[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margaret spojrzała na niego zdziwiona.
584
O co ci chodzi?
Pamiętam, jak leciałem wyjaśnił Arthur. Godzina za godziną, cały czas na
północ. Jaki to był ptak?
To nie był ptak powiedziała. To była twoja matka. Miała trochę tej cza-
rodziejskiej wiedzy, jakiej używa Gullah Joe. Zrobiła sobie skrzydła i poleciała, niosąc
cię przez całą drogę.
Ale ja widziałem tego ptaka upierał się Arthur.
Byłeś noworodkiem. Jak możesz cokolwiek pamiętać?
Skrzydła takie szerokie. . . Cudownie było lecieć. Wciąż mi się to śni.
Twoja matka nie była ptakiem, Arthurze Stuart zapewniła Margaret.
Owszem, była. Ptakiem w powietrzu, a potem kobietą, kiedy wylądowała na
ziemi.
Alvin przypomniał sobie pytanie, które ciągle dręczyło Arthura, kiedy towarzyszył
im Audubon pytanie, którego nie potrafił sformułować w taki sposób, by uzyskać
poszukiwaną odpowiedz. Teraz dopiero Alvin mógł mu tej odpowiedzi udzielić.
585
Ona czeka na ciebie, Arthurze Stuart powiedział. Ze skrzydłami czy bez,
twoja matka-ptak wciąż żyje i oczekuje waszego spotkania, kiedy nadejdzie czas.
Chłopiec pokiwał głową.
Chyba masz rację. Czasami wyczuwam ją na niebie, tak wysoko, że nie mogę jej
zobaczyć, ale ona patrzy w dół i mnie widzi. Spojrzał na Alvina i Margaret. To
nie jest głupie, prawda?
Tysiąc aniołów musiałoby pilnować w niebie twojej mamy bez chwili przerwy
zapewniła Margaret żeby powstrzymać ją od czuwania nad tobą.
Arthur Stuart przytaknął.
Kiedy ją zobaczę szepnął poznani swoje prawdziwe imię.
Wszystkie imiona tego dnia będą prawdziwe stwierdził Alvin. Wtedy zo-
baczymy siebie nawzajem takimi, jacy naprawdę jesteśmy.
Margaret nie odzywała się. Nie znajdowała pocieszenia w myślach o zmartwych-
wstaniu w jakiejś dalekiej przyszłości, ponieważ nie widziała tego dnia w żadnym
płomieniu serca. Wszystkie jej wizje wcześniej czy pózniej kończyły się śmiercią. To
śmierć była dla niej realna.
586
Realna, ale jednak nie tak znowu najważniejsza. Czuła, jak nabrzmiewa jej brzuch,
gdzie rósł maleńki płomień serca dziecka. Jeśli tylko wystarczy jej czasu, by tego dopil-
nować, by wprowadzić tę dziewczynkę w świat, wychować aż do dojrzałości, nie będzie
się skarżyć, kiedy nadejdzie dzień śmierci.
Prom zacumował i na brzeg wysypał się hałaśliwy tłumek przybyszów z Nowej
Szwecji. Alvin, Margaret i Arthur wrócili do miejsca, gdzie czekali na nich Ryba, Gul-
lah Joe i Duńczyk z żoną. Choć drogę pokonywali szybko, i tak doścignęły ich wieści
o masowych egzekucjach w Camelocie. Obawiali się najgorszego że przejdzie pro-
pozycja Johna Calhouna, by powiesić co trzeciego niewolnika. Okazało się, że tylko co
dwudziestego.
Tylko co dwudziestego. . .
Na dodatek wysłano list gończy za Duńczykiem Veseyem, nielegalnie wyzwolonym
Czarnym, nędznikiem, który zaplanował cały bunt, ustalając szczegóły z niewolnikami
schodzącymi z każdego statku, jaki zawijał do portu. Ale na szczęście nic takiego się
już nie powtórzy. Miasteczko Czarnych zostało oczyszczone, a prawa dotyczące poru-
587
szania się niewolników bez ich panów będą zaostrzone. Czasy łagodnego traktowania
niewolników w koloniach Korony dobiegły końca.
Jednak historie te zmieniły się, kiedy dotarły za Potomac. Fakty pozostały te same,
ale opowiadano je sobie z narastającym gniewem. Nawet Czarni pragną wolności, po-
wtarzali ludzie z Północy. Planowali bunt, lecz przecież ani jednego Białego nie zabili.
A teraz kolonie Korony jeszcze mocniej będą uciskać tych nieszczęśników. Dość tego.
Gdzieś trzeba wytyczyć granicę. %7ładnego niewolnictwa na terytoriach zachodnich. Ko-
niec z uprawnieniami Odszukiwaczy Niewolników w Stanach Zjednoczonych. Trzeba
odrzucić ten układ. Jeśli obecny kongres odmówi, wybierzemy inny, który to zrobi. Już
nigdy istota ludzka na północnych terytoriach nie będzie własnością innego człowieka.
Ludzie nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy, ale to właśnie były pierwsze zwiastuny
wojny i już wkrótce ziarno miało wydać plon. Margaret przez długie miesiące usiło-
wała do tego nie dopuścić, a teraz zrozumiała, że wojna jest jedyną szansą likwidacji
niewolnictwa. Choć przerażająca, ta wojna musi wybuchnąć. Tutaj, w Nowej Szwecji,
rozmowy o wojnie rozbrzmiewały po właściwej stronie. To mówili jej rodacy.
588
Duńczyk podsłuchał jedną z takich rozmów w przydrożnym zajezdzie, gdzie cała
grupa mogła zasiąść razem przy stole: Czarni, Biali i mieszańcy. Oparł się wtedy wy-
godnie, założył ręce za głowę i westchnął.
Dobrze jest być w domu powiedział.
Przez całą drogę Alvin starał się uleczyć rany żony Duńczyka. Margaret zapewni-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]