[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że gdy skończy się jego praca na polu, porozmawia o tym z ojcem.
Niedługo potem do miejsca, w którym pracowaliśmy przyszedł Gr-gr-gr i syn
opowiedział mu o mojej propozycji. Jednak stary pan najwyrazniej nie był w dobrym
humorze, gdyż odepchnął młodzieńca, a mnie poinformował, iż jest przekonany, że
skłamałem i w rzeczywistości jestem jednym z ludzi Hooji.
 W związku z tym  zakończył  zabijemy cię natychmiast po tym, jak skończysz
prace przy melonach. Pośpiesz się więc.
I rzeczywiście się pospieszyłem. Z zapałem wziąłem się za pielęgnacje chwastów,
które rosły między melonami  tam, gdzie wyrastał jeden niewielki i chory, sadziłem
dwa zdrowe. Gdy znajdowałem jakieś szczególnie obiecujące chwasty, rosnące poza
moim polem melonów, natychmiast starannie je wykopywałem i przesadzałem.
Wydawało się, iż nikt nie zauważy mojej przewrotności. Zawsze widziano mnie pilnie
pracującego na zagonie melonów, a ponieważ czas jest dla mieszkańców Pellucidaru
pojęciem zupełnie nieznanym  nawet dla ludzi, a tym bardziej dla gatunków niższych
 mógłbym dzięki temu fortelowi żyć jeszcze bardzo długo, gdyby nie zdarzyło się coś,
co na zawsze uwolniło mnie od grządek z melonami.
Rozdział IX
Pojawiają się ludzie Hooji
Zbudowałem sobie z kamieni i darni niewielkie schronienie, gdzie mogłem się
wczołgać i spać, nie zwracając uwagi na nieustanny upał i promienie stojącego w zenicie
słońca. Zawsze, gdy byłem głodny lub zmęczony, udawałem się do mojej niewielkiej
chatki.
Moi ciemiężyciele nigdy nie wyrazili co do niej najmniejszych zastrzeżeń. Prawdę
mówiąc, byli dla mnie bardzo dobrzy, nie pamiętam również żadnego zdarzenia
świadczącego o tym, że pozostawieni samym sobie, są czymś innym niż istotami
prostymi i uprzejmymi. Ich budzące strach rozmiary, ogromna siła, potężne kły
i przerażający wygląd są cechami niezbędnymi, by pomyślnie radzić sobie w ciągłej
walce o przetrwanie. I rzeczywiście potrafią, jeżeli zmusza ich do tego konieczność,
robić z tych atrybutów właściwy użytek. Jedyne mięso, jakie spożywają, pochodzi
ze zwierząt roślinożernych i ptaków. W czasie polowań na ogromnego maga jeden
mężczyzna, uzbrojony tylko w linę z łyka, potrafi złapać i zabić największego byka ze
stada.
No więc, jak to właśnie powiedziałem, posiadałem na skraju pola melonów niewielki
szałas. Gdy pewnego razu odpoczywałem w nim po pracy, usłyszałem wielki zgiełk,
dobiegający od strony odległej o ćwierć mili wioski.
Chwilę pózniej na pole przybiegł mężczyzna, krzycząc coś w podnieceniu. Wyszedłem
z szałasu, by się dowiedzieć co jest przyczyną tego zamieszania, gdyż monotonne życie
na polu melonów sprawiło, iż rozbudziła się we mnie ciekawość, cecha, od której zwykle
jestem zadziwiająco wolny.
Inni robotnicy również pobiegli na spotkanie posłańca, który szybko pozbył się
ciężaru niesionych wiadomości i równie szybko zawrócił i pospieszył z powrotem do
wioski. W biegu stworzenia te często posługują się wszystkimi czterema kończynami.
68
Przeskakują w ten sposób nad przeszkodami, które powstrzymałyby normalnego
człowieka, a na równym terenie osiągają prędkości, które konia pełnej krwi mogłyby
wpędzić w kompleksy. Sytuacja, w jakiej się wtedy znalazłem była rezultatem tego
zwyczaju  zanim zdołałem w pełni zrozumieć sens przyniesionych wiadomości,
byłem sam i patrzyłem, jak ci, którzy ze mną przed chwilą pracowali pędzą w stronę
wioski.
Z opowieści posłańca wynikało, że dwóch ludzi Gr-gr-gr, wracając spokojnie
z polowania na maga, zostało osaczonych przez pół tuzina rzezimieszków Hooji. Obaj
wrócili do swej wioski bez jednego zadrapania, a z pół tuzina bandytów tylko jeden
zdołał ujść, by zameldować o wyniku walki swemu wodzowi. Teraz Hooja przybył, by
ukarać Gr-gr-gr i jego współplemieńców. Obawiałem się, że nawet ich ogromna siła
niewiele pomoże w konfrontacji z bardzo liczną bandą, uzbrojoną w długie lance, noże
oraz łuki i strzały, których wyrabiania Hooja nauczył się ode mnie.
Gdy się odwróciłem, by wyruszyć ku skrajowi płaskowyżu, do mych uszu bardzo
wyraznie dobiegły odgłosy bitwy  ochrypłe okrzyki atakujących ludzi, mieszające się
z pół-zwierzęcymi rykami i warczeniem obrońców.
Czy skorzystałem z nadarzającej się okazji ucieczki?
Nie. Zamiast tego, skuszony bitewnym zgiełkiem, a także ulegając pragnieniu zadania
ciosu, choćby słabego, znienawidzonemu Hooji okręciłem się na piętach i pobiegłem
wprost ku wiosce.
Gdy dotarłem na miejsce moim oczom przedstawił się widok zaiste zdumiewający,
gdyż plemię Gr-gr-gr posługiwało się najbardziej unikalną i zadziwiającą metodą walki,
jaką zdarzyło mi się kiedykolwiek oglądać. Na samej krawędzi skały, ustawieni rzędem,
stali najsilniejsi wojownicy i tacy, którzy najlepiej rzucali liną. Kilka stóp za ich plecami
reszta mężczyzn, z wyjątkiem może dwudziestu, tworzyła drugi rząd. Jeszcze dalej
z tyłu stały kobiety i dzieci, zebrane w grupę, chronioną przez pozostałych wojowników
i wszystkich starców.
Mnie jednak najbardziej interesowały poczynania dwóch pierwszych linii. Wielka
horda Sagothów i dzikich jaskiniowców  siły Hooji wspinała się po stromej ścianie
skalnej ze zręcznością niewiele ustępującą tej, jaką zademonstrowali myśliwi, którzy
mnie schwytali.
Atakujący zatrzymywali się od czasu do czasu, gdy jakiś występ skalny dawał
im możliwość pewniejszego oparcia stóp, by ciskać włócznie i strzelać z łuków do
znajdujących się nad nimi obrońców. Podczas całej bitwy obie strony zasypywały się
wzajemnie wyzwiskami i obelgami  oczywiście ludzie przewyższali broniących się
ordynarnością.
Pierwsza linia obrony nie posiadała żadnej broni poza długimi, zakończonymi
pętlą linami. Gdy któryś z wrogów znalazł się w ich zasięgu, pętla nieomylnie spadała
69
i zaciskała się wokół niego, a następnie podciągano go, rzucającego się i wierzgającego,
na szczyt wzgórza. Chyba że, jak to się od czasu do czasu zdarzało, schwytany był na tyle
szybki, by wyciągnąć nóż i przeciąć linę. W takim przypadku zwykle spadał jak kamień
w dół, na spotkanie śmierci niechybnej, jak ta, która oczekiwała go na szczycie.
Z tych napastników, którzy zostali podciągnięci dostatecznie wysoko, by znalezć
się w zasięgu potężnych łap obrońców zdzierano pętle i natychmiast przerzucano ich
ku drugiej linii, gdzie byli chwytani i w bardzo prosty sposób, przez jedno, potężne
zaciśnięcie kłów na karkach, zabijani.
Jednak strzały napastników zbierały znacznie obfitsze żniwo niż liny obrońców
i przewidywałem, że zwycięstwo sił Hooji jest tylko kwestią czasu, chyba że plemię Gr-
gr-gr zmieni swoją taktykę lub też jaskiniowcy zmęczą się bitwą.
Gr-gr-gr stał w środku pierwszej linii. Wszędzie wokół leżały kamienie i fragmenty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl