[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Zarzucimy im na głowy, owiniemy ich, skrępujemy jak mumie, a na koniec na-
sadzimy im worki. . .
 Myśli pan, że nam się uda?
 Jasne. Pistoletów użyjemy tylko w ostateczności. Gaz mógłby zaszkodzić Mar-
kowi.
Alek pokręcił głową, zupełnie nie przekonany do pomysłu.
Omal się nie spóznili. Na korytarz prowadzący do sali operacyjnej dotarli akurat
w momencie, gdy już z przeciwnej strony nadjeżdżał pomału wózek z uśpionym pa-
cjentem o bladej dziecięcej twarzyczce i jasnych włosach. Serce załomotało im w piersi.
Nie ulegało wątpliwości, to był Marek! Jak ważną musiał być dla  Ruatonimu osobą,
świadczył fakt, że konwojował go osobiście sam szef ochroniarzy  Fastryga. Był chy-
439
ba na dobrej bańce i na niezłym cyku, bo prowadził wózek dziwacznym zygzakowatym
kursem i bełkotał coś sam do siebie.
Hippollit Kwass dał znak Alkowi, aby był gotów. . . Zgodnie z planem mieli zacząć
akcję w momencie, gdy wózek z Markiem znajdzie się na linii ostatniego okna koryta-
rza, trzy metry od drzwi sali operacyjnej. Ale wypadki potoczyły się znów w sposób nie
przewidziany przez znakomitego detektywa. Nabuzowany Fastryga nie potrafił wziąć
zakrętu korytarza i rąbnął wózkiem w ścianę. Gwałtowny wstrząs obudził Marka. Usiadł
na łóżku przerażony i na widok kancerowatej, upiornej twarzy Fastrygi chciał uciec, ale
złoczyńca w ostatniej chwili chwycił go wpół i, wierzgającego, rzucił z powrotem na
wózek. Detektyw z Alkiem chcieli doskoczyć z prześcieradłem, lecz w tej samej chwili
pechowo nadjechała gruba salowa ze stosem bielizny do prania i zagrodziła im drogę.
 To brudy dla mnie?  wyrwała bez ceregieli prześcieradło z rąk detektywa i Al-
ka, nim zdążyli zaprotestować i odjechała.
Fastryga próbował uspokoić wrzeszczącego Marka potrząsając nim jak workiem
ziemniaków, a gdy nie pomogło sięgnął po strzykawkę. Zapewne chciał chłopcu za-
aplikować obezwładniający narkotyk.
440
 Ratunku!  krzyknął Marek.
 Stój, ty fastrygowana mordo!  rozległ się nagle chrypliwy, basowy głos.
Jedna żelazna dłoń w czarnych rękawiczkach zacisnęła się na szyi złoczyńcy, a dru-
ga powstrzymała jego rękę ze strzykawką.
Detektyw Kwass i Alek odetchnęli. To Bosmann! Teofil Bosmann! Był w pełni
formy, jakby sobie chciał powetować porażkę w starciu z Dionizym Kiwajłłą. Zdą-
żył w ostatnim momencie. Ale Fastryga nie dawał za wygraną, próbował wyrwać się
z uchwytu natężając wszystkie siły. Jego pokiereszowana kostropata twarz zaczęła przy-
bierać siną barwę, szramy i blizny uwidoczniły się jeszcze szpetniej na jego nabrzmia-
łych policzkach.
Marek patrzył struchlały na to widowisko. Bał się Fastrygi, ale w równym stopniu
przerażał go ten drugi czarnopalcy siłacz, w którym rozpoznał Teofila Bosmanna. Przed
oczyma stanęły mu straszne poczynania tego złoczyńcy, których napatrzył się aż nadto
w czasie pobytu w lochach pod kościołem Zwiętego Jacka.
Nierówna walka szybko zmierzała do końca. Przewaga Bosmanna była oczywista.
Fastryga słabł z każdą sekundą, flaczał, brakowało mu tchu. Z jego zduszonego gardła
441
wydobywał się rozpaczliwy charkot. Bosman z łatwością wyjął mu ze zwiotczałej dłoni
strzykawkę.
 No, to skończmy tę zabawę  powiedział i z widoczną przyjemnością wbił igłę
w lewy pośladek gangstera. Zastrzyk podziałał błyskawicznie. Gangster osunął się nie-
przytomny na podłogę. Bosmann popatrzył na niego ze wstrętem.
 Gotowy!  mruknął do Kwassa i Alka.
 Zabiłeś go!  wybełkotał przerażony detektyw.
Bosmann zaśmiał się rechotliwie.
 Nic mu nie będzie. Prześpi się trochę. Zabić takiego gnoja to byłaby zbyt mała
satysfakcja. Niech żyje w ciągłym strachu, że kiedyś naprawdę z nim skończę. Na razie
mi wystarczy, że skończy z nim Flasz. Po tej kompromitacji na pewno wyrzuci szczura
na bruk. No, chodz, przystojniaczku!  dzwignął nieprzytomnego Fastrygę.  Teraz
ty pojedziesz sobie na operację. Zawsze marzyłeś, żeby zrobić sobie nową gębę 
rechocząc ułożył opryszka na wózku, tuż obok przerażonego Marka, po czym wyjął
z kieszeni płaską buteleczkę z benzyną i zaczął czyścić rękawiczki.
442
 A ty co tak rozdziawiłeś dziób?  zagadnął do wystraszonego chłopca.  No,
nie bój się, chodz, pogłaskam cię!  podniósł łapę w czarnej rękawiczce.
Marek skulił się, nie wytrzymał nerwowo, zeskoczył z wózka i zaczął uciekać co sił
w nogach.
 Stój, dokąd pędzisz, wariacie, oszalałeś?!  krzyknął Alek.  Nie poznajesz
nas? To my, pan Hippollit i ja. . .
I wraz z detektywem rzucił się w pogoń za Markiem.
Teofil Bosmann stał przez chwilę w rozterce, a potem zaklął pod nosem, pchnął
wózek z Fastrygą w stronę sali operacyjnej a sam dołączył do pościgu.
* * *
Zdenerwowany opowieściami Bosmanna stryj Dionizy, stracił ochotę na dalsze po-
pisy, zdjął łyżworolki i ruszył w stronę swojej pracowni; chciał zadzwonić stamtąd do
matki Marka i uzyskać potwierdzenie, że chłopca faktycznie porwano. Bo rzecz wy-
dawała mu się absurdalna. Profesor Albert Flasz, prezes Fundacji, znany kolekcjoner
443
i miłośnik sztuki miałby być gangsterem?! On, który powołał do życia agencję  Mino-
taur właśnie po to, by zwalczać gangsterstwo?!
W połowie drogi, jak zwykle gdy był wzburzony, poczuł wilczy głód i zboczył do
pustej o tej porze jadalni, by zafundować sobie mały posiłek w postaci pięciu ham-
burgerów z automatu. Spałaszował je z apetytem, a po krótkiej (i przegranej) potyczce
z ogarniającą go żarłocznością wpakował jeszcze cztery (!) żetony w brzuch automatu
z ciastkami drożdżowymi z serem i apetyczną posypką. Właśnie gdy na zwolnionych
już obrotach kończył czwartą sztukę i zastanawiał się, czy nie zjeść jeszcze jednej, je-
go senny wzrok padł na ścianę naprzeciwko. Czy mu się zdawało, czy do niechlujnych
bazgrołów dołączył jeszcze jeden wyjątkowo paskudny, nieudolny napis, jakby ktoś
nasmarował go palcem umoczonym w pomidorowym keczupie. Dionizy zaprzysięgły
wróg tego rodzaju artystycznej twórczości na ścianach, jak zresztą w ogóle amatorsz-
czyzny w sztuce, parsknął gniewnie, podszedł bliżej, aby zbadać w imię jakiego hasła
dokonano nowej profanacji ściany. Keczupowy napis był w dużym stopniu zamazany
i jakby przez kogoś umyślnie zatarty, ale Dionizy, jako archiwariusz z zawodu, miał
444
dużą wprawę w odczytywaniu trudnych rękopisów i w kilka minut zdołał odtworzyć
przerażający tekst:
TU PISZE MAREK
PIEGUS.
RATUNKU!
CHC MI ZROBI
DZIUR W GAOWIE
Dalej napis był już całkowicie zamazany i nieczytelny. Zapewne konwojenci zauwa- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl