[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pietrowiczu, że nie ja jestem winien temu wszystkiemu. Musimy to wszystko zwalić
905
na los, Jakubie Pietrowiczu - dodał pan Goladkin-starszy całkiem już pojednawczym
tonem. Głos jego zaczął stopniowo słabnąć i drżeć.
- No co? Jak się pan w ogóle czuje ze zdrowiem? - spytał słodkim głosem brat
marnotrawny.
- Pokasłuję trochę - jeszcze słodszym głosem odpowiedział nasz bohater.
- Niech pan uważa. Panują teraz takie wiatry, że łatwo złapać anginę, i przyznam się
panu, że jeśli chodzi o mnie, to zaczynam już owijać szyję flanelą.
- Ma pan rację, Jakubie Pietrowiczu, łatwo złapać anginę... Jakubie Pietrowiczu! - odezwał
się po chwili milczenia nasz bohater. - Jakubie Pietrowiczu! Widzę, że się myliłem...
Wspominam z rozrzewnieniem te szczęśliwe chwile, które udało się nam spędzić
razem pod biednym, ale, ośmielę się powiedzieć, moim gościnnym dachem...
- W swoim liście nie to pan jednak napisał - z niejakim wyrzutem powiedział nader
sprawiedliwy (zresztą jedynie pod tym względem nader sprawiedliwy) pan Goladkin-
mlodszy.
- Myliłem się, Jakubie Pietrowiczu... Teraz widzę jasno, że się myliłem również w tym
nieszczęsnym moim liście. Jakubie Pietrowiczu, patrząc na pana mam wyrzuty
sumienia, Jakubie Pietrowiczu, pan nie uwierzy... Niech mi pan da ten list, abym go w
pańskich oczach podarł, Jakubie Pietrowiczu, a jeśli to już nie jest możliwe, to błagam,
niech pan czyta go na odwrót - absolutnie na odwrót, to znaczy od razu z przyjaznym
nastawieniem, nadając odwrotny sens wszystkim słowom mego listu. Myliłem się.
Niech mi pan wybaczy, Jakubie Pietrowiczu, ale ja się absolutnie... głęboko się myliłem,
Jakubie Pietrowiczu.
- Tak pan mówi? - z pewnym roztargnieniem i dość obojętnie zapytał wiarołomny
przyjaciel pana Goladkina-star-szego.
- Mówię, że się całkowicie myliłem, Jakubie Pietrowiczu, i że ze swojej strony absolutnie
bez fałszywego wstydu...
- Ano, to dobrze! To bardzo dobrze, że pan się mylił- brutalnie odrzekł pan Goladkin-
młodszy.
- Miałem nawet, Jakubie Pietrowiczu, pewną myśl - dodał w sposób szlachetny nasz
szczery bohater, całkiem nie dostrzegając okropnego wiarolomstwa swego fałszywego
przy-
906
jaciela - miałem nawet pewną myśl, że to niby przyszło na świat dwóch ludzi całkowicie do
siebie podobnych...
- O, to jest pańska myśl!... "
Tu znany ze swego łajdactwa pan Goladkin-młodszy wstał i chwycił za kapelusz. Wciąż
jeszcze nie uświadamiając sobie podstępu, wstał również pan Goladkin-starszy,
prostodusznie i godnie uśmiechając się do swego przyjaciela i starając się w swej
naiwności przygarnąć go, ośmielić i w ten sposób nawiązać z nim na nowo przyjazń...
- %7łegnam waszą ekscelencję! - zawołał nagle pan Goladkin-młodszy. Bohater nasz
zadrżał, dostrzegłszy w twarzy swojego wroga coś aż bachicznego i jedynie po to, aby
się odczepić, wetknął w wyciągniętą do niego dłoń wyzbytego skrupułów człowieka dwa
palce swojej dłoni, ale tu... tu bezczelność pana Goladkina-młodszego przekroczyła
wszelkie granice. Chwyciwszy dwa palce pana Goladkina-starszego i najpierw je
uścisnąwszy, ten niegodny, w tej samej chwili, na oczach pana Goladkina, odważył się
powtórzyć swój poranny bezwstydny kawał. Wyczerpała się miara cierpliwości ludzkiej.
