[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomyślałam. Oczywiście właściciel sklepu musiał widzieć wszystko przez wystawę, ale
z pewnością nie ruszyłby palcem, by mi pomóc. Zadzwoniłam do Edwarda, lecz nie
było go w biurze. Reszta dnia minęła bez incydentów i o szóstej ruszyłam do domu.
Na sekretarce znalazłam wiadomość od Eda. Miał wrócić pózno. Znowu. Pożywiłam
się miską płatków zjedzonych przy kuchennym stole i prawie zapomniałam o
omdleniu. Przypomniałam sobie o nim dopiero, gdy weszłam do sypialni, by przebrać
się w piżamę. Pod żakietem, na lewym ramieniu białej bluzki spostrzegłam szereg
małych brązowych kropek.
Wyglądały jak krew. Prawdę powiedziawszy nie mogło być co do tego
wątpliwości. Mój umysł wykonał następnego fikołka. Potem przed oczyma stanął mi
niedosmażony hamburger, który jadłam w barze. Tajemnica rozwiązana. Plama
powstała podczas lunchu. Pomieszana z sosem krew trysnęła z hamburgera na moje
ramię, omijając żakiet, a potem zemdlałam i o wszystkim zapomniałam. Jakie to
proste.
Edward wrócił o dziewiątej z torbą meksykańskiego jedzenia i naręczem
przeprosin. Powiedziałam mu, co mi się przydarzyło, a on zaszokowany przepytał
mnie z serdecznością przepracowanego lekarza z izby przyjęć: Co jadłam? Mam może
okres? Dobrze spałam ostatniej nocy? Jak czuję się teraz?
- Dlaczego tak mnie wypytujesz? - Zawołałam. Czułam się dobrze, wyglądałam
dobrze i w końcu udało mi się go przekonać, że wszystko ze mną w porządku.
Kilka dni pózniej oglądałam w telewizji wiadomości. Ed był jeszcze w pracy.
Słońce dopiero co zaszło i przez okna sączyła się szarość wieczoru, zlewając się z
błękitną poświatą ustawionego na środku telewizora. Siedziałam na sofie, zabierając
się do zjedzenia kolejnego posiłku na wynos; tym razem było to tajskie danie i sałatka
z papai.
Nagle na ekranie mignęła ledwie znajoma twarz. Należała do mężczyzny w
średnim wieku, ani trochę nie pociągającego. Skąd ja go znam?
- Kareem Singh został dziś pochowany - przemówił z offu damski głos, podczas
gdy kamera pokazywała pogrzeb w zatłoczonych slumsach. - Właściciel sklepu z
gazetami został w poniedziałek po południu zamordowany przecinakiem do pudeł
podczas, jak sądzi policja, próby rabunku.
Oczywiście. Dupek ze sklepu z gazetami. To okropne, co mu się przydarzyło.
Nie byłam jednak zaskoczona, zważywszy, jak traktował klientów. Prawdopodobnie
powiedział coś nie tak nie do tej osoby co trzeba. I pomyśleć, że byłam tam w
poniedziałek, zapewne tuż przed...
Na najkrótszą z możliwych chwilę, ułamek sekundy, coś mi zaświtało.
Stłumiłam ją równie szybko, jak rozbłysła. Niemożliwe. W wiadomościach
pokazywano już coś innego, ujęcie po ujęciu, i nie zawracałam sobie więcej głowy tym,
co przemknęło mi przez myśl.
Musiało minąć kilka miesięcy, bym wywołała to wspomnienie i uświadomiła
sobie, że najprawdopodobniej zamordowałam sprzedawcę własnymi rękami.
W tamten weekend wybraliśmy się do Muzeum Azjatyckiego, aby obejrzeć
wystawę rzadkich japońskich mebli z okresu Meiji, które tak podobają się Edowi.
Zwiedziwszy wystawę, zjedliśmy w kawiarni muzeum elegancki lunch składający się z
sałatki z rukwi i łososia na chlebie bez skórki. Posiłek, choć elegancki, nie był sycący,
toteż wkrótce poczuliśmy znów głód i ruszyliśmy do parku, poszukać stoiska z hot
dogami i preclami.
W parku natknęliśmy się na Aleksa i Sophie oraz ich sześcioletnią córeczkę
Claire. Nie lubiłam Aleksa i Sophie, gdyż reprezentowali sobą wszystko to, co
denerwowało mnie u Eda, tyle że w stopniu zwielokrotnionym. Pracowali w finansach
i zarabiali tony pieniędzy. Ich mieszkanie było odpychająco wręcz nieskazitelne i
nudne, z absurdalnie białym dywanem czyszczonym dwa razy w tygodniu przez
kobietę zatrudnianą specjalnie w tym celu.
Na szczęście była z nimi Claire, mogłam więc liczyć na trochę przyjemności.
Podczas gdy Ed i jego przyjaciele rozprawiali o awansie Aleksa, uważając to za
interesujące, ja i Claire powędrowałyśmy do jeziorka, popatrzeć na łabędzie.
Wyjaśniłam małej, że ptaki, choć piękne, mogą być też niebezpieczne. Póki nie czują
się zagrożone, mówiłam, wszystko jest w porządku. Lecz jeśli spróbuje się podejść
zbyt blisko, z pewnością zaatakują, próbując uszczypnąć dziobem.
Podeszłyśmy do wody i przez minutę czy dwie przyglądałyśmy się, jak cztery
łabędzie czyszczą sobie nawzajem pióra twardymi dziobami pomarańczowej barwy.
Potem Claire odwróciła się ku mnie - a właściwie niezupełnie ku mnie, patrzyła
bowiem nieco w bok, na lewo. Zrobiła tak kilka razy i w końcu zaczęłam się rozglądać,
sprawdzając, czy nie dzieje się tam coś interesującego. Wiedziałam jednak, że mała
dziewczynka może uznać za fascynujące niezwykłe zdzbło trawy czy porzucony korek
od butelki, nie zwróciłam więc na zachowanie Claire szczególnej uwagi.
Za którymś razem, odwracając się, zapytała:
- Jesteś pewna?
- Czego, kochanie? - Zapytałam. Zignorowała mnie.
- W porządku - powiedziała, a potem wyrwała mi się, podbiegła do wody i
wyciągnęła rękę ku najbliższemu łabędziowi. Ptak wyciągnął długą szyję, czemu
towarzyszyło wyjątkowo wredne syknięcie. Wszystko zdarzyło się w mgnieniu oka.
Podbiegłam do Claire, chwyciłam ją w objęcia i odskoczyłam. Aabędz wygramolił się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grzeda.pev.pl