[ Pobierz całość w formacie PDF ]

polem ozimej pszenicy. Skute lodem pole przecinała rdzawa gruntowa droga. Eva podążyła
jej śladem do wysokiego wiejskiego domu w opłakanym stanie. Wśliznęła się do środka przez
okno na poddaszu i wylądowała na podłodze, w chłodnym półmroku. Drobinki kurzu
koziołkowały w skośnych snopach światła słonecznego padających pomiędzy kufry podróżne
i stosy tekturowych pudeł.
Nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego trafiła właśnie tutaj. Nie było to miejsce, w
którym mogłaby znalezć Naomi. Powinna szukać pustyni z białym piaskiem - o ile pustynia
ta jeszcze się nie rozpadła na kawałki. Na razie jednak czuła się zmęczona i zagubiona.
Kątem oka zauważyła jakiś czerwono-biały przedmiot: na parapecie mansardowego
okienka leżał model ciężarówki - blaszana zabawka, pomalowana na biało i przewrócona na
bok. Eva podeszła do okna i postawiła samochodzik na kołach. Był to ambulans z
wymalowanymi na bokach czerwonymi krzyżami. Popchnęła go. Obracające się gumowe
koła włączyły syrenę.
Aleksowi by się spodobał, pomyślała. Tylko że tu nie ma ani Aleksa, ani Naomi. Po co ja
tu przyleciałam?
Jej wzrok przyciągnęła wystająca z kartonu noga szmacianej lalki. Wyciągnęła zabawkę z
pudła. Lalka była ubrana w sukienkę z czerwonego aksamitu wykończoną białą koronką.
Miała długie czarne włosy i ogromne szklane oczy w brązowym kolorze. Eva zdmuchnęła
kurz z siedzenia starego dębowego fotela bujanego i usiadła. Położywszy sobie lalkę na
kolanach, długimi czerwonymi paznokciami zaczęła rozczesywać jej włosy, nucąc przy tym
kołysankę.
Lalka nie miała żadnego znaczenia. Była pusta, tak samo jak blaszany ambulans. Ten
dom wcale nie istniał. To pozytywka usiłowała ją zwieść.
A może... - pomyślała Eva. Może kiedy tu odpocznę, Naomi sama do mnie przyjdzie.
Głowa opadła jej na pierś, ręce zwiotczały na podłokietnikach, lalka zsunęła się z kolan
na podłogę.
***
Naomi była cyrkową słonicą. W blasku reflektorów chodziła w kółko po trocinach.
Na głowie miała opaskę wyszywaną cekinami - srebrnymi, jaskrawozielonymi,
turkusowymi. Z opaski wyrastała prześliczna ozdoba głowy zrobiona ze strusich piór. Naomi
i jej siostry maszerowały do wtóru muzyki orkiestry dętej. Ich ozdoby lśniły w świetle
reflektorów.
Kiedy już wykonały swój numer, klown o mechanicznych dłoniach zabierał je z areny i
prowadził do błotnistej sadzawki, którą zrobiła dla nich mała Meksykanka, żeby miały się
gdzie potaplać. To była ich nagroda za występ.
Słonice uwielbiały podróżującą z cyrkiem Meksykankę. Pachniała solą i zawsze ubierała
się w ten sam zielony, brudny kombinezon roboczy. Miała orzechowe oczy, żółte zęby i skórę
barwy miedzi. Do jej obowiązków należało sprzątanie w zagrodach słonic, zmienianie słomy i
zmywanie podłogi wodą z węża przed wyruszeniem cyrku w dalszą drogę.
Ja się nigdzie nie wybieram, uparła się Naomi. I wcale nie jestem słoniem. Muszę znalezć
Evę.
***
Eva kichnęła. Obudziła się na fotelu bujanym. Musiała się zdrzemnąć. Nadal siedziała na
poddaszu. Coś buszowało wśród kartonów.
Zza podstawy lampy wychynęło coś małego, z żółtego plastiku: model szkieletu
brontozaura. Szkielet przytruchtał do Evy, tupocząc na zakurzonych deskach.
- Eva? - zabrzmiał piskliwy głosik. - Evo, to ty? To ja. Gdzie byłaś? Szukałam cię. -
Model wykręcił szyję i spojrzał po sobie. - Co to jest? W czym ja jestem?
Eva się roześmiała. To naprawdę była Naomi. Naomi ją znalazła.
Teraz musiały tylko znalezć Aleksa.
Niezła z nas rodzinka, pomyślała Eva. Do wszystkiego musimy dochodzić w jakiś
okrężny sposób.
***
Zanim zabójcza Szpila wyruszyła przeciw Labiryntowi, zrobiła jeszcze mały wypad do
Chicago.
Jechała swoim mercedesem na południe ulicą Lake Shore Drive. Po jeziorze Michigan
pływały żaglówki. Szpila lubiła przed akcją odwiedzić Muzeum Nauki i Przemysłu. Niebo
było błękitne. Był rok 1951.
Zjechała z głównej ulicy i zaparkowała mercedesa. Ruszyła w stronę szerokich białych
schodów prowadzących do portyku muzeum. Przeskakiwała po dwa stopnie - szczupła
Azjatka w grafitowym biznesowym kostiumie. Sztywne szpakowate włosy miała
przystrzyżone krótko, przy samej skórze.
Bez pośpiechu przeszła przez Galerię Chemii, oglądając podświetlone modele cząsteczek
przypominające zabawki dla majsterkowiczów. W myślach przepowiadała sobie
przygotowania, które miały jej umożliwić przeniknięcie do zamku Labirynta. Pierwszym
ruchem, który wykonała, było powiedzenie Tkaczce bez ogródek, żeby ani ona sama, ani jej
chłoptaś na posyłki nie pętali się jej pod nogami. Bo Szpila przy pracy nie tolerowała żadnych
utrudnień. Wchodziła, robiła swoje, wychodziła. Bez bałaganu, bez czekania. Cała ona.
Przed misją zamierzała jednak obejrzeć swój ulubiony eksponat.
Na marmurowych półpiętrach spiralnych schodów we wschodnim skrzydle znajdowały
się gabloty wystawy anatomicznej na wygnaniu, niechciane ani w Galerii Medycyny, ani w
Galerii Antropologii. W gablotach - wciśnięte między tafle szkła i opatrzone tabliczkami z
opisem - znajdowały się zakonserwowane ciała mężczyzny i kobiety, pocięte na calowej
grubości plasterki. Kobietę pokrojono w pionie, od przodu do tyłu, mężczyznę zaś
poprzecznie, odsłaniając eleganckie przekroje rąk, nóg i tułowia. Tętnice wypełniono
czerwonym lateksem, żyły niebieskim. Główne organy zostały pokolorowane, żeby łatwiej
było je rozpoznać.
Za życia mężczyzna i kobieta byli małżeństwem. W testamencie zapisali swoje ciała
Nauce - i oto, co Nauka z nimi zrobiła. Szpila stała z rękami w kieszeniach przy jednej z
gablot i podziwiała martwe ciało.
Ciało i krew. Cztery miliardy lat rozwoju. Macierz człowieczeństwa.
Zimne mięsa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl