[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Czerwonej Strefy do centrum Belfastu. Ruch uliczny zatrzymał ich w
gigantycznym korku. W niewielkiej odległości widniał hotel Europa.
Wydawało się, że kpi z Alexa.
Oczywiście cholerny Richard Christie musiał się zatrzymać akurat tu,
pomyślał z irytacją. Najczęściej bombardowany budynek w mieście
odrestaurowano całkowicie. Właśnie tu mieszkał prezydent Clinton podczas
swej historycznej wizyty, z którą wiązali nadzieje na trwały pokój.
Miał nadzieję, że Richardowi nie spodoba się w Belfaście i szybko się
stąd wyniesie, choć wiedział, że to mało prawdopodobne. Christie odnalazł
Kate i tym razem zrobi wszystko, by ją zdobyć.
Słońce świeciło im prosto w oczy, oślepiało złotym blaskiem. Powoli w
samochodzie robiło się bardzo gorąco. Niestety, nie mogli otworzyć okien
ani uchylić drzwi - mieli przy sobie broń. Alex nerwowo stukał palcami w
deskę rozdzielczą. Próbował sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby
zamieszki wybuchły na nowo. Dużo krwi. Setki rannych. Wzdrygnął się.
Widział to już kiedyś, dawniej, w strefie przygranicznej. Blizna na
RS
126
policzku jest pamiątką z tamtych czasów. Na polu bomba wybuchła za
wcześnie i rozerwała kamienny murek. Odłamki rozprysły się na wszystkie
strony. Na szczęście skończyło się na rozharatanym policzku.
Wrócił do rzeczywistości, słysząc krzyk. Szybko odnalazł jego zródło w
tłumie. Po chodniku biegła kobieta z zawiniątkiem w ramionach.
Wrzeszczała, wyła, zanosiła się histerycznym szlochem. W końcu
zrozumieli. Dziecko, krzyczała, jej dziecko przestało oddychać.
Alex zareagował błyskawicznie. Odblokował drzwi po swojej stronie i
wyskoczył z samochodu, zanim ktokolwiek się zorientował co zamierza. Jak
przez mgłę słyszał wrzaski Daveya, żeby nie był cholernym durniem, ale
wtedy już doganiał kobietę. Z rozpaczą spojrzał na gigantyczny sznur
stojących aut. Dziecko o sinych ustach leżało nieruchomo w ramionach
kobiety. Alex zajrzał jej w oczy. Zrobiło mu się słabo na widok takiej
rozpaczy.
Odwróciła się od niego, potoczyła wzrokiem po tłumie gapiów, błagała o
pomoc. Nikt się nie ruszył. Patrzyli na nią bez słów, z przerażeniem. Alex
jęknął głośno i podjął decyzję.
Szpital Królowej Wiktorii jest nie dalej niż sześć przecznic stąd, ocenił w
myśli. Wyrwał zawiniątko z rąk matki i krzyknął, by biegła za nim. Dziecko
w jego ramionach było tak lekkie, tak małe, że z trudem uwierzył, że to nie
lalka, lecz prawdziwy niemowlak. Rzucił się w tłum, ochrypłym głosem
żądał przejścia. Wiedział, że wraca do czerwonej strefy. Na tę myśl
ponownie jęknął.
Oto on, oficer armii brytyjskiej, sam, w jednej z najbardziej
republikańskich dzielnic Belfastu. Aatwy łup. Ale czy miał jakikolwiek
wybór? Dziecko nie miało czasu, by czekać, aż ambulans przedrze się przez
korek. Maleństwo leżało bezwładnie w jego ramionach. Przepychał się
bardziej energicznie niż to było potrzebne. Nie miał wyboru.
Włosy na karku stały mu dęba, gdy spocony, bez tchu, dotarł do szpitala.
Z ulicznych rogów śledziły go gniewne, pochmurne twarze. Mijał je w
pośpiechu. Wiedzieli, kim jest. Rozpoznawali żołnierza na pierwszy rzut
oka, nieważne, czy był w mundurze czy po cywilnemu. Z gardłowym
pomrukiem rozstępowali się na boki, pozwalali mu przejść.
Matka została daleko w tyle. Alex nie czekał. Wpadł na urazówkę,
ochryple błagając o pomoc. Sapał głośno. Wyrwano mu dziecko, ułożono na
noszach. Wkrótce mała buzia zniknęła pod maską tlenową. Po chwili
RS
127
sanitariusze zabrali małego pacjenta. Alex został sam. Ciężko oparł się o
ścianę i gorączkowo oddychał przez otwarte usta.
Nie odległość, lecz zabójcze tempo biegu sprawiło, że jego organizm
domagał się coraz więcej tlenu.
Po pewnym czasie zaczął oddychać spokojnie. Powoli rozejrzał się po
poczekalni. Choć czuł utkwione w sobie spojrzenia, ani jedna para oczu nie
odnalazła jego wzroku. Unikali konfrontacji. Zdał sobie sprawę, że musi tu
zostać, dopóki Davey po niego nie przyjedzie. I tak czuł się bezbronny,
zdany na ich łaskę i niełaskę. Nawet teraz żołnierzom nie wolno wchodzić
do szpitala Królowej Wiktorii bez eskorty. A on był sam. Otarł pot z czoła i
pomyślał o dziecku.
RS
128
Rozdział trzynasty
Minuty mijały, a on nadal stał oparty o ścianę poczekalni i czujnie
rozglądał się dokoła. Przestali się nim interesować, ponownie skupili się na
własnych problemach; płaczące dzieci, rozgadane kobiety, milczący [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl