[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zobaczmy, czy uda nam się pozbawić tych
dżentelmenów kilku suwerenów - dodał, podając jej ramię.
Wzięła głęboki, pokrzepiający oddech i podjęła wyzwanie.
- Tak, zróbmy to. Parę dodatkowych suwerenów zawsze
się przyda.
- Och, proszę pozwolić mi zgadnąć - poprosił Adam z
żartobliwym uśmiechem. - Widziała pani coś absolutnie
niezbędnego u modystki, która właśnie otworzyła swój salon
przy Starling Street.
June już miała nieśmiało zbesztać go za taką beztroskę i
oświadczyć, że zamierza przeznaczyć ewentualną wygraną na
szlachetniejszy cel, ale zmieniła zdanie i roześmiała się.
- Jak pan się domyślił? - Obiecała nikomu nie powtarzać
tego, co Gavin Blackmore opowiedział jej o nieszczęściach,
jakie spadły na jego rodzinę, a chociaż zwierzyła się tylko Isabel
i była przekonana o jej dyskrecji, czuła się trochę winna, że
odkryła przed nią bezmiar nieszczęść Bethany.
Ponieważ przy stoliku było ciasno, Adam szarmancko
przeprosił najbliżej siedzącego dżentelmena i zaoferował jego
miejsce June. Młody dandys pogodnie przyjął jej przeprosiny,
jąkając:
- Mo... moje kieszenie i tak nie są dostatecznie głębokie.
120
Siadając, June odwzajemniła czuły uśmiech ojca i
pozdrowiła pozostałych dżentelmenów wdzięcznym ruchem
głowy, po czym spojrzała na męża.
Z kobiecą intuicją domyśliła się, że William wciąż boleśnie
przeżywa to, iż wcześniej tego dnia odtrąciła jego awanse.
Intuicja żony podpowiedziała jej też, że miała rację, domagając
się trwalszego rozwiązania ich problemów niż godzinka czy
dwie miłosnego zapomnienia... nawet jeśli byłoby cudownie.
Na samą myśl o pocałunku Williama poczuła dreszcz
przebiegający po skórze. Jego zręczne dłonie potrafiły ukoić jej
gniew i ból i sprawić, że zapominała o wszystkim prócz
czekającej ją rozkoszy. Obdarzyła Williama czarującym
uśmiechem, w odpowiedzi leniwie uniósł brwi.
Nie dał się zwieść jej pozornej wesołości, w końcu jednak
jego sardoniczna mina złagodniała i uśmiechnął się. Zarumieniła
się uroczo pod jego zmysłowym spojrzeniem, ale sama patrzyła
na niego w taki sposób, że równie dobrze mogłaby powiedzieć;
odpowiedz wciąż brzmi nie.
William zacisnął palce na kartach, które po chwili rzucił na
zielone sukno. Z gardła wydobył mu się cichy, niewesoły
śmiech. Teść, który siedział tuż obok, zerknął na niego pytająco.
William zauważył, że dżentelmeni siedzący przy stole
wymieniają znaczące spojrzenia. Nietrudno było zgadnąć, o
czym myślą.  Czulą się do siebie, chociaż płotka głosi, że on ma
nieślubne dziecko w Devon". Te słowa zdawały się wisieć w
powietrzu.
Patrząc na opanowaną twarz June, William uświadomił
sobie, że ona także zdaje sobie z tego sprawę. Tak się zirytował
na to udawanie, że miał ochotę odepchnąć krzesło i odejść. Ale
przecież żona była tam, gdzie chciał ją widzieć, blisko niego, i
obojgu zależało na tym, by sprawiać wrażenie zgodnej pary.
Dlaczego się martwić, że podstęp zadziałał?
- Mam rozdawać? - zaproponował.
- W co gramy, panowie? - spytała June. - W faraona? W
oczko? Och, daj mi, proszę, trochę drobnych, Williamie. -
121
Postanawiając odgrywać swą rolę do końca, beztrosko
wyciągnęła ku mężowi smukłą białą dłoń.
Adam Townsend, który zajął stanowisko za krzesłem June,
pochylił się nad nieznacznie odsłoniętym mleczno-białym
ramieniem i położył na stole kupkę monet.
- Proszę mi pozwolić... Nalegam, bo wiem, że ta dama
spożytkuje wygraną w słusznej sprawie - wyjaśnił uprzejmie
miotającemu złe spojrzenia przyjacielowi, a zarazem mężowi
June.
- Poszczęściło ci się dziś wieczorem.
- Tak... to prawda... - odparła June, pobrzękując monetami
ukrytymi w rękawiczce. Czuła na sobie badawcze spojrzenie
męża, ale nie odrywała wzroku od nocnego krajobrazu,
przesuwającego się za oknem powozu.
- Nie miałem na myśli twojej wygranej - zauważył
William z lekką ironią. - Prześliznął się wzrokiem po profilu
June, widocznym w księżycowej poświacie. - Chodzi mi o to,
moja droga, że gdybyś flirtowała z Townsendem jeszcze chwilę,
zapewne musiałbym interweniować. Wygląda na to, że
Blackmore ma poważnego rywala.
June pochyliła głowę, ściągnęła rękawiczkę i ciepłe monety
upadły, jedna po drugiej, na jej dłoń.
- Nigdy nie flirtuję, Williamie. Kto jak kto, ale ty
powinieneś o tym wiedzieć. Wyszłam za mąż, zanim
opanowałam tę sztukę. A Gavin Blackmore to twój znajomy.
Jest dla mnie życzliwy i uprzejmy, nic poza tym. Chyba nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl