[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nych w ¿ebraków kompanii, po onych ³axniach, kêdy ich w pi¹tki jedynie z ¯ydami ju¿ tylko
wpuszczaj¹. A niech która z ich kobiet - przypominaj¹ wreszcie - w kapelusz przystroiæ siê
zechce na miasto, za kurwê j¹ okrzykn¹ i zapisz¹ na ratuszu.
Dziewka tak siê zas³ucha³a w te igrców ¿ale i utyski, ¿e siê miêdzy nich do sto³u przysiad³a
i na ka¿dego, kto tylko zagada, przenosi oczy zdziwione; a sapie za wszystkich, którzy milcz¹.
To kobiety wspó³czuj¹ce zas³uchanie budzi, jak to zwykle, ambit Sród ludzi. I przerzuca go
zarazem na rzeczy najbli¿sze. P³aciæ chc¹ dziewce i za jej poczêstunek, o darmochy nie stoj¹
- ju¿ nawet do sakiew dumnie siêgaj¹... ¯ycie cz³ecze w ogóle ma³o warte, zaS ich dola wa-
gancka jest ju¿ ca³kiem psia!... Koniec koñców p³aciæ chc¹. Ale dziewka tylko zamacha go-
³ymi ramionami: ostatnia kru¿a z dobrawoli by³a - niech im wszystkim na zdrowie pójdzie.
,,Bo co?! nie wolno? - pyta z ambitem i ona.  Pewnie, ¿e wolno. Wiêc dadz¹ pokój.
¯acy tylko nie pochwalaj¹ tej ugody. M³odsze bo serca uporczywsze w wdziêcznoSci, osobli-
wie za trochê kobiecego serca w u¿aleniu siê nad ich dol¹. A ¿e od mnichów i klerków na-
uczyli siê ¿acy za dary doczesne p³aciæ dobrem duchowym, wiêc któryS z nich wiersz na
dziewczynê zdzia³a³. A pochwalony przez kamratów, ustawia siê przed ni¹ i wyg³asza jej ten
wiersz ustami i d³oni¹:
83
Ave formosissima gemma preciosa!
Blanciflor et Helena! Venus generosa!...
Dziewka, nie oSwiecona wcale, nie stoi o chwalbê, wiêc przy pierwszych zaraz s³owach po-
klepie ¿aka dobrotliwie po gêbie. ¯ak zmiesza³ siê, zmyli³ oracjê i by podziêka kobiecie za-
Swiadczon¹ by³a, cmokn¹³ dziewkê w ³apê. Przera¿ona tym respektowaniem, sp³onie za pi-
woniê. (Wystarczy³oby ¿akowi poklepaæ j¹ w zamian gdzie ni¿ej.) Lecz to jakby wêz³em
ostatnim zwi¹za³o j¹ z wagantami. Rozk³ada siê oto na stole go³ych ramion splotem, pcha siê
w niego twarz¹ i piersi¹, i wybucha p³aczem tak rzewnym, ¿e Sciszy³o siê nagle w izbie.
 Wszystko na was w ¿yciu nastaje!... Moje wy ch³opcy poniewierane przez ludzi!... A prze-
cie wyczekuj¹ was ludzie po grodach jak tej rosy niebieskiej. Bo Swiata wy przecie rosa, gro-
dów ucieszyciele! MoiSciewy!...
I szlocha ju¿ hucznie na waganck¹ gospodê ca³¹: op³akuje dolê igrców sztuk wszystkich.
Wagantom chyba tkliwie uczyni³o siê w tej chwili, bo ten i owy pogwizduje sobie na rezon,
stroszy w¹sa. Mo¿e i z tego powodu, ¿e nieco serca kobiecego poczu³ na sobie ka¿dy z nich,
a wtedy pyszniæ siê zwyk³a natura mêska.
Tymczasem okno gospody dziwnie naSwietlaæ siê poczyna po nocy g³êbokiej. Zda siê mrze
j¹ te szyby w o³owiu jak o Swicie: zrazu b³awym, na po³y zielonym jaSnieniem barw w³a-
snych, zanim coraz to wyraxniejszy m blaskiem ³uny nie rozp³onie pod oknem i ny¿a ca³a.
CoS jak chmury przegania za szybami, a po Scianach piwnicy pomykaj¹ co chwila cienie
zwiewne.
 Gore! - wrzaSnie dziewka, przerywaj¹c nagle swe zawodzenia.
I zerwawszy siê z ³awy, ¿egna siê kilkakrotnie, jakby na ulgê, ¿e po¿ar to nie w gospodzie,
a daleko na mieScie.
Rozchwia³y siê ryba³ty na ³awach w poszeptach gwa³townych: prawdê zatem p³atnerz powia-
da³. A prawda jego wiêksza mo¿e, nixli mniema³: srogi bo ogieñ bucha tam, w grodzie, skoro
a¿ tu, po ciemnych Scianach piwnicy, przewiewaæ poczynaj¹ czerwone cienie grozy - gdy z ci-
szy ulic dolatuj¹ g³osy rogów na trwogê niczym psów zawycia po oddalach.
 Gore - zawtórz¹ chórem.
Niejeden z nich otrz¹sa siê ju¿ w sobie lub bior¹c g³êboki oddech w piersi, krzepi siê nazbyt
widocznie, spozieraj¹c zarazem na rycerza niczym ptak na wê¿a. Bo jakby na nich tu wszyst-
kich poczê³o mrugaæ to krwawe oko ³uny:  Ch³opcy, pora na was!
Tak te¿ pojê³a to wezwanie i dziewka rozwra¿liwiona p³aczem, bo tym gwa³towniej zaszlo-
cha w stronê rycerzy:
 A wy, panowie, jeszcze na rzex ci¹gniecie  to-to - na zatracenie!
 Nie p³acz: narodzisz lepszych! - pociesza j¹ rycerz od sto³u gromko i weselnie.
Ten bo z niezm¹con¹ pogod¹ oczekiwa³ na ochotników akcesy, spozieraj¹c na wagantów jak
na taneczniki opiesza³e. Wiedzia³: gdzie oSwieceni gromadzie przewodz¹, tam decyzja d³ugo
w g³owach siê sma¿y. Ale potem rzecz ca³a z miejsca za to rusza w pojêtnoSci gromady;
musztry niewiele tu trzeba.  No, ch³opcy... - chcia³ by³ coS rzec. Rykiem zaszlochu przerwie
mu z miejsca dziewczyna.
A lepszego dobosza na  marsz!-marsz! nie znalaz³by a rycerz sam. Jako ¿e w³aSnie te md³e
spazmy kobiece jurnym ju¿ zaciêciem siê uderzaj¹ do g³owy wagantom.  Cichoj! - uspoka-
jaæ racz¹ tkliwoSæ oddanego serca. A w tym ³askawym poczuciu wiêkszej krzepkoSci serca
swego krzepi¹ siê wraz i ramion moc¹ - za jej to w³aSnie p³aczu przyczyn¹! I bodaj ¿e dla
84
wiêkszych jeszcze rzewnoSci kobiety: znaj nasz¹ naturê mêsk¹.  Cichoj!... Co chmurniejszy
z mich ju¿ kó³ w mySlach chwyta³ i wbija³ go jakby w brzuch jednemu bodaj tylko z tych
znienawidzonych zbirów. I tak oto rozdyma ju¿ im nozdrza zalot krwi... A kobieta p³acze.
Zawodzi, tym bardziej ¿e postaci obu panów w ny¿y okiennej ciemniej¹ dziwnie groxnie w tej
¿arzy na szybach - a¿ stan¹ pod blask ³uny za dwa pos¹gi czarne w surowych obrysach swych
zbroiæ. I, zda siê, ju¿ tylko tym gestem d³oni pancernych powiadaj¹ do siê, ¿e on pop³och
po¿aru w mieScie nadarza w³aSnie chwilê dobr¹ na przebicie siê przez zbiry a stra¿e i wywa-
lenie bramy grodzkiej.
Jako¿, za rogów wyciem na trwogê, ju¿ i bêbnów alarmy zawarcza³y po basztach - na  gore ,
na ratunek!
On rycerz wielki, który dotychczas milcza³ wci¹¿ na ³awie, a i potem wobec p³atnerza roboty
- zwraca siê wreszcie ku wagantom z otwart¹ ju¿ przy³bic¹. Obie rêce wspar³ na krzy¿owym
jelcu - rzec coS pragnie. Przycichn¹ - korna i dziwnie ¿a³oSliwa trzoda przed ogromem tej
zbroi, pawê¿y i miecza.
 Za dnia na rynku - us³ysz¹ wreszcie - zastawi³em sob¹ któregoS tu z was, ¿e siê wolnym
ptakiem obwo³a³ i prawdê poety mówiæ ludziom mniema³. Ledwiem kilka ulic z nim prze-
szed³, pozna³em, jaka to prawda poety. Tu zaS le¿¹c na ³awie, ws³uchiwa³em siê uwa¿nie
w sumienia wasze. Wiem teraz, jaka jest i wolnoSæ wasza, igrce... Na goSciñcach cygañstwa
mo¿e i wolne, w spo³ecznoSci ludzkiej wy gorzej ni¿ niewolniki, bo gdy tamtych chlebem
i biczem jarzmiono, was tylko aplauzami na rynku.
Zerw¹ siê na te s³owa ¿onglerzy z ³aw. Z umys³u miêkkim, bo tak bardzo wzgardliwym ge-
stem d³oni odchyli rycerz od siebie to ¿onglerów oburzenie.
 Nie ¿elazo wy, wierê, które w ogieñ rzucone byæ chce ku skrzepieniu w ¿yw¹ stal. Ostawaj-
cie¿ tedy z Bogiem. Ja st¹d precz odchodzê - pewnie w zbirów ³apy. JeSli, za sztuki samej
pohañbieniem w tym grodzie, i rycerskiego ducha na rynku tego miasta Pod prêgierz wysta-
wi¹, przyjdxcie popatrzeæ - piewce bohaterów!
 Tego nam, panie, nie zadasz! - doskoczy do niego goliard jakby z pogroz¹ gromady ca³ej.
 Jako ¿ywo, czyniê to. Wiem¿e: wy niczemu, co jest nad dol¹ wasz¹, pomocnej rêki u¿yczyæ
nie zdo³acie - w niedo³êstwie tych r¹czek waszych, miêkkich i Sliskich od samolubstwa!...
W tej¿e chwili zakot³owa³, siê przed nim wrzaskliwy zamêt ramion i g³Ã³w. ¯aki to przede
wszystkim ruszy³y nañ z miejsca.  To jest obraza m³odzie¿y! - uchwalaj¹ miêdzy sob¹ w tym
krzyku opêtanym. Za ¿aków natarciem psy kuglców zerw¹ siê spod ³aw z ujadaniem wScie-
k³ym - jakby za obrazê swych panów. Tym tumultem podjuszony podejmie siê na zadnie ³apy
niedxwiedx u pieca. I rycz¹c jak ten smok w jamie, wali wprost w to k³êbowisko ludzkie. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl