[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wezmie jej stronÄ™.
Ból w ramieniu nasilał się, bo sir Blaise, napawając
siÄ™ swoim triumfem, skrÄ™ciÅ‚ je mocniej. Mroczna Å›cież­
ka zdawaÅ‚a siÄ™ wirować i koÅ‚ysać przed jej oczami. Do­
szli do nieuczęszczanej części ogrodów. Odwrócił ją
twarzą do siebie, wciąż okrutnie wykręcając jej ramię.
Z pewnoÅ›ciÄ… zamierzaÅ‚ jÄ… zgwaÅ‚cić. Nagle jej przeraże­
nie i ból przeszły w płomienną wściekłość. Nie podda
się pokornie, nie pozwoli mu zniszczyć siebie i Marca.
Z wściekłością zaczęła się wić i wykręcać, deptała mu
po nogach, uderzała wolną ręką.
Złapał jej dłoń i roześmiał się.
- Pamiętaj, moja droga, jak zaczniesz krzyczeć,
twoja kuzynka zaświadczy, że przyszłaś tu dobrowolnie.
Nagle coś sobie przypomniała: szorstki głos Agnes
Barlow, kiedy któregoś popołudnia w kuchni w Fenby
Hall doradzaÅ‚a Nellie Bates, jak ma sobie poradzić z za­
lotnikiem, który zachowuje się zbyt napastliwie. Za nic
nie potrafiłaby powiedzieć, czemu ten sposób miałby być
skuteczny, ale Agnes wydawała się całkiem pewna.
Uniosła kolano i pchnęła z całej siły.
Po jakichś dziesięciu minutach sir Toby zaczął się
niepokoić. To nie do wiary, że zajmowanie się zwykłą
pękniętą podwiązką zabiera szwagierce tyle czasu.
WróciÅ‚ na miejsce, z którego odszedÅ‚, i z ogromnym za­
skoczeniem skonstatował, że jej tam nie ma.
- Niesłychane - mruknął do siebie. I zupełnie do
niej niepodobne. Nie powinna spacerować sama. Gdyby
Marc się o tym dowiedział, wściekłby się. A może Marc
przyszedł po nią? Kiedy się nad tym zastanawiał, jego
wzrok przyciągnęło coś na pół ukrytego pod krzakiem.
Różowe i lśniące, migotało w świetle lampy.
Szybko podszedł i podniósł tę rzecz. Rozleniwienie
opuÅ›ciÅ‚o go natychmiast. Torebka Meg! W każdym ra­
zie wyglądała jak jej torebka. Po jej otwarciu naturalnie
znalazÅ‚ w Å›rodku jedwabnÄ… poÅ„czochÄ™ i pÄ™kniÄ™tÄ… pod­
wiÄ…zkÄ™.
Stał niezdecydowany. W tym momencie zobaczył
coś na ziemi kilka jardów dalej. Z przekleństwem rzucił
siÄ™ w tamtÄ… stronÄ™. Meg mogÅ‚aby upuÅ›cić torebkÄ™ i za­
pomnieć o niej, ale nie zgubiłaby tej bransoletki! Bez
chwili wahania zaczął biec w kierunku boksów.
- Co takiego powiedziaÅ‚a? - UsÅ‚yszawszy informa­
cje Jacka, Marcus pobielał na twarzy. Miał wrażenie, że
ktoś właśnie wydarł mu serce. Rozejrzał się gorączkowo
wokół i spytał drżącym głosem: - Gdzie jest Meg?
- Uspokój się, człowieku! - zalecił Jack. - Jest z To-
bym. On potrafi się o nią zatroszczyć. A poza tym Althea
Hartleigh mówiła, że Winterbourne wyjechał z...
- Hamilton!
Obaj odwrócili się gwałtownie i zobaczyli lady
Hartleigh.
Chwyciła Jacka za rękaw.
- Winterbourne tu jest! PowiedziaÅ‚ pan...? - Zerk­
nęła na twarz Marcusa. - Widzę, że tak. Porozmawiał
przez chwilę z Henriettą Fellowes, a potem wyruszył na
poszukiwanie lady Rutherford i Carltona. Lepiej siÄ™ po­
spieszcie. Ta suka wyglądała tak, jakby właśnie dorwała
się do smakowitej kości.
Marcus zaczÄ…Å‚ biec w kierunku, w którym przed pół­
godziną udali się Toby i Meg. Na myśl, że Winter-
bourne może próbować uprowadzić Meg, zdjęło go
przerażenie. Furia, którÄ… odczuwaÅ‚ w noc poÅ›lubnÄ…, by­
ła niczym w porównaniu z wściekłością i paniką, które
ogarnęły go teraz. Wówczas prawie nie znaÅ‚ Meg. Te­
raz była jego, była kimś najcenniejszym w jego życiu.
Tym razem Winterbourne'a nie uratuje żadna obawa
przed skandalem. Jeśli spróbuje tknąć Meg, Marcus go
zabije!
Jak przez mgłę uświadomił sobie, że Jack biegnie
z nim. ZwolniÅ‚ - byli na skrzyżowaniu dwóch najwiÄ™k­
szych alei i nie miał pojęcia, dokąd się udać.
- Marc, to szaleństwo! - tłumaczył Jack. - Przy To-
bym jest całkiem bezpieczna. Nie zostawiłby jej samej,
wiesz o tym.
Przerwał w pół zdania, kiedy do ich uszu dobiegł
krzyk ulgi.
- DziÄ™ki Bogu! - Toby biegÅ‚ ku nim z drogi prowa­
dzącej przez zagajnik. Po chwili był przy nich, dysząc
ciężko. - Meg zniknęła. PÄ™kÅ‚a jej podwiÄ…zka, wiÄ™c od­
szedłem trochę dalej, żeby mogła ją poprawić. Stanąłem
tuż za zakrętem, wiecie. Po powrocie znalazłem to! -
Pokazał im torebkę i rozpiętą bransoletkę.
Marcus wziÄ…Å‚ obie rzeczy w rÄ™ce i zatrzÄ…sÅ‚ siÄ™ spa­
zmatycznie.
- Winterbourne. Tym razem go zabijÄ™. - Zmiertelny
spokój w jego gÅ‚osie zaskoczyÅ‚ Jacka i Toby'ego bar­
dziej niż wybuch wściekłości.
- Co takiego? - Sir Toby był wstrząśnięty. Znał
Marcusa od dwudziestu lat i jeszcze nigdy nie widział
go w takim stanie. Nie podejrzewał, że szwagier jest
zdolny do tak głębokich uczuć.
- Gdzie byliÅ›cie, Toby? - Marcus zmusiÅ‚ siÄ™ do lo­
gicznego działania. Nie pomoże Meg, kręcąc się w kółko.
- Idzcie za mnÄ….
Meg porzÄ…dnie uderzyÅ‚a napastnika kolanem i w naj­
wyższym stopniu zdumiona patrzyła, co się dzieje.
Winterbourne puścił ją natychmiast, brutalna siła
znikła bez śladu. Zgiął się wpół z chrapliwym jękiem
i padł na ziemię, trzęsąc się, niemal szlochając z bólu.
Przypomniały jej się słowa Agnes:  To go uspokoi
i da ci czas na ucieczkÄ™".
Na oślep rzuciła się przed siebie. Nie miała pojęcia,
dokąd biegnie, wiedziała jednak, że tu zostać nie może.
Chciała Marca... jego ramion wokół niej, ciepłych
i bezpiecznych, odpÄ™dzajÄ…cych strachy. ZdążyÅ‚a prze­
biec najwyżej tuzin kroków, kiedy wpadła na ścianę.
Solidną ścianę o ramionach, które objęły ją mocno,
i o głosie, który łamał się, mówiąc:
- Meg! Och, dzięki Bogu! Nic ci nie jest?
Nigdy nie czuła się bezpieczniejsza. Jack i Toby byli
tu również, poklepywali ją po ramionach i uspokajali.
Z początku Marc miał wrażenie, że nic się nie liczy
poza tym, że Meg znajduje siÄ™ w jego objÄ™ciach, najwi­
doczniej cała i zdrowa. Mocno przytulił ją do siebie
i przycisnął policzek do jej włosów, kiedy do niego
przylgnęła. Głaskał ją delikatnie, kojąco, aż poczuł, jak
drżenie ustaje, a Meg się odpręża. Wówczas zerknął na
Winterbourne'a, który wciąż zwijał się z bólu na ziemi.
- Popilnuj Meg, Jack. Muszę coś załatwić. - Marc
delikatnie pchnął ją w jego objęcia. - Zostań z Jackiem,
kochanie. - Spojrzał na przyjaciela. - Postaraj się, żeby
nie patrzyła.
Energicznie podszedł do ledwie dyszącego Winter-
bourne'a.
- Wstawaj, tchórzu! - warknÄ…Å‚. - Tym razem dosta­
niesz, na co zasługujesz.
Winterbourne nie poruszył się.
Marcus odczekaÅ‚ chwilÄ™, po czym powiedziaÅ‚ z gry­
zÄ…cym sarkazmem:
- Toby, idz do wozniców i pożycz bat. JeÅ›li ktokol­
wiek spyta, na co ci on, możesz wyjaÅ›nić, z pozdrowie­
niami ode mnie, że muszę wychłostać Winterbourne'a,
który jest zbyt wielkim tchórzem, by wstać i zmierzyć
się ze mną jak mężczyzna. Starcza mu odwagi tylko na
to, by atakować kobietę!
Sir Blaise wstaÅ‚ chwiejnie, trzymajÄ…c siÄ™ za przyro­
dzenie.
- Pomyśl... skandal - wydyszał.
- Twój skandal - odparÅ‚ Marcus. - Mam wystarcza­
jÄ…co dużo Å›wiadków, nie wyÅ‚Ä…czajÄ…c lady Hartleigh, któ­
rzy potwierdzą, że zaatakowałeś moją żonę! A jeśli
spróbujesz puÅ›cić parÄ™ z ust, nie pozostanie mi nic in­
nego jak wpakować ci kulę w łeb! Jestem przekonany,
że zarówno prawo, jak i społeczeństwo będą po mojej
stronie. Możesz to przekazać Henrietcie Fellowes z po­
zdrowieniami ode mnie. - Odczekał chwilę, czerpiąc
okrutną satysfakcję z bólu Winterbourne'a. - Jeśli masz
przy sobie flaszeczkÄ™, Toby, daj mu Å‚yknąć. Zawsze mo­
żesz powiedzieć służącej, żeby ją wygotowała, zanim
użyjesz jej ponownie. Albo kupię ci nową.
Toby posÅ‚uchaÅ‚ i Winterbourne z wdziÄ™cznoÅ›ciÄ… na­
piÅ‚ siÄ™ brandy. OchÅ‚onÄ…wszy nieco, rozejrzaÅ‚ siÄ™ niepew­
nie wokół. Cała jego ogłada znikła. Spojrzał na flaszkę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl