[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nimwieku, najwyrazniej sekretarka, podniosła oczy
znad komputera i obdarzyła ją uprzejmym, zawodo-
wymuśmiechem.
- Czymmogę służyć?- spytała.
- Nazywamsię Kiley Sheridan. Jestemumówiona
z panemWinthropem.
- Awięc to pani zdołała przekonać Maxa, żeby
zatrudnił tychuczniów, którychTomnie chciał przy-
jąć! - Patrzyła na nią z ciekawością.
- Tak, to ja - odparła Kiley z wymuszoną we-
sołością.
- Nie złość się, moja droga. - Najwyrazniej kobie-
ta dostrzegła wjej oczach jakiś niepokojący błysk.
- Wszyscy stanowimy tutaj jedną wielką rodzinę, jak
się wkrótce przekonasz. Może i wtykamy nos wnie
swoje sprawy, ale nie ma wtymzłej woli. Przynaj-
mniej na ogół - uściśliła. - Przy okazji, jestemAggie
Brown.
- Moja prawa ręka - uzupełnił Max, wychodząc
z gabinetu. - Dzień dobry, Kiley, - Obdarzył ją
znużonymuśmiechem, na widok którego ścisnęło się
jej serce..- Aggie, zadzwoń do stoiska z kwiatami
i każ imwysłać bukiet do Hastingsa. Leżywszpita-
lu uniwersyteckim, pokój numer 412. Wejdz, Kiley.
- Nie zdawałamsobie sprawy, że praca wdomu
towarowymjest taka niebezpieczna.
- Zwykle nie jest. Usiądz, proszę. - Wskazał jej
głęboki skórzany fotel po drugiej stronie biurka.
- Prawdę mówiąc, po raz pierwszysłyszę, byzłodziej
sklepowydzgnął kogoś nożem.
Patrzyłanajegozmęczoną twarzi czułanieprzepartą
chęć, żebywygładzić muzmarszczki wokół ust, przytu-
lić jego głowę do piersi i ukoić wszystkie zmartwienia.
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
46
Z trudem odsunęła te natrętne myśli. Max Winthrop był
tylkojej pracodawcą i musi otympamiętać.
- Nie widzę wtym żadnegosensu. - Maxprzesunął
niespokojnie palcami po rozwichrzonych włosach.
- Mimo że złodziejesklepowi kradną rokwroktowa-
rówzaprzeszłodwadzieściapięć miliardówdolarów, to
nawet kiedy któregoś z nich złapią, rzadko odsiaduje
więcej niż parę miesięcy. Nie jest to warte ryzyka
noszenia przysobie broni, a co dopiero jej użycia.
- Może wasz złodziej był pod wpływemnarkoty-
ków? - podsunęła.
- Całkiem możliwe - westchnął Max. -Miałem
złe przeczucie już wtedy, kiedyschodyruchome zjadły
tej dziewczynie spódnicę.
- Cotakiego?
- Między piątyma szóstympiętremrąbek bardzo
długiej spódnicy jakiejś studentki dostał się wtryby
schodówruchomych. Aona, zamiast wołać o pomoc,
żeby ktoś z pracownikówje zatrzymał, usiłowała tę
spódnicę wyszarpnąć.
-I co się stało? - spytała Kileyz ciekawością.
- Schodyokazałysię silniejsze. Zdarłyzniejspó-
dnicę.
- Omój Boże. I cota biedaczka zrobiła?
- Dojechała do piętra, podbiegła do najbliższego
stoiska i okryła się pierwszą rzeczą, jaka jej wpadła
wręce. Był to akurat męski szlafrok.
Kileypotrząsnęłagłową zrozbawieniem.
- Jeśli chodzi omnie, najbardziej ekscytującą rze-
cza, jakamnie spotkałapodczas zakupów,
byłonajwyżej pozbycie się pieniędzy.
Wyglądałabycudownie wmęskimszlafroku, myślał
Max. Oczyma wyobrazni widział jej lśniące kasz-
tanowe włosywnieładzie, pełne usta nabrzmiałe od
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
47
pocałunków, rozmarzone brązowe oczy, a porcelano-
we policzki pokryte delikatnymrumieńcem. Była taką
gorącą orędowniczką swoichuczniów, poświęcając się
całą duszą sprawie, która, jak się obawiał, okaże się
beznadziejna. Czyrównie oddana i żarliwa potrafi być
na przykład wmiłości? Czując, jak jego ciało reaguje
na tę myśl, poruszył się niespokojnie wfotelu.
- No i co z moimi uczniami? - spytała, zastanawia-
jąc się, co spowodowało ten nieobecny wyraz jego
twarzy.
- Ach, tak, twoi uczniowie. - Max zmusił się do
skierowania myśli na właściwy tor. - Jaki mamwy-
bór?
- Przyniosłam ci listę sześciu najodpowiedniej-
szych kandydatów- powiedziała ostrożnie. - Wola-
łabym, żebyśmy nie przeprowadzali rozmówkwalifi-
kacyjnych z całą klasą, aby potemwybrać tylko kilka
osób. Całaresztaczułabysię wtedyodrzucona, akażde
z nichażnazbyt często zaznało już tegowżyciu.
- Rozumiem. Zróbmywięc, jak proponujesz. Mo-
że... Dodiabła! Przeztowszystko, cosię tudziś działo,
zapomniałemwziąć pomiary, a do tego część personelu
wychodzi wcześniej, bo musieli być wsklepie od świtu
zpowoduprzygotowywaniawyprzedaży.
- Komu zapomniałeś wziąć pomiary? - spytała
zdumiona Kiley, zaskoczona tą zmianą tematu.
- Nie komu, a czemu - poprawił ją, przeglądając
stos papierów na biurku, spod którego wyciągnął
niewielki notes, po czymwyjął z szuflady centymetr
i wstał.
- Chodz, możemyprzytymporozmawiać o twoich
uczniach. - Wziął ją za ramię i wyprowadził z gabine-
tu. Dotyk jego szorstkich palcówna skórze przed-
ramienia podziałał na nią niczymiskra elektryczna,
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
48
wprawiając w drżenie końcówkijejnerwów. Starała się
jednak nic po sobie nie pokazać.
- Aggie, gdyby ktoś o mnie pytał, to idę mierzyć
sadzonki - powiedział.
- Dobrze - mruknęła Aggie, nie odrywając wzro-
kuodwydrukukomputerowego, którystudiowała.
- No to opowiedz mi o swoimpierwszymkandy-
dacie - zwrócił się do Kiley.
- No cóż... - Próbowała zebrać myśli, podążając
zanimkorytarzem, zdumiona, żemożnapodejmować
decyzje, zajmującsię jednocześnieczymś innym. Było
rzeczą oczywistą, żewłaściciel rozwijającej się sieci
domówhandlowychniemarnował czasu.
- Nie staraj się niczego upiększać. Po prostupodaj
mi fakty.
- Faktymożna zawszezinterpretować takczyina-
czej, stosownie do potrzeb - zaprotestowała. - Aja
chciałabym, żebyś dobrze ocenił moich uczniów.
- Jeśli nie potrafisz nawet ichopisać, to chyba mało
prawdopodobne, nie sądzisz? - spytał sarkastycznie.
- No dobrze. - Kiley odetchnęła głęboko, starając
się wejść wrolę chłodnej i opanowanej kobietyzałat-
wiającej sprawę zawodową. Cały kłopot polegał na
tym, że patrzyła na Maxa bardziej jak na mężczyznę
niż jakna pracodawcę. Wciąż natrętnie wracało doniej
wspomnienie pocałunku.
- AwięcnajpierwChrisPrather. Jest bardzouzdol-
niony matematycznie, a ponadto ma wielki talent
malarski. Ma nadzieję wprzyszłości zdobyć sławę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl