[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Czy w żadnym wypadku nie? - zapytałem ponownie na
rozkaz dręczyciela.
 Tylko wtedy, gdy udzieli jej ślubu grecki duchowny,
którego znam, i to w mojej obecności.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się zjadliwie.
 Czy on wie, co go czeka?
 Nie dbam o siebie.
Tak zaczęła się nasza dziwna rozmowa na wpół pisana, na
wpół mówiona. Raz po raz zadawałem mu pytania, czy zrezygnuje z
uporu i podpisze dokument. Był bardzo wzburzony i dawał mi
niezmiennie jednakową odpowiedz. W pewnej chwili przyszła mi do
głowy szczęśliwa myśl. Otóż do każdego pytania zacząłem dodawać
od siebie po kilka słów. Początkowo były to wyrazy zupełnie obojętne
i bez znaczenia. Chciałem bowiem przekonać się, czy nikt z otoczenia
nie zorientuje się, o co chodzi. Udało się jednak, gdyż nie
zareagowali. Zacząłem więc niebezpieczną grę. Nasza  rozmowa
przybrała mniej więcej taką formę:
 Nic pan nie zdziała swym uporem. Kim pan jest?
 Nie dbam o to! Jestem cudzoziemcem.
 Los pana spoczywa w jego własnych rękach. Jak długo pan
tu przebywa?
 A więc niech, tak się stanie! Nie ustąpię! Już trzy tygodnie.
 Nigdy nie odzyska pan swojej własności. Co panu dolega?
 Nie będę jednak łajdakiem. Oni morzą mnie głodem.
 Natychmiast pana zwolnią, skoro tylko podpisze pan
papiery. Co to jest za dom?
 Nigdy nie podpiszę. Nie wiem.
 W ten sposób nie odda jej pan żadnej przysługi. Jakie jest
pana nazwisko?
 Najpierw musiałbym ód niej usłyszeć, iż tego pragnie.
Kratides.
 Zobaczy ją pan, jeśli pan podpisze. Skąd pan pochodzi?
 A więc nigdy jej nie zobaczę! Z Aten.
Jeszcze pięć minut, Mf. Holmes, a poznałbym całą prawdę
pomimo ich nadzoru. Być może, już następne pytanie wyjaśniłoby tę
dziwną sprawę. Niestety, w tej właśnie chwili otworzyły się drzwi i
do pokoju weszła kobieta. Z powodu złego oświetlenia nie mogłem
się jej jednak dokładnie przyjrzeć. Zauważyłem jedynie, iż była
wysoką, pełną wdzięku brunetką i miała na sobie białą, luzną suknię.
- Haroldzie! - Mówiła po angielsku z akcentem
cudzoziemskim. - Już nie mogę dłużej wytrzymać na tym odludziu!
Tylko... Och, mój Boże! To przecież Paweł!
Ostatnie słowa wykrzyknęła po grecku. W tej samej chwili
mój  niemy rozmówca zerwał gwałtownym ruchem plaster ze
swoich ust i rzucił się w jej ramiona z okrzykiem:
- Zofio! Zofio!
Uścisk ten trwał jednak bardzo krótko. Mr. Latimer
natychmiast oderwał od niego kobietę i wypchnął ją z pokoju.
Jednocześnie starszy obezwładnił bez trudu wynędzniałego więznia.
Na chwilę zostałem sam. Zerwałem się z fotela z niejasnym
uczuciem, iż może teraz uda mi się wyjaśnić tajemnicę tego domu. Na
szczęście, nie zdążyłem uczynić jeszcze ani kroku. Obejrzałem się i
zobaczyłem w drzwiach starszego mężczyznę, który wpatrywał się we
mnie badawczo.
- To wystarczy, Mr. Melas! - powiedział. - Sam pan teraz
rozumie, iż obdarzyliśmy go pełnym zaufaniem, prosząc o pomoc w
tak intymnej sprawie. Zresztą nigdy byśmy nie odważyli się pana
trudzić, gdyby nie to, że nasz przyjaciel, który zna grecki i prowadził
nam tę sprawę, musiał niezwłocznie wyjechać na Wschód. Trzeba
więc było znalezć kogoś na jego miejsce. Mieliśmy szczęście trafić na
pana.
Skinąłem głową.
- Oto pięć funtów - ciągnął dalej, zbliżając się do mnie. -
Sądzę, że to wystarczająca zapłata za pańską fatygę. Lecz pamiętaj! -
dodał ze złowieszczym uśmiechem, trącając mnie pod żebro. - Jeśli
komukolwiek piśniesz choćby słowo, pamiętaj, komukolwiek, to
niech się Bóg nad tobą zlituje!
Trudno mi wprost opisać, jakim wstrętem i przerażeniem
napawał mnie ten niesamowity typ. Teraz mogłem mu się dokładnie
przyjrzeć. Cerę miał niezdrową i żółtą, a bródkę zle utrzymaną. Gdy
mówił, wysuwał głowę do przodu, a wargi i powieki drżały mu
nieustannie jakby w ataku epilepsji. Również jego przejmujący
uśmiech wydawał się być objawem jakiejś choroby nerwowej. Mimo
to myśl ta nie uspokajała mnie. Wystarczyło bowiem spojrzeć w jego
oczy, aby przekonać się o jego charakterze. W głębi tych zimnych,
szarych, stalowych zrenic kryła się szatańska złośliwość i
okrucieństwo.
- Jeśli wspomni pan komu o tej sprawie, to my się o tym
dowiemy! - ciągnął dalej ów jegomość o złowrogim spojrzeniu. -
Mamy swoje własne sposoby zdobywania informacji. A teraz... czeka
powóz, którym odwiezie pana mój przyjaciel.
Spiesznie odprowadzono mnie do powozu. Znów
spostrzegłem przelotnie drzewa i ogród. Mr. Latimer podążał tuż za
mną. Bez słowa zajął znów miejsce w powozie naprzeciw mnie.
Drogę powrotną odbywaliśmy w milczeniu. Nie jestem w stanie
określić nawet, jak długa to była trasa. Jechaliśmy z zasłoniętymi
oknami i dopiero po północy powóz zatrzymał się.
- Teraz musi pan już wysiąść, r. Melas - odezwał się mój
towarzysz podróży. - Bardzo mi przykro, iż zostawiam pana tak
daleko od domu, ale nie mam innego wyjścia. Niech pan nawet nie
próbuje śledzić mojego powozu, gdyż mogłoby się to zle dla pana
skończyć.
Mówiąc te słowa otworzył drzwi.. Ledwo zdążyłem wysiąść, a
już woznica smagnął konie batem i powóz odjechał z turkotem.
Rozglądałem się zdziwiony  dokoła. Znajdowałem się na jakimś
pastwisku porosłym wrzosem. Tu i ówdzie widać było kępy krzaków
jałowca. W oddali rysowała się lima domów, mieniąca się
gdzieniegdzie światłami z okien górnych pięter. Po drugiej stronic
zauważyłem czerwone światła semaforów kolejowych. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl