[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szanować zasady Magicznego Rzemiosła, których się nauczyła zaledwie w wieku ośmiu lat.
Większość praw była rozsądna - nakładały zrozumiałe ograniczenia na korzystanie z
niewiarygodnych mocy. Cecily stała się już całkiem dobrą wiedzmą także dzięki temu, że
znakomicie opanowała te reguły. Uważała jednak, że to nie jedyna jej zasługa. Nie
ograniczyła się do wkucia praw na pamięć; zmusiła się, by je zrozumieć. Co innego po prostu
zapamiętać, że czarownicom nie wolno opętać woli ludzi, a co innego naprawdę wiedzieć,
dlaczego nie należy tak postępować i czemu niewłaściwe używanie magii grozi utratą
zarówno mocy, jak i duszy. Ale jednej zasady - najstarszej ze wszystkich - Cecily nie potrafiła
pojąć. Chodziło o to, że  żaden mężczyzna nigdy nie może się dowiedzieć prawdy o
Rzemiośle .
- Musimy podrzucić Grubcia do O'Farrellów - odezwał się nagle tata, który nie
wiedział nic o tym, co stanowiło sens życia jego żony i córki. - I dostać się na lotnisko. W
niespełna godzinę. Jeśli nie zdążymy, nikt nie pojedzie w tym roku do domku na plaży.
Cecily otrząsnęła się z melancholii i zamknęła walizkę. Pora na sabat.
Oczywiście żaden mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, że doroczne wycieczki na
Wybrzeże mają cokolwiek wspólnego z magią. Wszyscy byli przekonani, że to spotkania
 przyjaciółek z koledżu : sześciu kobiet, które dobrze się znały i chciały stworzyć więzi
między swoimi rodzinami. Co roku wynajmowały kilka stojących blisko siebie domków w
Karolinie Północnej i rozdzielały pokoje członkom poszczególnych rodzin. Pierwsze zjazdy
odbyły się, jeszcze zanim Cecily przyszła na świat, więc sześciu mężów zdążyło się
zaprzyjaznić. Często mawiali z entuzjazmem, że ich dzieci  wychowują się razem . Cecily
chętnie darowałaby sobie urocze doświadczenie dorastania w towarzystwie Kathleen Pruitt.
- Mamy sabat w domu - poskarżyła się miesiąc wcześniej, gdy usiłowała namówić
matkę do rezygnacji z wyjazdu na Wybrzeże. Chociaż ten jeden raz. - Czemu nie możemy
spędzić więcej czasu w tym gronie, zamiast jezdzić do wiedzm, z którymi ćwiczyłaś w
koledżu? Tutaj więcej bym się nauczyła.
Matka jednak nawet nie chciała o tym słyszeć. Twierdziła, że niektóre sabaty emanują
szczególną energią, że warto utrzymywać kontakty ze starymi przyjaciółkami i że Cecily jest
zbyt młoda, by zrozumieć. Cecily tłumaczyła, że tydzień w towarzystwie Kathleen Pruitt to
jak pół roku w piekle. Mama oskarżyła ją o dramatyzowanie. Może zrozumiałaby, gdyby
usłyszała o tym, co się stało w ostatnie wakacje, gdy na plaży Kathleen głośno oświadczyła,
że spod kostiumu Cecily zwisa sznurek od tamponu. A przecież wcale nie zwisał. Niestety,
Cecily nigdy nie wydobyła się na to wyznanie. I tak została skazana na Wybrzeże. Po raz
kolejny. Przynajmniej jechała na plażę. Uwielbiała pływać w słońcu i to rekompensowało
nawet najstraszliwsze wakacje. Oczywiście zdarzało się też, że padał deszcz.
- Według prognozy pogody niż jest daleko, gdzieś na południu - oznajmił tata,
zwiększając prędkość wycieraczek w wynajętym aucie. Theo niecierpliwie kopnął w tył
siedzenia mamy.
- A obiecywałaś, że się wykąpię, gdy tylko przyjedziemy. Obiecywałaś!
- Burza na pewno szybko przejdzie - pocieszyła go mama. Theo jednak nie dawał się
uspokoić.
- W taką ulewę nie skorzystamy nawet z jacuzzi!
Cecily spojrzała na kłębiące się ciemne chmury i nagle ogarnęły ją złe przeczucia. Co
może być gorszego niż tydzień w towarzystwie wroga? - pomyślała i natychmiast znalazła
odpowiedz. Utknięcie w jednym domku z wrogiem i marudzącym młodszym bratem. Potem
przypomniała sobie o swoich celach - ignorowaniu Kathleen Pruitt i odrobinie serdeczności
dla Thea, który miał dopiero osiem lat, więc trudno było od niego wymagać zbyt wiele.
- W salonie są piłkarzyki, pamiętasz? - Szturchnęła go w ramię. - W zeszłym roku
mnie nie pobiłeś, ale jesteś już starszy.
- No, spróbuję - westchnął Theo. Jeszcze trochę się krzywił, ale w jego oczach już
pojawiły się iskry. Gra w piłkarzyki z siostrą... to bardzo ekscytująca perspektywa.
Gdy dotarli na miejsce, przyjaciółki matki, nie zważając na burzę, rzuciły się im na
powitanie. Pani Silverberg, pani Giordano - wyglądały zupełnie zwyczajnie w dżinsach i
pastelowych koszulkach polo. Chyba nikt nie odgadłby, jakimi dysponują mocami i czego
uczą swoje córki. Teraz krzyczały radośnie, a deszcz zmiękczał ich daszki z gazet. Wszyscy
zostali wyściskani. Cecily bardzo się starała robić wesołą minę, ale fakt, że potwornie mokła,
nie ułatwiał zadania. Tata zaczął wyciągać walizki z bagażnika. Cecily rozejrzała się czujnie,
czy gdzieś nie czai się Kathleen. Któregoś roku dziewczyna też wybiegła na powitanie - i
rzuciła na bagaż Cecily zaklęcie swędzenia. Mama przez całe dwa dni nie mogła dojść, co się
stało, a Cecily rozdrapała sobie ręce do krwi, przez co nie mogła pływać w oceanie. Tym
razem jednak Kathleen nie pojawiła się na horyzoncie. Cecily z ulgą wytargała ostatnią -
własną - walizkę z bagażnika. Skrzywiła się pod jej ciężarem. Chyba niepotrzebnie brała ten
palnik pod sterylizator. Nagle za rączkę walizki chwyciła czyjaś silna dłoń.
- Pomogę ci, dobrze?
Cecily obejrzała się i zobaczyła najprzystojniejszego faceta świata. Miał blond włosy i
błękitne oczy, tak wyraziste, że przywodziły na myśl sentymentalne porównania ze złotym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl