[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brązu, wypolerowane niczym lustra. Każda z nich obramowana była splotem ze złota, srebra i
brązu, wysadzanym różnobarwnymi drogimi kamieniami. Zasłonili się nimi, jakby chcieli
ochronić się przed nieszczęściem.
Stojący przede mną komtur trzymał oburącz miecz, którym dotykał mojego policzka.
- Wtedy komtur rozkazał mi podejść bliżej, aby poddać mnie rytuałowi pocałunków. Najpierw
całował mnie w usta - centrum tchnienia słów, potem między ramionami - centrum tchnienia
niebieskiego. Na koniec pocałował mnie w zagłębienie między nerkami, gdzie nosi się pas -
miejsce, które stanowi nerw życia ziemskiego. W ten sposób dał mi do zrozumienia, że zostałem
poświęcony zakonowi Zwiątyni.
Potem zaprowadzono mnie do małej izby, gdzie zostałem sam aż do wieczora. Wtedy przyszli
trzej bracia i trzy razy zapytali, czy nadal gotów jestem przyjąć tak odpowiedzialną funkcję.
Gdy potwierdziłem swoją wolę, znów zaprowadzono mnie do sali posiedzeń kapituły, gdzie
czekał komtur.
- Oto biały płaszcz wielkiego mistrza - powiedział - który dla tego, kto go nosi, symbolizuje
związek między boskością i nieśmiertelnością. A oto tarcza z wybitym na niej czerwonym
krzyżem naszego zakonu.
Do prawej ręki włożył mi ciężki miecz inkrustowany złotem i drogimi kamieniami i rzekł:
- Przyjmij ten miecz w imię Ojca i Syna, i Ducha Zwiętego.
Używaj go w obronie własnej, w obronie zakonu i nie rań nim nikogo, kto nie wyrządził ci
krzywdy.
Schował miecz do pochwy.
- Noś ten miecz przy sobie, ale pamiętaj, iż nie za pomocą oręża święci rządzą Królestwem
Niebieskim.
Wyjąłem miecz z pochwy, machnąłem nim trzy razy każdą ręką, włożyłem do pochwy, a
wówczas kapelan uściskał mnie ze słowami:
- Bądz wielkim mistrzem miłującym pokój, wiernym i posłusznym Bogu.
Stałem bez ruchu przed komturem, który czekał na moją odpowiedz. Znalazłem się w pułapce:
mogłem powiedzieć, że jestem kawalerem, że nie mam żadnych bogactw ani długów, ale nie
mogłem przysięgać na Jezusa. Wokół mnie rozległo się grozne dzwonienie mieczy, gwizdy i
złorzeczenia.
Komtur przyłożył ostrze do mojego gardła. Nie miałem możliwości ucieczki - znałem regułę,
ich regułę, która była zarazem i moją: Obowiązuje całkowite posłuszeństwo niższego wobec
wyższego, w trudzie i w pomyślności.
Każdy zobowiązany był do bezwzględnego posłuszeństwa wobec tych, którzy mieli wyższe
numery porządkowe. Każdy, kto sprzeciwił się rozkazowi wyższego w hierarchii, był surowo
karany. Inaczej mówiąc, każdy był podporządkowany rozkazom drugiego, a ten podlegał
rozkazom komtura, który z kolei wypełniał rozkazy wielkiego mistrza. Tylko on jeden mógł mnie
uratować. Zrozpaczony, poszukałem wzrokiem Józefa Koskki, lecz on stał w głębi sali, milczący, z
nieruchomą twarzą.
Czy to zasadzka? Czy nie zwabił mnie tu po to, żeby mnie zabito?
Czułem, jak silny wiatr porywa mnie do bram śmierci.
Zostałem schwytany przez Beliala, za pomocą podstępnego planu wciągnięty wbrew mojej
woli w szaleńczą zawieruchę.
I wtedy, gdy nie mogłem nic zrobić, mając na gardle ostrze miecza, gotowy umrzeć niczym
zwierzę, w pustce przed sobą ujrzałem nagle literę Litera he - długotrwałe natchnienie, tchnienie
życia, okno na świat, myśl, słowo i czyn, z których powstała dusza. He, jak tchnienie Boga, który
dziesięcioma słowami stworzył świat. Wziąłem głęboki oddech. He było już na początku, gdy Bóg
stworzył niebo i ziemię, a na ziemi panował chaos i ciemności spowijały otchłań. Jak jednak mógł
być tworzony świat, skoro istniały już niebo i ziemia? Nie da się wyjaśnić tajemnicy stworzenia,
ale można dać się unieść tchnieniu, którego zródłem jest serce. Ruach - wiatry i delikatne materie,
opary i mgły. Gniew, pożoga życiodajnego tchnienia, słowo z głębi oddechu. Reach - woń
powietrza, które przedostaje się do ciała dzięki zmysłowi powonienia. Gdy człowiek znajduje się
w trudnej sytuacji i myśli tylko o tym, ma wtedy urywany oddech, ale gdy jest spokojny, wtedy
może wdychać powietrze, które go odświeża i przynosi ulgę.
Spróbowałem odetchnąć głęboko, aby uspokoić puls i nie myśleć o strasznym pytaniu
dręczącym moje serce: co zamierzają ze mną zrobić? Czego ode mnie chcą? I co ja, znalazłszy się
w takiej pułapce, mogę uczynić? Jak uciec?
Wtedy przypomniałem sobie o tchnieniu Boga rozchodzącym się po powierzchni wód, o
wietrze, który Bóg zesłał, aby oddzielić niebo i wody.
Nagle w mojej duszy, a może nawet poza nią, uformował się obraz czysty w swej treści. Z woli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]