[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chwili gdy zbliżałyśmy się już do wsi.
- Pomoże mi, jeżeli zaistnieje taka życiowa konieczność.
- A jak ona się dowie, czy taka konieczność zaszła, czy nie?
- Dowie się. - Uśmiechnęłam się. - A przynajmniej bardzo chciałabym na to
liczyć...
ROZDZIAA TRZYNASTY
Senny półmrok stajni znudził się Smołce szybko, więc nie zastanawiając się
zbytnio, wykopała drzwi boksu i poszła paść się siołem. Po krótkiej chwili szczypania
zakurzonej trawy na poboczu, gałęzi drzew i puchowej pierzyny, wywieszonej na płocie
do suszenia (to, co początkowo wzięłyśmy za krążący po okolicy puch z topoli, okazało
się puchem z gęsi), w krzakach za wsią kobyła natrafiła na zdechłego psa i z apetytem
nim zagryzła, po czym wytarzała się w resztkach, od kopyt po grzywę przesiąkając
odorem nieświeżego trupa.
Na mój widok radośnie ruszyła na spotkanie i bardzo się zdziwiła, gdy
odskoczyłam od niej, sypiąc przekleństwami i równocześnie zaciskając nos. Nie
zaryzykowałam powrotu z nią do wsi - kto wie co jeszcze zdążyła nabroić, a przesądni
chłopi naprawdę mogliby obrzucić nas kamieniami. Obeszłam psotnicę od nawietrznej,
złapałam za uzdę i na wyciągniętej ręce powlokłam do widniejącego niedaleko jeziora. W
tym czasie Orsana udała się do gospody po nasze rzeczy.
Do jeziora Smołka podeszła bardzo sceptycznie i mimo twardego, równego dna
kategorycznie odmówiła włażenia do wody dalej niż po brzuch, prawdopodobnie
pamiętając podstępne oczka na mokradłach. Raz i drugi plusnęłam na nią wodą, na co
kobyła obraziła się wprost śmiertelnie - zaczęła parskać, po czym otrząsnęła się, wybrała
dogodny moment i pchnęła mnie pyskiem w plecy, zwalając z nóg. Zanurzyłam się z
głową, co niespecjalnie mnie zmartwiło - woda była wyjątkowo czysta, chociaż
wiosennie chłodna i trzezwiąca.
W czasie gdy my wygłupiałyśmy się pluskaniem na siebie i gonitwami po
płyciznie, wróciła chichocząca Orsana i opowiedziała, że karczmarz próbował złapać
uciekającą Smolkę, a teraz siedzi na dachu i tuli się do komina, podczas gdy wynajęty
stolarz pilnie robi nową drabinę, bo stara sięga tylko do rynny, a biedaczysko odmawia
złażenia po śliskich dachówkach. I ma na temat mojej kobyłki wcale nie tak dobre zdanie
jak przedtem.
Skorzystałyśmy z okazji i wyprałyśmy ubrania, które rozwiesiłyśmy do
wyschnięcia na krzakach, i w oczekiwaniu na powyższe przez chwilę opalałyśmy się na
brzegu. Do wieczora było jeszcze daleko, ale słoneczko już zaczynało spoglądać w dół,
tak że ponowne spieczenie się mi nie groziło.
W pobliżu jakiś wymięty dziadek ciągnął sieci - wychodziło mu to nie najlepiej z
tej racji, że bardziej interesował się dwiema na wpół nagimi pannami niżeli połowem
jako takim. Ja leżałam na plecach, z oczami zasłoniętymi ręką, Orsana nadal nie mogła
uwierzyć w swoje szczęście i siedząc, podziwiała miecz. Wijący się po klindze
grawerunek lśnił w słońcu jak wężowa łuska.
- Jak myślisz, jest zaczarowany?
- Bardzo możliwe, ale nie jestem w stanie dokładnie określić w jaki sposób. Elfy
nie nakładają zaklęć na gotową klingę, a wplatają je na etapie kucia. Zwykle są to
zaklęcia wytrzymałości, samoostrzenia i skuteczności przeciwko nieumarłym.
- To by było miłe. - Najemniczka schowała nowy nabytek do pochwy i poszła
sprawdzić ubrania. - Chyba wyschły.
Ku wyraznemu rozczarowaniu dziadka odziałyśmy się. Wyglądało na to, że udało
mu się utopić sieć, co zarejestrował wyjątkowo poniewczasie i teraz desperacko grzebał
w wodzie kijem.
- No to pozostał tylko koń. - Orsana wlazła na Smołkę za moimi plecami. Czarna
kobyłka tylko westchnęła i udała, że pod podwójnym ciężarem zaraz padnie, gdzie stoi. -
W najgorszym razie sprzedam pas z nożami, nie ma ich w obowiązkowym ekwipunku.
- Hm, chyba jednak trochę szkoda. - Rzuciłam krótkie spojrzenie na zdobione
rubinami rękojeści. - Z koniem można poczekać, jeśli przez dwa tygodnie nie trafi nam
się jakaś okazja do zarobku, to sprzedasz noże i kupisz wierzchowca przed samym
turniejem.
Decydujące okazało się zdanie Smołki, której nikt nie zapytał. Gdybym nie
widziała tego na własne oczy, nigdy bym nie uwierzyła, że ta parszywka może zrobić
naraz parę szpagatów - przednimi i tylnymi nogami. Paskudna kobyła ze złośliwym
wyrazem pyska obejrzała się na zszokowane pasażerki:  Wypchajcie się sianem i idzcie
na piechotę! .
Podzieliłyśmy się z wredotą naszą szczerą opinią o leniwych oraz bezmózgich
bydlętach i wylazłyśmy z siodła. Smołka jak gdyby nigdy nic po pajęczemu pozbierała
wyciągnięte kończyny i wstała.
- Gdy kupię konia - burknęła Orsana - będzie to koń, a nie klaun - akrobata z
wędrownego cyrku.
- Za to jest bardzo zwinna - wystąpiłam w obronie Smołki. - No, jaki jeszcze koń
zgodzi się wiezć cię po zboczu górskim czy po wzgórkach na mokradłach? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl