiczne padnięcie na dach uchroniło go od zrzucenia na ziemię. Gdy dotarł na koniec
wagonu, milimetr po milimetrze wysunął głowę za krawędz dachu i spojrzał w dół. Po pomoście dreptał
opatulony po uszy Carlos. Bynajmniej nie zaskoczony jego obecnością Deakin odczołgał się do tyłu, na
czworakach przeszedł na środek wagonu, odwrócił się i wstał. Z najwyższym trudem utrzymując
równowagę, ruszył w kierunku lokomotywy.
Widząc zbliżającą się potężną gałąz sosny, nie wahał się ani chwili. Wiedział, że jeżeli nie zrobi tego
teraz, prawdopodobnie nie zdobędzie się po raz drugi na tak samobójczy krok. %7łeby złagodzić skutki
zderzenia, cofnął się szybko, rozkładając szeroko ręce na wysokości piersi.
Złapał gałąz oburącz i z przerażeniem stwierdził, że jest o wiele cieńsza niż przypuszczał - zmyliła
go gruba warstwa śniegu. Gałąz ugięła się. Desperacko zarzucił na nią nogi i wisząc w ten sposób,
szybował pół metra nad dachem. Zerknął w dół. Nieświadom niczego Carlos mignął mu zaledwie
trzydzieści centymetrów pod plecami i zniknął z widoku.
Deakin opuścił nogi i żłobiąc obcasami podwójny ślad na oblodzonym dachu, spoglądał do tyłu.
Nagle puścił gałąz, wiedząc doskonale, że któryś ze sterczących wentylatorów może mu wypruć
wnętrzności.
Nie doszło do tego, ale w tym ułamku sekundy nie był w stanie docenić swojego szczęścia. Mimo iż
padając starał się trzymać głowę wysoko, upadek na plecy kompletnie go ogłuszył. Paradoksalne, ale
czynnikiem, któremu zawdzięczał życie, okazał się ów zdradziecki lód. Gdyby nie on, na skutek
hamowania Deakin w najlepszym razie straciłby przytomność. Ostateczny rezultat mógł być tylko
jeden - obojętne czy nieprzytomny, czy połamany, zleciałby na pobocze. A tak, znikome tarcie
spowodowało, że zaczął sunąć poślizgiem wzdłuż wagonu. Było prawie pewne, że przy tej szybkości
przeleci za krawędz dachu i spadnie na tor, gdzie spotka go wyrok ostateczny - śmierć.
A jednak kolejny paradoks sprawił, że uratowały go potencjalnie śmiercionośne wentylatory. Bez
namysłu, instynktownie, wyciągnął rękę i złapał za jeden z nich. Odniósł wrażenie, że coś wyrwało mu
prawe ramię z barku, wentylator brutalnie wydarł się z jego uścisku, lecz szybkość, z jaką sunął,
wyraznie się zmniejszyła. Ponownie wyciągnął rękę. Znów przeszył go dojmujący ból, ale teraz już
ślizgał się w tempie nieomal spacerowym. Zobaczył, że zbliża się trzeci i ostatni wentylator. Tym
razem objął go oburącz i zacisnął lewą rękę na prawym nadgarstku. Czuł, że jakaś potężna siła znowu
wyrywa mu prawe ramię, czyżby odrosło mu nowe? Ale trzymał się twardo. Zatoczył szeroki łuk,
wypadając nogami poza dach. Ale trzymał się dalej. Wiedział, że musi coś zrobić, bo siły go
opuszczają. Powoli, zmagając się z bólem, podciągnął się na środek dachu, doczołgał na tył wagonu
i nie tyle zszedł, co spadł na pomost.
Aapczywie chwytając powietrze, siedział tam dobre pięć minut, zgięty w pół, nie mogąc złapać tchu
i czując się jak pierwszy człowiek, który przepłynął Niagarę w beczce. Dokonał oceny rozmiarów strat:
piękna kolekcja połamanych żeber z przodu, tam, gdzie trafiła go gałąz, tyleż samo złamanych żeber na
plecach, po upadku na dach, a do tego prawe ramię połamane w Bóg wie ilu miejscach. Dopiero
gruntowny przegląd ciała pozwolił mu stwierdzić, że kości wciąż ma całe, Wiedział, że przez dłuższy
czas będzie zdrowo posiniaczony i obolały, ale na takie drobiazgi można machnąć ręką, zapomnieć o
nich. Nie wyłączą go z obiegu. Wstał, otworzył tylne drzwi wagonu z prowiantem i wszedł do środka.
Mijając stosy trumien i skrzynie z lekarstwami, przeszedł na przód wagonu, gdzie znajdowały się
dwa małe otwory obserwacyjne i wyjrzał na zewnątrz. Carlos nadal spacerował po pomoście, nie zdając
sobie sprawy, że coś się dzieje. Deakin zdjął barani kożuch, powiesił go w jednym okienku, a drugie
zakrył grubym workiem. Dopiero wtedy zapalił jedną z rzędu lamp naftowych, zwisających z sufitu w
równych odstępach. Zaniepokoił się trochę, widząc na prawej ścianie nieznaczny prześwit między
deskami, przez który ewentualnie światło mogło się wydostać na zewnątrz. Ale zauważyć je mógł tylko
kto§ znajdujÄ…cy siÄ™ po prawej stronie wagonu, a Carlos staÅ‚ z przodu. ZresztÄ… i tak nic na to nie mógÅ‚
poradzić. Przestał więc o tym myśleć i wziął się do roboty.
Za pomocą śrubokręta i dłuta, które przezornie zabrał z kabiny maszynisty, podważył wieko żółtej,
okutej mosiÄ…dzem skrzyni z impregnowanego drewna, oznakowanej stemplem: ZAOPATRZENIE
KORPUSU MEDYCZNEGO ARMII STAN6W ZJEDNOCZONYCH. Wieko odskoczyło z głośnym
trzaskiem, lecz Deakin podszedł do tego niefrasobliwie - wszelkie łajdactwa łatwiej można uprawiać
podczas jazdy niż w trakcie postoju. Stare wagony, zardzewiałe koła i rozklekotane podwozia telepiąc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl