[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jałowe życie, bez Gillian. Nie chciał, by u jej boku był ktoś
tak bezużyteczny, jak on. Odszedł, bo nie wierzył we
wspólną przyszłość. Straciła go.
Nie potrafiła nawet płakać. Po prostu zamarła w bezru
chu, powalona bólem zbyt wielkim, by mogła go zrozu
mieć i zaakceptować.
Nagle jej rozpacz zmieniła się w furię.
- O nie, panie McBride, nie pozwolę się zbyć byle
226
czym! - krzyknęła do pustych ścian i z wściekłością zmię
ła papier. - Będziesz musiał powiedzieć mi wszystko pro
sto w oczy!
Już nie była zrozpaczoną, opuszczoną przez ukochane
go mężczyznę kobietą. W okamgnieniu przemieniła się
w wojowniczkÄ™.
Z powodu póznej pory Gillian musiała po drodze za
trzymać się w motelu, lecz o wschodzie słońca znów była
w drodze, tak więc jeszcze przed południem dotarła do
domu Cleve'a.
Od razu go zobaczyła, właśnie szedł w kierunku swoje
go samochodu. Nacisnęła gaz do dechy i jak prawdziwy
pirat drogowy, zajechała mu drogę. Oszołomiony, odsko
czył kilka kroków i wsunął prawą dłoń pod lewe ramię,
gdzie zwykle nosił colta, a gdy zobaczył wyskakującą
z wozu Gillian, jego zdumienie wprost nie miało granic.
Zanim zdążył się odezwać, ryknęła załamującym się
dyszkantem:
- Tylko nie próbuj pytać, co tu robię!
- Gillian, pozwól mi...
- Uciekłeś ode mnie jak tchórz, jak ostatni sobek, zapa
trzony we własny pępek! To tak załatwia sprawy dzielny
detektyw?! Ale nie licz, że ci się to uda. Wyduszę z ciebie
całą prawdę. Odejść tak bez słowa! - W tej chwili napra
wdę go nienawidziła, a jej małe dłonie złożyły się
w grozne piÄ…stki.
- Przecież zostawiłem ci kartkę...
- Tak, kartkę! Wielkie dzięki! Czternaście słów. Do
kładnie policzyłam. Czternaście nędznych słów, które ab-
227
solutnie nic nie znaczą! Myślałeś, że to mi wystarczy? To
się pomyliłeś!
- Dzwoniłem wieczorem, ale...
- No tak, oczywiście, moja wina, bo nie było mnie
w domu! Przepraszam, wybacz, właśnie byłam w dro
dze do ciebie. Chociaż uważam, że to głupota z mojej
strony. A gdzie jest Mike? Co zrobiłeś z biednym Mi-
kiem?! Powiedz!
- ZamknÄ…Å‚em go w chacie, gdy sam...
- Od niego też uciekłeś! Lekceważysz mnie, dobrze,
nie ujdzie ci to płazem, bo ja potrafię się obronić, ale
dlaczego z takim okrucieństwem traktujesz psa, który bez
granicznie ciÄ™ kocha?!
Oszołomienie Cleve'a powoli przeradzało się w za
chwyt. Gillian, z płonącym wzrokiem i lekko przechyloną
głową, to uśmiechając się zjadliwie, to wykrzywiając usta
w pogardliwy grymas, systematycznie go niszczyła, ujaw
niając całe tkwiące w nim zło. Okazało się, że jest tchó
rzem i egoistą, a ponadto w sadystyczny sposób dręczy
zwierzęta... Uśmiechnął się wesoło. Gillian wyglądała tak
pięknie!
- A ty się po prostu śmiejesz! - znów ryknęła dyszkan
tem. - Tak ciÄ™ to wszystko bawi? Naigrawasz siÄ™ z mojego
cierpienia?!
Podniósł ręce w geście kapitulacji. Gdy spojrzała w je
go oczy, nagle straciła cały animusz, a jej oczy zaszkliły
siÄ™ Å‚zami.
- Dlaczego, Cleve? Dlaczego odszedłeś, nie dając nam
żadnej szansy? Wiem, że musi być ci ciężko, bo sesja się
nie powiodła...
228
- A kto ci powiedział, że się nie powiodła? Wręcz
przeciwnie, to był sukces.
- Sukces? - Przez chwilę rozważała sens jego słów. -
A więc jednak sukces! To cudownie. - Była naprawdę ura
dowana, lecz po chwili znów groznie spojrzała na Cleve'a:
- To dlaczego wyjechałeś?
- Musiałem. Gillian, jest we mnie demon, którego mu
szę przepędzić, a zrobić to mogę jedynie tu, gdzie wszyst
ko się zaczęło. Tak, wiem, znów zachowuję się tajemniczo.
Wsiadaj do samochodu, po drodze wszystko ci wytłuma
czę. No już...
W jednej chwili przeszła jej cała złość. Znów bezgra
nicznie ufała Cleve'owi i było jej wstyd, że zrobiła z siebie
taką idiotkę. Ale co tam! Wyglądał tak wspaniale i patrzył
na nią z taką czułością...
Nagle pojęła, jak bardzo odmienił się przez tę noc.
Promienny, wyluzowany, jakby zdjęto mu z ramion
ogromny ciężar. A więc hipnoza naprawdę zdziałała cuda.
Z niecierpliwością czekała na wyjaśnienia.
- Ta terapeutka okazała się naprawdę rewelacyjna - za
czął wreszcie. - Oczywiście chodziło o traumatyczne
wspomnienia, które ukryły się w mojej podświadomości.
Ataki następowały, gdy wydarzenia sprzed lat usiłowały
dotrzeć do mojej świadomości.
- A działo się to zawsze w krytycznych momentach...
- szepnęła Gillian. - Czyżby... - urwała.
- Tak, chodziło o ogromne poczucie winy.
- I terapeutka odblokowała cię? Teraz już potrafisz
nazwać to, co uniemożliwiało ci normalne życie. Dzięki
temu wyzdrowiejesz, prawda?
229
- Mam nadziejÄ™. Gillian, chodzi o straszne wydarzenia
sprzed ponad trzydziestu lat.
- Możesz o tym mówić? Czy może lepiej...
- Chcę, abyś znała całą prawdę. Gdy miałem dziesięć
lat, przyjechaliśmy tu na wakacje, do wujka. Wtedy ten
dom należał do niego. Byli też z nami przyjaciele moich
rodziców oraz ich pięcioletni syn, który domagał się, że
bym go wszędzie ze sobą zabierał. Przyjazniłem się wtedy
z miejscowym chłopakiem, moim równolatkiem, i mały
bardzo nas denerwował. Wiesz, jak to jest w tym wieku...
- Przypuszczam, że dorośli mieli na to inny pogląd.
- Właśnie. Nalegali, bym brał ze sobą tego dzieciaka
na długie spacery po okolicy. Siłą rzeczy byłem za niego
odpowiedzialny.
Cleve mówił z dużym trudem, co Gillian świetnie rozu
miała, ale nie zamierzał przerywać opowieści.
- Któregoś dnia wybraliśmy się do starej, nieczynnej
kopalni. Przez głęboki szyb przerzucono kładkę, a mały,
korzystając z mojej nieuwagi, wszedł na nią. Gdy znalazł
się nad największą głębią, zaczął przerazliwie wrzeszczeć.
Wpadł w panikę, przestał panować nad swoimi ruchami.
Nim dobiegłem do niego, spadł i zabił się. To była moja
wina.
- Miałeś tylko dziesięć lat.
- Byłem winny i zupełnie nie potrafiłem sobie z tym
poradzić. Wreszcie, ratując się przed wyrzutami sumienia,
całe to wydarzenie wyparłem z pamięci i ukryłem je głę
boko w podświadomości.
- Cleve, przecież ataki zaczęły się dopiero w zeszłym
roku. Dlaczego nie miałeś ich wcześniej?
230
- Wygląda na to, że miało to związek ze śmiercią
Harry'ego Rosińskiego, mojego szefa, mistrza i przyjacie
la. Harry bardzo cierpiał podczas swojej choroby, a ja
w żaden sposób nie mogłem mu pomóc. Być może świado
mość, że ktoś, komu powinienem pomóc...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]