Chował już do kieszeni chustkę, którą wytarł palce, gdy pan Goladkin-starszy opamiętał
się i pobiegł za nim do sąsiedniego pokoju, dokąd swym wstrętnym zwyczajem
natychmiast wyniknął się jego nieprzejednany wróg, który jak gdyby nigdy nic stał sobie
przy ladzie, zajadał pierożki i najspokojniej w świecie, jak przyzwoity człowiek, prawił miłe
słówka Niemce, właścicielce cukierni.  Nie można przy paniach - pomyślał nasz bohater i
również zbliżył się do lady, nieprzytomny ze wzburzenia.
- A faktycznie kobiecinka niczego sobie! Jak pan sądzi? - zaczął znowu swoje
nieprzyzwoite dowcipy pan Goladkin-młodszy licząc zapewne na bezgraniczną
cierpliwość pana Goladkina. Jeśli chodzi o grubą Niemkę, to patrzała na obu swoich
klientów ołowianym, bezmyślnym wzrokiem; zapewne nie rozumiała po rosyjsku i
uśmiechała się uprzejmie. Nasz bohater, słysząc słowa bezwstydnego pana Goladkina-
młodszego, zapłonął jak ogień i nie panując już nad sobą rzucił się wreszcie na niego z
wyraznym zamiarem, aby go rozszarpać i w ten sposób ostatecznie z nim skończyć;
ale pan Goladkin-młodszy zgodnie ze swym podłym zwyczajem był już daleko:
dał nogę, był już na ganku. Rozumie się samo przez się, że
907
po chwili nagiego osłupienia pan Goladkin-starszy opamiętał się i co sil pobiegł za swoim
krzywdzicielem, który wsiadał już do czekającej dorożki, zgodzonej zapewne na wszelki
wypadek. Ale w tej samej chwili gruba Niemka widząc ucieczkę obu klientów pisnęła i z
całej siły zadzwoniła swoim dzwoneczkiem. Bohater nasz odwrócił się, niemal w biegu
rzucił jej pieniądze za siebie i za tego bezczelnego człowieka, który nie zapłacił, i nie
czekając na wydanie reszty, choć stracił nieco czasu, zdążył jednak, jakkolwiek znów w -
biegu, dopaść swego nieprzyjaciela. Uchwyciwszy się wszystkimi danymi mu przez naturę
siłami błotnika dorożki, nasz bohater przez pewien czas pędził ulicą wdrapując się do
pojazdu, odpychany z całej siły przez pana Goladkina-mlodszego. Jednocześnie
dorożkarz zarówno batem, jak i lejcami, zarówno nogą, jak i słowami poganiał swą
zajeżdżoną szkapę, która całkiem niespodziewanie popędziła kłusem przygryzając
wędzidła i co trzeci krok wierzgając, jak to miała we zwyczaju, tylnymi nogami. Wreszcie
nasz bohater zdołał jednak umieścić się w dorożce twarzą do swego nieprzyjaciela,
plecami opierając się o plecy dorożkarza, kolanami o kolana łajdaka, a prawą ręką ze
wszystkich sił wczepiwszy się w nędzny futrzany kołnierz u płaszcza swego
rozwydrzonego i tak bardzo zajadłego wroga...
Wrogowie pędzili i przez pewien czas milczeli. Nasz bohater z trudem łapał oddech; droga
była okropna i pan Goladkin-starszy raz po raz podskakiwał na siedzeniu narażając się
każdej chwili na skręcenie karku. Ponadto jego rozwścieczony wróg wciąż jeszcze nie
uznawał się za pokonanego i usiłował zepchnąć swego przeciwnika w błoto. Na domiar
wszystkich tych przykrości pogoda była okropna. Znieg walił wielkimi płatami i ze swej
strony również wszelkimi sposobami usiłował dostać się pod rozpięty płaszcz
prawdziwego pana Goladkina. Dokoła było ciemno choć oko wykol. Trudno było zdać
sobie sprawę, dokąd tak pędzą i jakimi ulicami... Papu Goladkinowi wydało się, że dzieje
się z nim coś dziwnie mu znajomego. Przez krótką chwilę usiłował przypomnieć sobie, czy
czegoś podobnego nie przeczul już wczoraj... na przykład we śnie... Wreszcie męka jego
doszła do szczytu - niemal do agonii. Wparł się w swego nielitościwego przeciwnika i
zaczął krzyczeć. Ale krzyk zamierał mu na wargach... Była chwila, gdy pan Golad-kin [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl