[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Darryl Granger to gbur i palant, zupełnie nie wart tak wspaniałej
dziewczyny, jak Abby. Dzięki niej skończył prawo, zrobił dyplom, nie dał
jej nic w zamian, a ona jeszcze długo go usprawiedliwiała i nie pozwalała
na żadne krytyczne uwagi na jego temat. Och, Abby.
- Może z początku wydawał się dobrą partią - powiedziała ostrożnie
Bess. - Ale pózniej.
- Nie wysilaj się, Bess. Nie był żadną dobra partią tylko zwykłym
dupkiem! - mruknęła Abby z goryczą.
29
R S
Keeley i Bess wymieniły zdumione spojrzenia. Po raz pierwszy
Abby powiedziała tak dosadnie - ale prawdziwie - o swoim byłym
małżonku. Obie wlepiły w nią wzrok, zaś sprawczyni tego zamieszania
wyglądała tak, jak gdyby sama nie mogła uwierzyć w swoje słowa. Chwilę
pózniej wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem.
Godzinę po tym wydarzeniu Bess leżała już w łóżku. Zmiech, a
potem ciemność, która zapadła w pokoju, kiedy zgasiły światło, pozwoliły
im nieco przełamać rezerwę, z jaką początkowo się traktowały.
Natomiast zetknięcie się ze starymi, niewygodnymi materacami
sprawiło, że poczuły się jak przed piętnastu laty. Zgodnie ze starym
zwyczajem plotkowały teraz w ciemnościach, chichotały i opowiadały o
tym, o czym najłatwiej opowiada się po zgaszeniu światła - o marzeniach,
nadziejach, planach.
Za oknem rozległ się nagle warkot silnika.
- To zabrzmiało jak twój Singer, Abby - parsknęła śmiechem Bess.
Nazywała tak samochód Abby, gdyż wydawał z siebie odgłosy identyczne
z tymi, które wydaje maszyna do szycia. Psuł się zresztą co miesiąc, mniej
więcej o tej samej porze, co wywoływało dosyć jednoznaczne skojarzenia
wśród pań.
- Tak, jedyny w świecie samochód z miesięczną niedyspozycją.
Rozumiałyśmy się jak kobieta z kobietą - zachichotała Abby.
Wkrótce chichoty ucichły, a Bess poczuła, że zwolna ogarnia ją
senność. Cieszyła się, że tu przyjechała, ale czuła się też smutna i przybita.
Przyjemnie było powspominać zabawne wydarzenia, lecz to właśnie za
sprawą tych wspomnień uświadomiła sobie nagle, że przez cały okres
studiów oczekiwała od życia czegoś innego.
30
R S
Zawsze chciała być bliżej swoich przyjaciółek, być bardziej otwarta,
bezpośrednia i spontaniczna; taka jak Keeley i Abby, kiedy ściskały się na
powitanie albo obrzucały poduszkami.
Cóż z tego, skoro czuła się inna, niedopasowana. Była od nich
prawie dwa lata starsza, co oczywiście teraz nie miało żadnego znaczenia,
ale wtedy owszem. Nawet ze stypendium nie mogłaby sobie pozwolić na
studia, więc przez dwa lata pracowała na pełny etat, oszczędzając każdego
centa, aby kiedyś móc pozwolić sobie na coś więcej niż własnoręcznie
uszyte ciuchy, jedzenie z puszek i zabiedzony wygląd.
A przecież kiedy już zaczęła studiować, wcale nie było jej łatwiej.
Keeley i Abby przebierały się na randki, zaś ona zakładała fartuszek
kelnerki i maszerowała do pracy. Nawet po tylu latach te wspomnienia
sprawiały jej przykrość.
I skąd się miał brać ten luz, ta spontaniczność?
Poczuła, że po policzku spływa jej łza. Może nie potrafiła zbliżyć się
do Keeley i Abby, ponieważ zbyt często zazdrościła im tego, że one mają
pieniądze, a ona nie?
I może one potrafiły to wyczuć?
Teraz nie była już o nic zazdrosna. Kupowała ubrania w
ekskluzywnych butikach, jedzenie w dobrych sklepach i nie wyglądała już
na zabiedzoną. %7łyła tak, jak zawsze żyć pragnęła - ale wciąż potrzebowała
czyjejś bliskości, może nawet teraz bardziej niż kiedyś.
Przymknęła powieki.
Ciekawe, jak się miewa mój kot, pomyślała.
31
R S
NIEDZIELA
- Jesteś pewien, że nie chcesz kota syjamskiego, Will? Ma rodowód.
- Nie, Jack. Chcę tego. - Will otworzył drzwi drucianej klatki.
- Ale to nie kot, tylko kotka.
- To żaden problem. - Przynajmniej miał taką nadzieję.
Kilka minut pózniej, kiedy już wyszli na zewnątrz, Will uścisnął rękę
staruszka.
- Dziękuję, Jack. Jestem ci zobowiązany.
Starszy mężczyzna zasłonił dłonią usta, bezskutecznie usiłując ukryć
ziewnięcie.
- Za to, co robisz dla naszych zwierząt, to my jesteśmy ci
zobowiązani - odparł.
Will postawił koszyk z kotem na siedzeniu pasażera, po czym wsiadł
do samochodu i zatrzasnął drzwi.
- Jeszcze raz dziękuję, Jack! - krzyknął przez okno.
- Zawsze do usług, Will. - Starszy pan ziewnął ponownie. - Chociaż
może następnym razem przyjechałbyś trochę pózniej, co? Rany boskie,
szósta rano! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl